„Nie zaproszę zięcia na Wigilię, bo tylko wstyd mi przynosi. Niby dorosły, a zachowuje się jak rozwydrzony nastolatek”
„Nie chodzi o jedną sytuację. Ani o żarty, które zawsze przekraczają granicę. Chodzi o postawę. O brak szacunku. O tę jego pozorną pewność siebie, za którą skrywa się tylko lenistwo, arogancja i zwykła bezczelność”.

- Redakcja
Zawsze byłam gospodynią z zasadami. Wigilia to u mnie święto – nie impreza, nie kabaret, tylko uroczystość rodzinna. Obrus biały, świeca w środku stołu, opłatek, dwanaście potraw. I spokój. W tym roku będzie wszystko – poza jednym. Nie zaproszę zięcia. Powiedziałam to na głos pierwszy raz w życiu wczoraj wieczorem. Do lustra. A dziś – potwierdziłam to mojej córce przez telefon. Zamilkła. Potem zaczęła błagać, tłumaczyć, bronić go. Jestem już po siedemdziesiątce i wiem, że nie warto poświęcać świętego spokoju dla kogoś, kto tego nie szanuje.
Nie chodzi o jedną sytuację. Ani o żarty, które zawsze przekraczają granicę. Chodzi o postawę. O brak szacunku. O tę jego pozorną pewność siebie, za którą skrywa się tylko lenistwo, arogancja i zwykła bezczelność. W tym roku moja Wigilia będzie inna. I nie będę siedzieć przy stole z poczuciem, że ktoś znowu zaraz coś palnie i zniszczy cały nastrój.
Podjęłam decyzję
Zaczęło się od śniadania. Siedziałam przy stole, obierając jabłko dla wnuczki, kiedy zadzwoniła córka.
– Mamo, możemy pogadać? – spytała od razu, bez żadnego „dzień dobry”.
– Możemy – odpowiedziałam, czując, że już wiem, o co chodzi.
– On… chciałby przyjść na Wigilię. Mówi, że to dla niego ważne.
– Nie. – Wzięłam głęboki wdech i powtórzyłam spokojnie: – Nie chcę go u siebie.
– Mamo, ale przecież to święta…
– Właśnie. I dlatego nie chcę w swoim domu człowieka, który z każdego spotkania robi żenadę.
– Przesadzasz.
– Naprawdę? A może przypomnieć ci, co powiedział w zeszłym roku przy opłatku?
– On się tylko zażartował…
– „Żebyś wreszcie zostawiła po sobie coś więcej niż gorycz” i to nie był żart. To było chamstwo.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Mamo, on… on czasem nie wie, kiedy się zamknąć, ale on cię lubi.
– A ja nie potrzebuję być lubiana przez dorosłego chłopa, który zachowuje się, jakby miał piętnaście lat i szukał uwagi.
– Ale dzieci…
– A dzieci też chcą oglądać, jak ich tata przy stole opowiada dowcipy o sikaniu na śnieg i twierdzi, że mój karp „ma posmak starej gąbki”?
– On się stara, naprawdę…
– Nie. W tym roku odpoczywam. Święta mają być świętem. Nie sceną.
Tylko uniosłam brwi
Dzwonek rozległ się chwilę po piętnastej. Nie spodziewałam się nikogo, więc otworzyłam z wahaniem. W drzwiach stał mój zięć. W jednej ręce trzymał bukiet, w drugiej – butelkę soku malinowego.
– Dzień dobry, mamo – powiedział z tym swoim fałszywie uprzejmym tonem. – Przyszedłem porozmawiać. Na spokojnie.
– Nie jestem twoją mamą – odpowiedziałam chłodno. – I nie wiem, co ci przyszło do głowy, żeby tu przychodzić bez zapowiedzi.
– Chciałem naprawić atmosferę. Święta idą, a ja… wiem, że trochę zawaliłem.
– Trochę? – Uniosłam brwi. – Ty nawet nie rozumiesz, kiedy przestaje być śmiesznie.
– Ale jestem rodziną – próbował dalej. – Czy naprawdę chcesz mnie zostawić za drzwiami jak psa?
– Pies przynajmniej nie gada głupot przy stole – warknęłam. – I nie robi z siebie błazna, kiedy wszyscy chcą spokoju.
– To, co mam zrobić, żebyś mi wybaczyła?
– Zacząć od przestania robić z siebie ofiary – odpowiedziałam sucho. – I zrozumieć, że dorosłość to nie tylko dowód osobisty.
– Mamo… – zaczął znowu, z tym swoim przeciągłym tonem, który mnie doprowadzał do szału.
– Nie mów do mnie „mamo”, jak się zachowujesz jak nastolatek, a nie jak mąż mojej córki. Jak ojciec dzieci. Jak człowiek, którego można zaprosić do stołu.
Zamilkł.
– Dobrze – powiedział po chwili. – To tylko… zostawię to. – Położył wieniec na wycieraczce i odszedł bez słowa.
Zatrzasnęłam drzwi. Ręce mi drżały.
Musiałam się tłumaczyć
Wieczorem wpadła do mnie Zosia. Miała na sobie puchową kurtkę i czapkę z reniferem.
– Babciu, czy wujek będzie na Wigilii? – zapytała prosto z mostu, zanim jeszcze zdjęła buty.
– Nie będzie, kochanie – odpowiedziałam, podając jej herbatę malinową z miodem.
– A dlaczego? – spojrzała na mnie z troską. – Bo mama mówi, że się nie lubicie…
Westchnęłam. Jak tu dziecku wytłumaczyć, że nie chodzi o lubienie, tylko o szacunek?
– Zosiu, czasem dorośli nie potrafią się dogadać. I wtedy najlepiej odpocząć od siebie – powiedziałam ostrożnie.
– Wujek mówił, że się poprawi. I że chce się z tobą przełamać opłatkiem. Tak powiedział. I że kupił ci czekoladki, ale się bał, że ich nie chcesz.
– Czekoladki mnie nie przekonają, skarbie – uśmiechnęłam się smutno. – A opłatkiem można się przełamać tylko z kimś, kto nie psuje ci wieczoru, rozumiesz?
Zosia przytaknęła, ale było mi jej żal. Dzieci nie powinny być wciągane w takie napięcia.
– A jakby wujek przyszedł na chwilę, tylko się przywitać? – zapytała cicho.
– Nie, Zosiu. To byłby początek śmiechów nie na miejscu, docinków i żartów z karpia.
Zosia spuściła głowę.
– Babciu… A może ty jesteś trochę za surowa?
– Może – przyznałam. – Ale wolę być surowa niż udawać, że wszystko jest w porządku, kiedy nie jest.
Wiedziałam, co się święci
Następnego dnia przyszła moja córka. Miała groźną minę i wzrok spięty jak u kogoś, kto zaraz wybuchnie, ale jeszcze się trzyma.
– Musimy porozmawiać.
– To chodź, usiądź. Herbaty? – zaproponowałam spokojnie, choć już wiedziałam, co się święci.
– Nie chcę herbaty. Chcę, żebyś zmieniła zdanie. On nie zasłużył na coś takiego.
– Na co? – spojrzałam jej prosto w oczy. – Na to, że nikt mu nie będzie klaskał, jak znowu się ośmieszy?
– Mamo, on się stara. Naprawdę. Wczoraj siedział całą noc i mówił, że zawalił. Że przesadził. Że cię zranił.
– To dobrze, że to wreszcie zauważył. Przepraszam, nie zamierzam robić z Wigilii terapii rodzinnej.
– To nie chodzi tylko o niego! – podniosła głos. – Chodzi o mnie! O dzieci! Chcemy być razem.
– A ja chcę wreszcie wieczoru bez stresu. Bez tego, że będę musiała znowu łapać oddech po jego „żarcikach”.
– Czy ty go naprawdę tak bardzo nie znosisz?
– Nie. Po prostu Wigilia to nie jest moment, żeby ćwiczyć cierpliwość.
– Myślisz, że Bóg by go nie zaprosił do stołu?
– A myślisz, że Bóg by go nie zapytał, czemu ciągle rani ludzi i udaje, że to tylko śmiech?
Córka zamilkła. Po raz pierwszy od dawna nie miała riposty.
– Przykro mi, ale w tym roku – nie. I proszę, uszanuj to.
Nie wpuściłam go
Stół był już przygotowany. Opłatek na środku, obrus czysty, świece zapalone. Syn z dziećmi już byli. Córka przyszła bez słowa. Usiedliśmy.
– Babciu, a dlaczego ten talerz pusty? – spytał najmłodszy wnuk, pokazując na miejsce przy końcu stołu.
– Dla niespodziewanego gościa, skarbie – uśmiechnęłam się. – Tak każe tradycja.
Rozpoczęliśmy kolację. Ciszej niż zwykle. Córka milczała, dzieci starały się nie rozrabiać. Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Wszyscy zamarli.
– Nie otwieraj – powiedziałam do córki. – To pewnie on.
– Mówił, że nie przyjdzie, ale... może chciał zobaczyć, czy nie zmienisz zdania.
Wstałam. Podeszłam do drzwi. Przez wizjer zobaczyłam go – w kurtce, z czapką w ręce, trzymał pudełko. Nie patrzył w drzwi, patrzył na ziemię. Mimo wszystko otworzyłam.
– Przepraszam, że przeszkadzam – powiedział cicho. – Nie przyszedłem na Wigilię. Tylko… chciałem zostawić to.
Podał pudełko. W środku był piernikowy domek. I kartka:
„Dziękuję, że choć raz szczerze powiedziałaś, co naprawdę myśli. Wesołych Świąt”.
– Dziękuję – odpowiedziałam. – W tym roku nie ma dla ciebie miejsca. Może… za rok.
– Za rok – przytaknął.
I odszedł.
Ujęłam wnuczkę za rękę
Zamknęłam drzwi i wróciłam do stołu. Położyłam piernikowy domek obok kompotu z suszu. Nikt nic nie mówił. Dopiero Zosia, przerwała ciszę:
– Babciu, to od wujka, prawda?
– Tak, kochanie – odpowiedziałam spokojnie.
– I naprawdę nie mógł zostać na chwilkę?
Spojrzałam na córkę. Miała zaszklone oczy, ale milczała. Ujęłam wnuczkę za rękę.
– Zosiu, czasem dorośli potrzebują czasu, żeby nauczyć się być razem. Nie zawsze wszystko da się naprawić w jeden dzień.
Zosia kiwnęła głową, choć nie wyglądała, jakby rozumiała.
– Ale skoro chciał dobrze… – zaczęła.
– Czasami dobre chęci to za mało – wtrąciła cicho córka.
Spojrzałam na nią z wdzięcznością. Wreszcie nie broniła go za wszelką cenę.
– Ja nie mówię „nigdy” – powiedziałam, patrząc na wszystkich. – Ja mówię „nie teraz”. Może za rok. Może wcześniej. I wtedy, kiedy naprawdę poczuję, że to spotkanie nie będzie kosztem mojego spokoju.
– A jeśli się zmieni? – spytał wnuk.
– Wtedy otworzę drzwi. Nie z litości. Z szacunku.
Wszyscy siedzieli cicho przez moment. A potem syn sięgnął po opłatek. Uśmiechnęłam się. Tak, może właśnie od tego trzeba zacząć. Nie od wybaczania wszystkim wszystkiego od razu. Od uczciwości wobec siebie. I to była moja najspokojniejsza Wigilia od lat.
Danuta, 76 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zrobiłam dzieciom ciastka na święta, bo nie miałam kasy na prezenty. Ich reakcja przyprawiła mnie o płacz”
- „Teściowa skrytykowała moją sałatkę jarzynową, a potem wzięła dokładkę. Myślałam, że to świąteczny cud”
- „W Boże Narodzenie zdradziłam narzeczonego z jego bratem. Takiej świątecznej niespodzianki się nie spodziewał”