„Nie zniszczę całej kariery dla kilku ciuchów. Niech zabierają wszystkie te klamoty. Najcenniejszy dar jest we mnie”
„Od początku czułam do niej antypatię. Powiedziała, że zależy jej na czasie, a potem się spóźniła. No i była piękna. Nieprzyzwoicie piękna. Czarne włosy, śnieżnobiała cera, smukłe uda i ten rodzaj krągłości, który w każdej innej babce musi budzić zazdrość. Weszła pewnym krokiem i od razu skierowała się ku stolikowi. Rzuciła na kanapę flauszową kurtkę i obdarzyła mnie bezczelnie ironicznym uśmiechem”.
- Luna, 60 lat
Malowałam paznokcie. Brzęcząca coraz głośniej komórka nie dawała za wygraną. Wściekła na własny brak asertywności sięgnęłam po torebkę. Zaczęłam wysypywać jej zawartość na kanapę. Telefon, rzecz jasna, wypadł na końcu.
– Słucham, wróżka Luna – rzuciłam szybko, ale najwyraźniej o kilka sekund za późno, bo ten ktoś już się rozłączył.
Spojrzałam na ekran: numer nieznany.
„Cóż, zadzwoni jeszcze raz” – wróciłam do malowania. Lakier był piękny. Krwistoczerwony. Odcień o nazwie Lady In Red należał ostatnio do moich ulubionych. Podobnie jak burgundowa szminka, którą kupiłam pod wpływem impulsu za skandalicznie duże pieniądze.
Już miałam poczuć coś na kształt wyrzutów sumienia, gdy leżąca obok komórka znów podniosła alarm. Tym razem zdążyłam.
Zobacz także
Dzwoniła młoda kobieta
Od początku czułam do niej antypatię. Nic dziwnego! Odbierając telefon, zniszczyłam sobie świeżutki manikiur.
Do tego, powiedziała, że zależy jej na czasie, a potem się spóźniła. No i była piękna. Nieprzyzwoicie piękna. Czarne włosy, śnieżnobiała cera, smukłe uda i ten rodzaj krągłości, który w każdej innej babce musi budzić zazdrość.
Weszła pewnym krokiem i od razu skierowała się ku stolikowi. Rzuciła na kanapę flauszową kurtkę i obdarzyła mnie bezczelnie ironicznym uśmiechem.
– Skromne to twoje królestwo, wróżko.
– Bogactwo jest ukryte. Niewidoczne dla oka – przyjęłam równie szyderczy ton.
– Czyżby w tym niepozornym miejscu czaiła się wielka moc?
– Sprawdź mnie! – warknęłam przez zaciśnięte zęby.
– Mówisz i masz – podała mi dłoń.
– Chcę wiedzieć, co mnie czeka.
„Śmierć w męczarniach – pomyślałam”, na głos zaś odparłam:
– Pozwól mi się skupić.
Jej dłoń była zimna. Wręcz oślizgła. Odrzuciłam ją ze wstrętem.
– Kim jesteś? – spojrzałam w mroczne oczy kobiety.
– Twoją bezsilnością. Próżnością. Strachem. I przekleństwem. Jestem żądzą i grzeszną pychą. Złodziejem emocji. Fałszerzem przeznaczenia. Jestem tobą z przeszłości. Albo twoją karmą. Wybieraj, wróżko, skoro nie potrafisz czytać z dłoni. A teraz, wybacz. Pójdę już. Nie musisz mnie odprowadzać.
Sięgnęła po czerwoną kurtkę i wyszła
Obudziłam się zmarznięta, skulona na kanapie. Spojrzałam na stoliczek i szklaną buteleczkę. Lady In Red. Gwałtowny skurcz mięśni nie należał do przyjemnych. Przypomniałam sobie kobietę i jej kurtkę. Co za koszmarny sen! Zerknęłam na paznokcie. Odcisnęła się na nich nie tylko welurowa poduszka, ale chyba także moje włosy. Masakra.
Telefon zadzwonił, gdy brałam prysznic. Tak jak poprzednio na ekranie wyświetliło się powiadomienie o nieodebranym połączeniu. Numer zastrzeżony.
„To zbieg okoliczności. Nie mogę dać się zwariować”. A jednak niepokój, który poczułam, nie chciał ustąpić. Wspomnienie snu było zbyt wyraźne, a obrazy aż nadto realistyczne. Pojawiło się przeczucie. Nie umiałam go nazwać, ale wiedziałam, że ma barwę purpury. A może tylko delikatnej czerwieni…
Tej nocy śniłam o letniej łące pełnej kwitnących maków. Wstałam wypoczęta i gotowa zmierzyć się z barwną przyszłością. Bez strachu odebrałam przychodzące połączenie. Dzwoniła klientka, moja stara znajoma. Prosiła o spotkanie.
– Witam, pani Aniu, proszę się rozgościć – gestem wskazałam kanapę. – Dawno pani u mnie nie była.
– Nic się nie działo. Aż do wczoraj.
– Tak? – spojrzałam na nią pytająco.
– W zasadzie od kilku tygodni czuję lekki niepokój. A wczoraj zadzwonił brat. Wie pani, ten ze Stanów. Był dziwnie podenerwowany. I smutny. Nie chciał powiedzieć, co się stało, ale… Boję się. Myślę, że jest chory. Ostatnio mizernie wyglądał. Mówił o przemęczeniu, podejrzewam jednak, że ma problemy. Przyniosłam zdjęcie.
Sięgnęła do torebki i wyjęła fotografię. Zrobiono ją chyba niedawno, pewnie w Boże Narodzenie. Wzięłam do ręki błyszczący kawałek papieru i przez chwilę przyglądałam się twarzy brodatego mężczyzny. Nie czułam żadnych wibracji. Zaczęłam obracać w dłoniach fotografię. Dalej nic. Jedyne, co przykuwało uwagę, to moje własne, mieniące się krwistą czerwienią paznokcie. Odłożyłam zdjęcie na stolik i przyjrzałam się pani Ani. Wyraz napięcia na jej twarzy nie pozostawiał złudzeń.
Kobieta czekała na to, co powiem. Ufała mi. A ja nigdy jej nie zawiodłam. Czyżby tym razem miało być inaczej?
– Kiedy widziała się pani z bratem?
– Rok temu. Ale często rozmawiamy przez telefon albo kamerkę internetową. Jesteśmy bardzo blisko.
– Proszę podać mi rękę. Powinnam poczuć waszą więź.
Dłoń kobiety spoczęła na stoliku. Ujęłam ją delikatnie. Wspomnienie upiornego dotyku ze snu uderzyło mnie prosto w serce. Zdławiłam je w sobie, rozkoszując się pulsującym ciepłem bijącym od pani Ani. Nic więcej jednak nie poczułam.
– Proszę wybaczyć – musiałam być wobec niej zupełnie szczera. – Chyba nic z tego nie będzie. Mam problem z aurą. Może to wina pogody, a może nie jestem w formie. Sama nie wiem, o co chodzi.
– Rozumiem, przykro mi – zauważyła moją konsternację.
– Zadzwonię do pani, jak tylko poczuję się lepiej. I może… Proszę zostawić mi zdjęcie brata.
Gdy wyszła, natychmiast pobiegłam do sąsiadki. Nie zważając na protesty, chwyciłam ją za rękę i przymknęłam oczy. Nic. Pustka. Cisza. Rozejrzałam się po mieszkaniu. Na dywanie w dużym pokoju leżało kilka zabawek. Podniosłam jedną z nich.
– Co ty robisz? – znajoma była lekko przerażona. – To Lenki. Nie zdążyłam…
– Cicho – przerwałam jej. – Wiem, że Lenki. Chcę coś sprawdzić.
Skupiłam się na przedmiocie, który musiał pamiętać dotyk dziewczynki. Powinna w nim być skumulowana energia. Energia, która przywoła obraz małej. Powie mi, gdzie ona teraz jest i co robi. I znów nic.
Wybiegłam, pozostawiając zdziwioną sąsiadkę i bałagan na podłodze
Musiałam zrobić sobie wolne. Kolejne dni spędziłam na oczyszczaniu ciała i umysłu. Odnowiłam przyjaźń z kadzidełkami, ziołową herbatą, a nawet rosnącą w pobliskim lesie brzozą. Wróciłam na zajęcia z jogi. Przed snem medytowałam. Po tygodniu intensywnych zabiegów i ćwiczeń poczułam lekki przypływ energii. Postanowiłam znów spróbować.
Na początek we własnej garderobie. Przedmioty, które nas otaczają, mają historię. Gdy ktoś, tak jak ja, otrzymał od losu dar, może tę historię odczytać. Faktura, zapach, kolor – wszystko przywodzi na myśl konkretne miejsca, ludzi czy zdarzenia. Odtwarza ich energię. Przywołuje wspomnienia lub kreuje wizje. Wystarczy się skupić i to poczuć.
Z tym przeświadczeniem wkroczyłam do królestwa wieszaków, szuflad z bielizną oraz stojaków na buty. Na szczęście zawsze byłam pedantką. Bałagan to wróg czarodziejek i wróżek. Nie pozwala się skupić. Wprowadza wewnętrzny niepokój. Niszczy aurę. Dlatego w mojej garderobie panował idealny porządek.
Szkarłat, karmin, purpura, karmazyn. Zakupione w ostatnich tygodniach stroje wisiały w równym rzędzie. Były świadectwem kobiecej próżności, impulsu, może nawet rozrzutności i głupoty. Mimo to patrzyłam na nie z uwielbieniem. Wszystkie odcienie czerwieni budziły moje pożądanie. I nic więcej.
Próbowałam się skupić. Dotykałam szyfonowych kołnierzy, koronek, falbanek. Dalej nic. Zrezygnowana wycofałam się. I wtedy przyszło olśnienie.
Moja niegdyś pełna ascetycznej czerni i stonowanych szarości garderoba zaczęła iskrzyć. Płonąć. Wydzielać energię.
Albo ją… pochłaniać?
Nie zastanawiałam się długo
Zgarnęłam z wieszaków czerwone ciuchy i bez żalu wyniosłam pod śmietnik. Spakowane w duże pudło sukienki płonęły nieistniejącym ogniem. Wiedziałam, że szybko znajdą nowe właścicielki.
Wróciłam do domu. Bez zwłoki wzięłam do ręki fotografię brodatego mężczyzny i na chwilę zamknęłam oczy. Pojawiła się natychmiast. Miała na sobie jedną z moich sukienek. Czarne loki w przerażający sposób komponowały się z purpurą. Spływały po niej cienką strugą, by w końcu stopić się w jedno – brunatną plamę zakrzepłej krwi.
Rozpoznałam ją wreszcie. Była strachem. Bezsilnością. I przekleństwem. Złodziejem emocji. Fałszerzem przeznaczenia. Była śmiertelną chorobą. Na szczęście, brat pani Ani już ją pokonał. Zostały tylko blizny. Teraz intensywnie czerwone, ale przecież z czasem zbledną.