Reklama

Zerwałem się z łóżka cały zlany potem. Piżama była tak przemoknięta, że można by ją wyżymać. To samo pościel. Na dodatek czułem się, jakbym właśnie przebiegł maraton. Wszystkie mięśnie paliły żywym ogniem. Dłonie drżały. Serce tłukło się w piersi jak oszalałe. Słyszałem jego dudnienie i pomyślałem, że jak zaraz się nie uspokoję, to mogę dostać zawału. Pikawa odmówi posłuszeństwa i wykorkuję.

Reklama

W uszach mi szumiało, a pod czaszką jakiś pomylony robotnik–pracoholik, który najwyraźniej zapomniał, że noc służy do spania, ogromnym młotem pneumatycznym bezlitośnie wbijał mi się w mózg. Ból nasilał się z każdą sekundą. Żołądek zaczął podchodzić mi do gardła, a świat wirować przed oczami. Podjąłem próbę zwleczenia się z łóżka, by w nieco dalszej perspektywie jakoś dotrzeć do łazienki, ale paw był szybszy. Wylądował na kołdrze, babrząc ją na wpół strawionymi resztkami kolacji.

Poczułem ulgę, która jednak nie trwała zbyt długo. Mdłości minęły i ból głowy nieco zelżał, za to duszę zaczął trafić ten piekielny niepokój. Skąd się brał? Nie miałem pojęcia. To było takie dziwne wrażenie, jakby zaraz miało się zdarzyć coś złego. Taka cisza przed burzą. Ucisk w klatce piersiowej, drżenie rąk, przytłaczające poczucie kompletnej bezsilności. Miałem ochotę zwinąć się w kłębek i zaszyć pod pierzyną, w oczekiwaniu na pierwsze promienie słońca.

Nie zrobiłem tego. Wiedziałem, że i ten stan przejmującej niemocy nie będzie trwał wiecznie. Za kilkanaście minut wszystko wróci do normy, a ja zmienię pościel i pójdę do kuchni, żeby zaparzyć sobie herbatę. Usiądę w fotelu i będę się zastanawiał, o co w tym wszystkim chodzi i dlaczego spotyka właśnie mnie.

Może moje mieszkanie jest nawiedzone?

Za każdym razem sytuacja wygląda jeśli nie identycznie, to przynajmniej bardzo podobnie. Wybudzam się tak dwa, trzy razy w miesiącu od kilku miesięcy. Czy coś mi się wtedy śni? Dałbym sobie rękę uciąć, że tak, ale za pierona nie pamiętam co. Jedno jest pewne. Skoro reaguję w tak gwałtowny sposób, to nie może być nic przyjemnego.

Zobacz także

Spojrzałem na zegarek. Druga. Godzina duchów. Może moje mieszkanie jest nawiedzone? Wszystko możliwe. Tylko, kurde, przez kogo? To nowy blok, nikt tu przede mną nie mieszkał. Jestem pierwszym i jak na razie jedynym lokatorem tej kawalerki. Choć co do tego drugiego powoli zaczynam mieć wątpliwości…

Jedno wiedziałem na pewno. Tej nocy nie zmrużę już oka. Jakiś kwadrans później siedziałem rozparty wygodnie w ulubionym fotelu i wpatrywałem się w ekran telewizora. Unosiłem do ust kubek z herbatą i usiłowałem myśleć o czymś przyjemnym. Nie potrafiłem jednak skupić myśli na niczym konkretnym. W moim umyśle panował chaos. Kiedy zamykałem oczy, pod moimi powiekami przewijały się jakieś pozbawione sensu obrazy. Migawki wydarzeń z poprzedniego dnia, fragmenty obejrzanych filmów oraz inne zdarzenia, których nie potrafiłem zidentyfikować. Jeden wielki bajzel.

Szlag by trafił. Znowu pójdę do pracy zmęczony i niewyspany. Będę żłopał kawę, żeby nie paść na pysk, i modlił się, by w końcu wybiła czternasta. Dobrze, że nie musiałem obsługiwać żadnych skomplikowanych maszyn czy podejmować błyskawicznych decyzji pod presją czasu, jak niektórzy z moich kolegów, bo mogłoby się to bardzo źle skończyć. Pół biedy, jeśli tylko dla mnie.

Zdecydowałem, że nadszedł czas, bym udał się z moim problemem do specjalisty. Przemęczyłem się jakoś te osiem godzin, a kiedy wróciłem do domu, pierwszą rzeczą, jaką zrobiłem, było wykonanie telefonu do osiedlowej poradni i umówienie się do lekarza. Czemu nie zrobiłem tego wcześniej? Cóż, naiwnie myślałem, że samo przejdzie. Że jestem tylko nieco zestresowany, może brakuje mi witamin, że za dużo od siebie wymagam…

Zapisałem się na siłownię, by ćwiczeniami uwolnić się od napięć, zmieniłem nawyki żywieniowe, wprowadzając do diety więcej warzyw, starałem się myśleć pozytywnie, częściej się relaksować… Niestety, niewiele to dało. Nadal kilka razy w miesiącu budziłem się w środku nocy, przerażony i zdezorientowany. Lekarz, do którego zawitałem kilka dni później, okazał się zwykłym konowałem. Nie dość, że stary, to na dodatek głuchy. Musiałem niemal do niego wrzeszczeć, a i tak nie wiem, czy usłyszał choć połowę z tego, co starałem mu się przekazać.

Kiwał tylko głową, jakby miał chorobę sierocą, i notował coś w swoim oprawionym w skórę notesiku. Na koniec wypisał mi jakieś piguły i polecił więcej odpoczywać. No, kurde flak… Wychodząc z jego gabinetu, w myślach obrzucałem naszą kochaną służbę zdrowia soczystymi epitetami.

Tabletki wykupiłem, ale kiedy przeczytałem, że działają wyciszająco i nasennie, uznałem, że nie będę się czymś takim faszerował, bo jeszcze mi naprawdę korba odwali. Z ciekawości sprawdziłem, ile kosztuje prywatna wizyta. Ceny konsultacji przekraczały moje finansowe możliwości.

Nie wierzę w zielone ludziki

Wieczorem spotkałem się w barze z Wieśkiem, moim kumplem z pracy. Sączyliśmy piwko i rozmawialiśmy o pierdołach. Wiesiek opowiadał mi właśnie o ostatnio obejrzanym filmie, w którym bohaterowie zostali porwani przez kosmitów. Zielone ludziki zabrały ich na pokład swojego statku, gdzie przeprowadzały na nich masę bolesnych eksperymentów. A ci biedni ludzie po wszystkim niczego nie pamiętali. Rano budzili się cali obolali i przerażeni, nie wiedząc, co ich tak wystraszyło. Byli przekonani, że przyśnił im się wyjątkowo paskudny koszmar. Jakże znajomo to brzmiało! Jakbym słuchał o sobie. Tyle że ja przecież nie wierzyłem w UFO ani inne tego typu bzdury. Przybysze z innych planet istnieli według mnie jedynie w ludzkiej wyobraźni oraz filmach science fiction. Byłem zwolennikiem teorii, wedle której jesteśmy jedynymi rozumnymi istotami we wszechświecie.

Niemniej postanowiłem opowiedzieć kumplowi o tym, co mnie od jakiegoś czasu dręczy. Jako swojego rodzaju ciekawostkę. Może on podsunie mi pomysł, z której strony to ugryźć?

W sumie jeszcze z nikim się tym nie podzieliłem. No, oprócz tamtego lekarza, ale on akurat był głuchy jak pień i czort wie, ile do niego dotarło. Wiesiek wysłuchał mnie bardzo uważnie. Nie przerywał, nie śmiał się, tylko wpatrywał się we mnie z zainteresowaniem i uparcie skubał dolną wargę, aż w pewnym momencie zaczęła krwawić.

– Myślisz, że to oni? – spytał, kiedy skończyłem.

– Oni? – zdziwiłem się. – Jacy oni?

Wiesio wymownie wskazał palcem niebo. Popukałem się w głowę.

– Żartujesz? Nie wierzę w zielone ludziki. To brednie. Stek bzdur.

– Pewny jesteś? – uśmiechnął się. – Są rzeczy w niebie i na ziemi…

– Ta, ta, ta – przerwałem mu. – Wiem. Znam. Doradź mi lepiej, co zrobić.

Wiesiek potarł brodę.

– Wiesz, może to zabrzmi głupio, ale czytałem kiedyś o takim jednym starym sposobie, dzięki któremu nasze prababki sprawdzały, czy w nocy nie odwiedza ich diabeł. To bardzo proste. Wieczorem rozsypywały wokół łóżka mąkę i rano sprawdzały, czy nie widać na niej odbitych śladów kopyt.

– Kurde, Wiesiek, ja poważnie pytam, a ty sobie jaja robisz! – powiedziałem urażonym tonem.

– A ja poważnie odpowiadam – odparł, unosząc dłonie w pokojowym geście.

– Tak to kiedyś robiono.

– Dobra, stary, ale teraz jest teraz, a ja nie będę sobie syfu robił w pokoju. Pogadajmy o czymś innym – zmieniłem temat.

Do domu wróciłem po dwudziestej trzeciej. Rozebrałem się i poszedłem do kuchni, żeby zrobić sobie kanapkę. Otworzyłem szafkę i mój wzrok padł na nieotwartą paczkę z mąką. Kupiłem ją kiedyś, żeby samemu piec chleb, ale nigdy nie zrealizowałem tego pomysłu.

Spojrzałem na datę. Termin ważności minął jakieś dwa lata temu. Trzeba wyrzucić. Ale szkoda tak po prostu wywalić... A gdyby spróbować Wieśkowego sposobu? Co mi szkodzi? Upewnię się przynajmniej, że to, co próbował mi wmówić, to bujda. Rozerwałem kartonik i samemu nie wierząc, że robię coś tak durnego, rozsypałem mąkę wokół łóżka, tak że utworzył się z niej śnieżnobiały dywan. A potem wskoczyłem pod pierzynę.

Reklama

Obudziłem się zlany potem, drżący i wystraszony. Głowa bolała, serce kołatało, żołądek usiłował pozbyć się swojej zawartości. Resztką sił sięgnąłem obolałą ręką do lampki nocnej i zapaliłem ją. Z moich ust wyrwał się wrzask potwornego przerażenia. Na mące zobaczyłem gęsto odbite ślady stóp.

Reklama
Reklama
Reklama