„Sądziłem, że siostra przez swój durny pomysł pójdzie z torbami. Teraz przecieram oczy ze zdumienia – ma kasy jak lodu”
„Całe życie bałem się, że Renia przez swoją dobroć będzie wykorzystywana, chciałem ją chronić i strzec przed światem. Ale ona w tym świecie potrafiła się odnaleźć”.

- Waldek, 59 lat
Renata to moja młodsza siostra. Między nami jest spora różnica wieku – kiedy ona przyszła na świat, ja już miałem prawie 10 lat. Urodziła się malutka, krucha i jako dziecko często chorowała, więc wszyscy, łącznie ze mną, troszczyli się o nią, chuchali na nią i opiekowali. A ona, o dziwo, zamiast wyrosnąć na rozpieszczoną egoistkę, odwdzięczała się nam na początku uśmiechem, potem pomocą. Była niesamowicie uczynna i życzliwa. W dodatku w jej uśmiechu było coś takiego, że natychmiast zjednywała sobie sympatię ludzi. W jej towarzystwie wszyscy się odprężali, dobrze bawili, zapominali o kłopotach i troskach. Działała na ludzką duszę jak balsam i to pozostało jej do dziś. Może dlatego ja nadal traktuję ją jak malutką, słodką siostrzyczkę chociaż Renia zbliża się już do 50. I nadal czuję się za nią odpowiedzialny.
Kiedy więc parę lat temu wpadła na pomysł, żeby otworzyć knajpkę przy plaży, wpadłem w popłoch. Bo moja siostra ma wiele talentów, ale na pewno nie nadaje się do prowadzenia biznesu. Do tego trzeba być twardym, a przede wszystkim asertywnym. A Renia zawsze wszystkim chętnie pomagała, oddawała potrzebującym ostatni grosz i w roli bizneswoman widziałem ją jako bankruta. Do handlu ma po prostu za miękkie serce. Ona miała swoje argumenty.
– Heniek, to bardzo dobry pomysł – tłumaczyła, kiedy próbowałem wybić jej z głowy otwieranie knajpy. – Mieszkamy nad morzem, a akurat tuż przy plaży, koło kempingu, jest budka do kupienia. I to wcale nie za duże pieniądze. Trzeba oczywiście co nieco włożyć w remont, ale ja mam odłożone parę groszy. No i jest jeszcze lokata po mamusi… Nasza wspólna, więc musiałbyś się zgodzić. Ale ja naprawdę wszystko przemyślałam i wiem, co robię. Na rachunkach się znam, w końcu kończyłam technikum ekonomiczne. A gotować i smażyć też potrafię, prawda?
Fakt, jej sałatki znane były w całej okolicy. I chyba nikt nie umiał tak przyprawiać ryby jak ona. Ale przecież nie chodzi o talenty kulinarne, tylko o praktyczne, twarde podejście do biznesu. Jednak z moją siostrą rozmowy nie było. Uparła się i koniec. Próbowałem jeszcze postraszyć ją konkurencją.
– Renia, na tym samym placyku są już dwie knajpki. Myślisz, że dlaczego Wojtczak sprzedaje swoją? Bo nie szedł mu interes. Ludzie chodzą tam, gdzie już byli, gdzie poznali. Ty chcesz wejść z czymś nowym, trudno będzie się przebić – perswadowałem.
– Ale ja mam już dość pracy w mieście za marne grosze, chcę mieć coś swojego i zrobię to. Jak nie zgodzisz się wyjąć pieniędzy z lokaty, to po prostu wezmę kredyt.
To był szantaż. Ale nie miałem wyjścia. Nie mogłem pozwolić na to, żeby moja siostrzyczka wpakowała się w długi. Zlikwiduję tę lokatę, nie mam wyjścia. Nie darowałbym sobie, gdybym nie pomógł siostrze.
Wróżyłem jej szybkie bankructwo
Renia knajpkę wyremontowała, dobudowała coś w rodzaju tarasu na podeście, ustawiła drewniane ławy. Niewielkie to było, ale jak na potrzeby malutkiej plaży, wystarczające. Zacząłem podziwiać jej operatywność – sama wszystko załatwiła, przebrnęła przez kontrolę sanepidu, dostała koncesję na sprzedaż piwa. I tak jakoś wszystko zaplanowała, że jeszcze wystarczyło jej pieniędzy na wielką lodówkę na lody i piłkarzyki. Tym, jak mówiła, ma zamiar przyciągnąć klientów.
Otwarcie było huczne, tuż przed rozpoczęciem sezonu. Głównymi gośćmi byli oczywiście znajomi, bo letników przyjechało tylko kilku. Nie powiem, jedzenie smaczne, atmosfera przyjemna. Ale czy to wystarczy?
Z niepokojem czekałem na pierwsze, poważne utargi. Obserwowałem ludzi. Różnie to bywało. W ciągu dnia wszyscy głównie siedzieli na plaży.
Klientami Reni były dzieci, wpadające po lody i zimne napoje. Czasem kilka starszych par zamówiło rybę. Nieco lepiej wyglądało to wieczorem, ale i tak bez wielkich szaleństw. Widziałem, że Renia jest nieco rozczarowana, więc nie chciałem jej dobijać swoim czarnowidztwem. Ale wróżyłem jej szybkie bankructwo.
Jednak po dwóch tygodniach coś zaczęło się zmieniać. Coraz częściej ludzie przychodzili do niej na przekąski w ciągu dnia. Mężczyźni brali piwo i kiełbaski, kobiety sałatki. A wieczorem knajpka była pełna ludzi! Ze zdziwieniem obserwowałem, że przychodzą do Reni nawet ci, którzy wcześniej przesiadywali w sąsiednim „Eldorado”. Zacząłem podejrzewać, że moja siostra daje na kredyt. Kiedy więc po raz kolejny przyszła z pracy w środku nocy, zmęczona, ale uradowana utargiem, zapytałem, jak udaje jej się odnosić taki sukces.
– A wiesz, że nie wiem – Renia się zastanowiła. – Ale będę musiała kogoś zatrudnić, bo padam. Sama nie dam rady, nawet z twoją pomocą.
Bo trochę jej pomagałem. Jeździłem po towar, wymieniałem puste butelki na pełne. A Renia prawie od rana do późnej nocy stała za ladą. Pomagała jej córka sąsiadów, która obsługiwała klientów w czasie, gdy Renia smażyła ryby i kiełbaski. Ale przy tej ilości klientów to było za mało.
Interes kwitnie
Minęły trzy miesiące, sezon się kończył. Letników było coraz mniej, przyjechali grzybiarze. O dziwo i oni z przyjemnością przesiadywali na tarasie, chociaż wrześniowe noce są już chłodne, a od morza ciągnie. Pewnego wieczoru przyszedł w odwiedziny Wojtczak, były właściciel. Zamówił piwo, karkówkę i przysiadł się do mnie. Zapytałem, jak mu się wiedzie.
– A jakoś – otarł wąsy i spojrzał na mnie. – Wiesz, Heniek, kilka lat temu, kiedy otwierałem tę budę, miałem nadzieję, że to będzie moja inwestycja na przyszłość. W końcu handlować umiem, pieniądz czuję, upustów nie daję. Ale interes się nie kręcił. W „Eldorado” mają jednorękiego bandytę, w „Rybitwie” zainwestowali w telewizor. Też bym coś takiego zrobił, ale za co? I tak ledwie wychodziłem na swoje, a musiałem spłacić kredyt zaciągnięty na knajpkę.
Dlatego zdecydowałem się ją sprzedać. Jak Renia do mnie przyszła, to nawet uczciwie chciałem ją ostrzec. Wiesz, jaka jest twoja siostra – spojrzał na mnie. – Wszyscy ją lubią, ale za dobra z niej kobieta. Jak ja, twardy gość, nie dałem rady, to ona tym bardziej powinna polec. A tu słyszę – interes kwitnie! Nie doceniłem Reni atutów. Myślałem, że to w dzisiejszym świecie nie jest ważne.
– Jakich atutów, co masz na myśli? – Nieco się nasrożyłem.
– Duszę, człowieku, duszę – Wojtczak rozejrzał się wokół. – Ona tu stworzyła atmosferę. Coś, czego nie ma w „Eldorado” ani w „Rybitwie”. Roztoczyła ten swój urok, rozsiała radość i co ona tam w sobie ma. Ludzie czują się tu jak u siebie. Życzliwość każdego przyciągnie. Mało teraz tego na świecie, a Renia ma jej w nadmiarze. Ze zwykłej, plażowej budy zrobiła przytulne miejsce.
Popatrzyłem na ludzi. Siedzieli na tarasie, nieosłoniętym od wiatru, i każdy dobrze się bawił. Całe życie bałem się, że Renia przez swoją dobroć będzie wykorzystywana, chciałem ją chronić i strzec przed światem. Ale ona w tym świecie potrafiła się odnaleźć. Jak widać, do prowadzenia interesów nie trzeba twardej ręki. Popyt na życzliwość, uśmiech i ciepłą atmosferę jednak jest duży. A Renia to chyba intuicyjnie wyczuła.