Reklama

Wszystko zwalałem na karb stresu

Pracuję jako inżynier na budowie. W tamtym czasie nadzorowałem konstrukcję czternastopiętrowego biurowca. Praca była stresująca – wielka odpowiedzialność, a w dodatku inwestor coś kręcił i próbował wcisnąć nam komponenty słabszej jakości. A to mogło skończyć się katastrofą budowlaną. Chodziłem więc napięty jak struna, do domu przychodziłem wykończony, zirytowany, potem źle spałem i budziłem się równie zmęczony jak się kładłem.

Reklama

Dlatego kiedy tamtego dnia moja twarz w łazienkowym lustrze się rozjechała (to wyglądało tak, jakbym oglądał trójwymiarowy film bez odpowiednich okularów), pomyślałem, że to z wyczerpania. Zjawisko powtórzyło się po południu, tym razem w łazience na budowie, kiedy myłem dłonie. Wtedy dostrzegłem coś dziwnego – twarz była zdecydowanie moja, tyle że… miała zarost, brodę. Pomyślałem wtedy – kolego, zaczynasz fiksować. Pilnuj się.

Zawsze marzyłem o takim zaroście, ale Alicja, moja żona, nie znosi męskich bród. A tu, proszę – cień mojej twarzy nosi zarost. Byłem przekonany, że to rozjechanie się twarzy jest sprawką mojej podświadomości, która w chwili wielkiego stresu woła, żebym się zatrzymał i zmienił swoje życie. Głupia ta podświadomość nie była, tylko że rzeczywistość trzymała mnie w klatce.

Było ze mną coraz gorzej

Następnego dnia przeraziłem się. Podwójnie. Wjeżdżałem windą techniczną na szczyt biurowca, spojrzałem przed siebie na widok dzielnicy, i nagle dostrzegłem… nie wiem, jak to opisać… biel z punktami jaskrawego światła, a potem… dopadł mnie atak paniki.

– Szefie, wszystko okej?

Majster chwycił mnie za ramię, kiedy się zatoczyłem. Świecąca biel zniknęła i znów byłem w swoim świecie. Winda zatrzymała się na górze. Majster patrzył na mnie z wyraźnym niepokojem.

– Tak. Zakręciło mi się w głowie – mruknąłem. – Pokaż mi pan te gwoździe.

I wtedy właśnie drugi raz się przeraziłem. Może mam guza mózgu i stąd te wizje?! Odżałowałem kilka stów i poszedłem prywatnie do neurologa, który kazał mi zrobić rezonans magnetyczny głowy z kontrastem. Guza nie było. Skąd więc te wizje? Neurolog poradził mi, bym poszedł do okulisty. Poszedłem. Okulista wysłał mnie na badanie dna oka, i jeszcze jakieś inne, i orzekł, że sokół mógłby mi wzroku pozazdrościć. Spytałem więc, skąd te wizje. Rozłożył ręce.

– Hardware działa doskonale, może więc to wina oprogramowania – powiedział.

Znaczy – fiksuję. Czas na psychiatrę. Ale jakoś do tego specjalisty mi się nie śpieszyło. Bo w tym względzie miałem trochę za uszami, i szczerze mówiąc, nieco się bałem. Wszystko przez powracające sny. Miałem je od dziecka. Były jakby serialem opowiadającym jakąś historię, choć nie wiedziałem, o czym ona jest. Najpierw przez wiele lat oglądałem jakiś dom, ulice, podwórko, dzieci, dorosłych. Te dzieci dorastały, okolica się zmieniała. Potem jakby bohater się wyprowadził w inne miejsce – widziałem duże miasto, samochody, wysokie budynki, kobiety.

Być może, kiedy śniłem, wiedziałem coś więcej – takie odnosiłem wrażenie po przebudzeniu, ale pamiętałem tylko przebłyski. Wejście do budynków, ruch uliczny, śmiejąca się kobieta. Podrzucane do góry dzieci. Łaszący się pies. Wiedziałem natomiast, że są to części tego samego snu.

Na jawie czułem się jak w klatce

Mój problem polegał na tym, że w tych snach byłem szczęśliwy, podczas gdy w moim życiu niekoniecznie. Żona mi się mało udała – po kilku latach wspólnego życia okazało się, że niewiele mamy ze sobą wspólnego. I że nie powinniśmy za często ze sobą przebywać, bo działamy sobie na nerwy. Mamy jednak dwójkę dzieci, które są jak kajdanki spinające mnie i Alicję ze sobą, jak kiedyś łańcuchy spinały dawnych galerników w pary, by nie mogli szybko uciekać.

Praca niby w porządku, zawsze chciałem budować domy, ale wolałbym w jakimś normalnym kraju, gdzie ludzie chcą robić wszystko dobrze, a nie tanio i po łebkach. No i całe życie miałem wrażenie, jakby mi czegoś brakowało, jakbym nie był cały… Bałem się iść do psychiatry, żeby nie usłyszeć, że z moją głową jest coś nie tak, i sytuacja się pogarsza. Ale w końcu nie miałem wyjścia. Dwa tygodnie po pierwszym „rozjechaniu się” twarzy w lustrze, wróciłem do domu, zjadłem obiad i stanąłem przy zlewie, by włożyć naczynia do zmywarki. Kolejną rzeczą, którą pamiętam, jest biurko, przy którym siedzę i wpatruję się w kartkę, na której napisany jest ciąg cyfr.

– To już lekka przesada – w drzwiach gabinetu stanęła Alicja, patrząc na mnie wrogo. W wyciągniętej w moim kierunku ręce trzymała rozbity talerz. – Jak już musisz coś koniecznie zanotować, to połóż talerz na blacie, a nie rzucaj na podłogę. Sekunda cię nie zbawi. Nie wymyślasz prochu ani lekarstwa na raka, na miłość boską. Co się z tobą dzieje?

Nie pamiętałem tego. Nie pamiętałem zapisywania tych cyfr. Zmiąłem kartkę i wyrzuciłem do śmieci. Ale kiedy sytuacja powtórzyła się, a ja nagle wpatrywałem się w ciąg cyfr napisanych flamastrem na dokumentacji, którą szykowałem dla inspekcji budowlanej, poddałem się.
Potrzebowałem pomocy.

Specjalista musiał mi pomóc

Psychiatra, której telefon znalazłem na stronach forum pacjentów, polecających sobie lekarzy, wysłuchała mojej opowieści cierpliwie.

– Czy to schizofrenia? – spytałem, starając się nie okazać przerażenia.

– Przepisał pan te cyfry? – spytała.

– Nie musiałem. Pamiętam je.

Podsunęła mi kartkę i długopis. Napisałem je. Psychiatra przyglądała się cyfrom przez długą chwilę.

– To mi wygląda na niemiecki numer telefonu. Może pan zadzwoni?

– Słucham? – byłem zdumiony. – To fiksacje mojego mózgu.

Uśmiechnęła się łagodnie.

– Naprawdę woli pan być chory psychicznie i faszerować się lekami niż sprawdzić, czy może to jednak jest coś więcej?

– Co? – zupełnie jej nie rozumiałem.

– Nie wiem – uniosła ramiona. – To może być, jak pan to nazywa, fiksacja, ale może też być coś zupełnie innego. Musimy to wykluczyć. Niech pan zadzwoni, co panu szkodzi.

Nie wiem dlaczego, ale czułem, że ona może mieć rację. Co wcale nie sprawiało, że bałem się mniej. Wyciągnąłem komórkę i wbiłem ciąg cyfr. Po drugiej stronie rzeczywiście rozległ się sygnał. Dwa, trzy, cztery. Już chciałem rozłączyć się, gdy dostrzegłem wzrok lekarki. Poczekałem jeszcze dwa sygnały. I wtedy ktoś odebrał.

– Halo – powiedziała kobieta z niemieckim akcentem.

Rozłączyłem się przestraszony. Serce waliło mi jak młotem, w myślach pojawiły się zapamiętane obrazki z tego seryjnego snu. Domy, samochody, ludzie. To mogły być Niemcy. Psychiatra powiedziała mi, że muszę drążyć. Dopiero kiedy okaże się, że to ślepa uliczka, że te cyfry tylko przypadkowo tworzą numer telefonu, mam do niej wrócić.

Co wspólnego miałem z Niemcami?

Dwa dni zbierałem się na odwagę. Znałem niemiecki, to był język, który wchodził mi z łatwością do głowy, miałem wrażenie, że na lekcjach tylko sobie go przypominam. Niektórzy mówili, że gadam jakbym urodził się i wychował w Hanowerze. Podobno akcent mam tamtejszy. W końcu zadzwoniłem. Znów odezwała się kobieta. Przedstawiłem się i powiedziałem:

– Bardzo proszę nie odkładać słuchawki. Wiem, że to zabrzmi dziwnie, ale ten numer mi się wyśnił. Nie wiem dlaczego. Czy może mi pani powiedzieć, do kogo należy?

– Heinrich? – głos kobiety drżał. – To ty? Obudziłeś się? Przecież dopiero byłam u ciebie… Nie pamiętasz mnie? – i rozpłakała się.

I tak odkryłem swoją tajemnicę. Składanie kawałków puzzli trochę trwało, ale obraz, jaki się z nich wyłonił był niezwykły. Wychowałem się w rodzinie zastępczej, bo moja biologiczna matka zostawiła mnie w szpitalu i znikła. Nikt mi jednak nie powiedział, że urodziła bliźniaki jednojajowe. Mojego brata w trzecim tygodniu życia adoptowała rodzina, która rok później przeprowadziła się do Hanoweru. Ja wyglądałem na chorowitego, więc mnie nie chcieli.

Kiedy potem chodziłem ulicami podmiejskiej dzielnicy, gdzie wychował się mój brat bliźniak, Heniek, rozpoznawałem miejsca, o których śniłem. Rozpoznałem nawet kilku jego przyjaciół. No i żonę, z którą mój brat jest bardzo szczęśliwy. Jest jak ja inżynierem, buduje mosty. I ma zarost, goatee.

Trzy miesiące wcześniej miał wypadek samochodowy i zapadł w śpiączkę. Lekarze twierdzili, że albo wybudzi się teraz, albo zapadnie się głębiej i wybudzenie może potrwać całe lata, o ile w ogóle nastąpi. Heniek nie wiedział o mnie, choć też miewał dziwne seryjne sny. Teraz najwyraźniej jego podświadomość połączyła się z moją i wezwała mnie na pomoc.

Kiedy przyjechałem do Hanoweru i wszedłem do pokoju, gdzie w śpiączce leżał mój brat, czułem się jak we śnie. Anne, żona Heńka-Heinricha, wstrzymała oddech. Podszedłem do łóżka i spojrzałem w swoją twarz. Tak, dobrze wyglądam w goatee, pomyślałem głupio. A potem wziąłem brata za rękę.

– Nie wydurniaj się – powiedziałem po niemiecku. – Teraz, gdy wiemy o naszym istnieniu, musimy nadrobić zaległości. To nie czas na spanie. Pobudka, bracie.

Reklama

Zamknąłem oczy i z całych sił starałem się wyciągnąć go na powierzchnię. Robiłem to intuicyjnie – wyobrażałem sobie, że on tonie w piaskowym bagnie, a ja chwytam go za rękę i wyciągam na wierzch. I nagle poczułem uścisk jego ręki. Kiedy otworzyłem oczy, mój brat patrzył na mnie. Za mną szlochała jego żona. A ja wreszcie poczułem się całością.

Reklama
Reklama
Reklama