„Żonie po 25 latach zachciało się hulanek i swawoli z facetami. Wciska mi kit, że zainspirowała ją teściowa”
„– Weź, przestań – prychnęła. – Co do dzieci, masz rację, mogę być z nich dumna. Ale cała reszta to komercja! Dom, samochód, konto bankowe… No nie, nie po to człowiek żyje przecież! – Ale bez tego nie da rady. – No tak, póki były dzieci, nie można było inaczej – zgodziła się. – Ale teraz? Kręcimy się w kółko”.
- Marcin, 55 lat
Wypadek nie był tak groźny, jak się wydawało. Niby wylądowaliśmy w przydrożnym rowie, ale zdążyliśmy wytracić prędkość, a sam rów był na tyle płytki, że wydostaliśmy się bez wzywania pomocy. Samochód wyszedł bez ryski, mój stan psychiczny wrócił do normy po trzecim papierosie, gorzej było z Baśką. Nie odniosła żadnych fizycznych obrażeń, ale do wieczora nie skleciła nawet dwóch zdań. Kiedy pytałem, czy źle się czuje, przecząco kręciła głową. Kiedy pytałem, czy wszystko OK, potwierdzała skinieniem.
– Może zrobić ci herbatę?
– Zrób – zgadzała się, spoglądając nieobecnym wzrokiem w ścianę.
Już zacząłem się poważnie martwić, kiedy, tuż przed pójściem spać, żona usiadła na skraju łóżka i, roztrzepując poduszkę, powiedziała:
– Całe życie przeleciało mi przed oczami, wiesz?
Odetchnąłem z ulgą, słysząc jej głos.
– Na szczęście, jechaliśmy wolno, Basiu, a droga była pusta – pogłaskałem ją po dłoni. – Nie groziło nam poważne niebezpieczeństwo.
Przyciągnęła rękę do siebie i spojrzała na mnie jak na obcego.
– Mimo to – wycedziła zimno – życie przebiegło mi przed oczami. Czy to w jakiś sposób obala mit o niegroźnym wypadku?
Coś mi mówiło, że lepiej zachować milczenie i czekać.
Żona poczuła się znudzona
– I wiesz, co poczułam, kiedy oglądałam to moje życie? – spytała żona i, nie czekając na odpowiedź, kontynuowała: – Poczułam nudę. Jakbym oglądała polski serial klasy „B”.
– A które są klasy „A” ? – zażartowałem, żeby rozładować atmosferę.
– Nie wkurzaj mnie, Marcin – warknęła. – Doskonale wiesz, co chciałam powiedzieć. Jeżeli w chwili, która może być ostatnią, człowiek czuje nudę do porzygania, to co z tego wynika? No?
– Że był w stresie i nie powinien tego roztrząsać? – spróbowałem.
– Gówno! – krzyknęła. – Co powinien zrobić z resztą darowanego czasu?
– Rany boskie, Barbara – rozłożyłem bezradnie ręce. – Przecież ja nie wiem, do czego zmierzasz! Chcesz powiedzieć, że jesteś ze mną nieszczęśliwa?
Posłała mi smutne spojrzenie i wzruszyła ramionami.
– Nie wiem – odparła. – Nieszczęśliwą bym się chyba nie nazwała, ale czy jestem szczęśliwa? O, to zupełnie inna sprawa… Nie tak sobie wyobrażałam swoje życie, Marcin. Nie tak.
Zrobiło mi się przykro. 25 lat małżeństwa, które, nie tylko ja, ale i nasze dzieci, ba, wszyscy znajomi, uważali za wzorcowe, było błędem? Naprawdę można tyle lat udawać miłość?
– A czy ja powiedziałam, że cię nie kocham? – zaprotestowała ze znużeniem. – Nie kocham życia, jakie prowadzę. Widzisz różnicę?
Bogiem a prawdą, nie za bardzo. Gdyby mnie kochała, tak jak ja ją, nie byłoby takich dylematów. Ja w każdym razie żadnych nie miałem. Nie wyartykułowałem jednak swoich przemyśleń, bo – po pierwsze, czułem się z lekka obrażony, a po drugie – nie chciałem dolewać oliwy do ognia.
To było absurdalne
– Poza tym, nie zapytałeś mnie jeszcze – zmieniła nagle temat – dlaczego zjechałam do tego pieprzonego rowu.
– Byłaś zmęczona – wzruszyłem ramionami. – Powinienem cię był zmienić na ostatnim postoju, ale zapewniałaś, że nie jesteś senna. Mój błąd.
Potrząsnęła głową.
– Żaden twój błąd – żachnęła się. – Zawsze bierzesz wszystko na siebie, bo chcesz uchodzić za nieskazitelnego rycerza! Wiesz, jakie to jest męczące? Nie jestem dzieckiem. Jeśli mówiłam, że nie jestem senna, to znaczy, że nie byłam i czułam się na siłach prowadzić.
Dotąd tylko dwa razy byłem świadkiem, że żonie zdarzyło się zakląć, dlatego ten wybuch mnie oszołomił. Wyraźnie coś z Baśką było nie tak.
– OK – powiedziałem spokojnie. – To dlaczego zjechałaś do tego rowu?
– Bo mama wyprowadziła mnie z równowagi – odpowiedziała. – Zawsze była mistrzynią wynajdywania słabych punktów i to się nie zmieniło. Złośliwa stara jędza.
Głęboko zaczerpnąłem powietrza i powoli wypuściłem je z płuc. Teściowa nie żyła już dobre dziesięć lat.
– Zdajesz sobie sprawę – zacząłem ostrożnie – że to trochę dziwne?
– Może trochę – żona zgodziła się ze mną i przeniosła wzrok na ścianę.
Byłem pewien, że coś sobie ubzdurała
Wyglądało na to, że musiało jej się przysnąć za kierownicą. Plułem sobie w brodę, że nie zostałem na przednim siedzeniu, żeby z nią gadać. Przeniesienie się na tylną kanapę było z mojej strony karygodnie lekkomyślne.
– Myślisz, że mi odbiło? – Basia wróciła do rzeczywistości.
– Nie – zaprzeczyłem szybko.
Cholera jasna, wydaje mi się, że kłopoty dopiero przed nami.
– Myślisz – zrezygnowana, pokiwała głową. – Albo podejrzewasz, że zasnęłam za kierownicą. Nie masz pojęcia, jakie to było realistyczne… Zresztą, może duchy mogą się materializować – ożywiła się nagle.
– Byłaś zmęczona… – zacząłem ostrożnie, ale mi przerwała.
– Niech ci będzie – przytaknęła.
– I taki stan właśnie mogą wykorzystywać duchy, prawda? Nie ma lepszej pory. Nasze zmysły nie zakłócają percepcji!
– Jezu, Baśka – westchnąłem. – Po co te mądre słowa? Równie dobrze mogłaś się na moment zdrzemnąć i …
– Potrafisz być uparty jak osioł – znów weszła mi w słowo. – W końcu sama już nie jestem pewna, co się wydarzyło. Może mama faktycznie przyszła do mnie we śnie?
– Nie mam pojęcia – wzruszyłem ramionami. – Czym właściwie tak cię zdenerwowała?
– Zarzuciła mi, że powielam jej życie – powiedziała ze złością. – Że zrobiłam się nudną kurą domową.
– I to dlatego chcesz zmienić swoje życie? – spytałem. – Uważasz je za nudne i pozbawione i ideałów?
– A ty nie? – spojrzała z powagą.
– Wychowaliśmy dwójkę wspaniałych dzieciaków – powiedziałem. – Już samo ich istnienie nadaje sens naszemu życiu. Udało nam się zbudować dom, osiągnąć sukces w pracy zawodowej…
– Weź, przestań – prychnęła. – Co do dzieci, masz rację, mogę być z nich dumna. Ale cała reszta to komercja! Dom, samochód, konto bankowe… No nie, nie po to człowiek żyje przecież!
– Ale bez tego nie da rady.
– No tak, póki były dzieci, nie można było inaczej – zgodziła się. – Ale teraz? Kręcimy się w kółko, by utrzymać to, co mamy i brakuje nam czasu, by korzystać z tych wszystkich dobrodziejstw. Kiedyś chcieliśmy zmieniać świat. A dziś? Jesteśmy oportunistami jak ci, którymi pogardzaliśmy, i od lat walczymy tylko z mleczami na trawniku. To żałosne.
Co miałem odpowiedzieć? Miała rację.
Postanowiła zacząć żyć inaczej
– Postanowiłam zgłosić się do Lekarzy bez Granic – Basia się rozkręcała.
– Jako dentystka?
– A jako kto? – przewróciła oczami. – Próchnica to problem nie tylko bogatych społeczeństw.
– I zamierzasz zamknąć praktykę, by nagle wyjechać do Afryki? – nie mogłem uwierzyć.
– Niekoniecznie od razu do Afryki – uśmiechnęła się. – Ale nie będę wybrzydzać, jeśli będzie trzeba.
– I to wszystko zasługa teściowej… – jęknąłem. – Myślałem, że przynajmniej po śmierci da nam spokój.
– Ja tam się cieszę, że mnie odwiedziła – stwierdziła Baśka.
– Naprawdę? – spytałem. – Przypominam, że mogłaś nas zabić.
– Ale by świat stracił – mruknęła, układając się do snu. – Cały trawnik przed domem porósłby mleczami. Dobranoc, kochanie. Jutro będzie pierwszy dzień z reszty naszego życia i coś mi mówi, że będzie udany.