Reklama

Westchnąłem z niezadowoleniem i obróciłem się na drugi bok. Ojciec żony znowu spacerował do łazienki, kłapiąc głośno kapciami. To znaczy, w dzień pewnie bym nie zwracał uwagi na takie odgłosy, ale w nocy wiadomo – każde stuknięcie rozlega się niczym odgłos armatniego wystrzału.

Reklama

Teść miał zwyczaj mocno przytupywać piętami

Nigdy nie mogłem zgadnąć, czy nie potrafi inaczej, czy robi tak, wiedząc, jak mnie to strasznie irytuje. A wiedział doskonale, bo zarówno Michałek, jak i Agatka naśladowali go, a wtedy zwracałem im uwagę, że hałasują jak jeże.

– Jeż tak tupie – mówiłem – ale on w ten sposób płoszy dżdżownice.

– A może słoń? – zapytał kiedyś z nadzieją Michałek.

– Słoń tak naprawdę chodzi na palcach i bardzo delikatnie. A jeśli nawet tupie, to jest strasznie wielki i ciężki, więc mu wolno – wyjaśniłem.

Oczywiście teść musiał wtrącać swoje trzy grosze przy każdej okazji, zatem i tej nie pominął.

– Bardzo zdrowo jest czasem sobie potupać – uśmiechnął się.

– Szczególnie w środku nocy – zgasiłem go po swojemu. – A od takiego przybijania piętami można sobie uszkodzić mózg – dorzuciłem.

Coś jeszcze mówił, żeby mnie podrażnić, ale puściłem to mimo uszu. Nie miałem tamtego dnia nastroju na sprzeczki, a poza tym starałem się z nim nie wymieniać zbyt wielkich uszczypliwości przy dzieciach. Jak widać, nie zawsze się to udawało.

Z tymi nocnymi marszami musiałem się pogodzić. Starszy człowiek wstawał do łazienki, trudno mu było tego zabronić, chociaż czasami podejrzewałem, że robi to specjalnie.

Przytuliłem się do żony, zamknąłem oczy i czekałem w półśnie, aż teść przeczłapie z powrotem. Dopiero wtedy mogłem spokojnie zasnąć. Taka moja mała nerwica. Tylko że on nie wracał wyjątkowo długo. I nagle usiadłem na łóżku. Rany boskie! Przecież ojciec mojej żony zmarł niecały miesiąc temu!

Umysł pogrążony jeszcze częściowo w sennych oparach podpowiadał, że może śmierć i pogrzeb były tylko majaczeniem, ale zaraz ocknąłem się całkowicie.

To się zdarzyło naprawdę!

A może to któreś z dzieci potuptało za potrzebą? – przyszło mi do głowy.

Skąd! Ich pokoje znajdowały się z drugiej strony korytarza, wykluczone, żeby przechodziły obok naszej sypialni. To mógł być tylko staruszek. Staruszek, który nie żył.

Spojrzałem na żonę, spała spokojnie. Zresztą, nigdy jej nie budziło szuranie i tupotanie ojca, mawiała nawet, że powinienem się leczyć. Być może, tylko co miałem powiedzieć psychiatrze albo psychologowi? Że budzę się każdej nocy, bo mój teść podejmuje godną Kolumba wyprawę do wucetu?

Serce łomotało jak dzwon kościelny, ciśnienie tak poszło w górę, że zatkało mi uszy. Przełknąłem ślinę, wstałem ostrożnie i uchyliłem drzwi sypialni. Na korytarzu było zupełnie ciemno.

Kiedy teść żył, zawsze paliła się słabiutka lampka, umieszczona w gniazdku przy łazience. Oczywiście na użytek starego człowieka, żeby cokolwiek widział, chociaż tę trasę z pewnością mógłby przemierzać z zamkniętymi oczami. A może tak ją właśnie pokonywał? Nigdy nie sprawdzałem.

Po jego śmierci lampkę wyrzuciłem do śmieci, nie była nam już potrzebna. Teraz żałowałem, że jej nie ma, bo dodałaby mi chociaż odrobinę otuchy.

Zawsze dziwiłem się, że w horrorach ludzie idą tam, gdzie może się czaić niebezpieczeństwo i uważałem, że to głupie. Jednak teraz zrozumiałem, że to niekoniecznie tylko wymysły scenarzystów, lecz tak działa natura człowieka. Sam chciałem sprawdzić, co się dzieje za drzwiami łazienki, chociażby po to, żeby chronić rodzinę.

A może to cholerne człapanie po prostu mi się przyśniło? – przyszło mi nagle do głowy.

Zaraz jednak porzuciłem nadzieję. Wciąż jeszcze budziłem się kilka minut przed trzecią i od pogrzebu teścia nic nie słyszałem, a dzisiaj wyraźnie do do moich uszu dotarł charakterystyczny dźwięk. To z pewnością nie była pierwsza lepsza senna mara.

I pewnie dowiem się teraz, że to moja wina?

Podszedłem cichutko do drzwi łazienki. Były lekko uchylone, chociaż z żoną pilnujemy, żeby je zamykano. Dzieci jednak nie zawsze słuchają, co się do nich mówi, więc samo w sobie nie byłoby to niczym wielce dziwnym. Tylko że szedłem spać późno, jak zwykle jako ostatni i doskonale pamiętałem, że zamykałem te drzwi.

Wziąłem głęboki oddech i powoli pchnąłem odcinające się bielą od ściany skrzydło. Byłem przygotowany, że zobaczę w środku zjawę, oczyma wyobraźni widziałem nawet jej kontury odcinające się na tle okna rozjaśnianego światłem ulicznej latarni.

Nic podobnego na szczęście nie miało miejsca. Łazienka była zupełnie pusta. Drżącą ręką zapaliłem światło. W toalecie nikogo nie było.

Wróciłem do łóżka, ale długo nie mogłem zasnąć. Dopiero kiedy na dworze się rozjaśniło, zapadłem w nerwową drzemkę. Matylda oczywiście od razu musiała zauważyć, że coś się wydarzyło. Inna rzecz, że nigdy nie byłem dobrym aktorem i nie potrafiłem nic przed nią ukryć, a ona w dodatku dysponowała jakimś radarem. Nawet kiedy mnie nie było w domu, a miałem kłopoty, potrafiła zadzwonić z pytaniem, czy na pewno wszystko w porządku.

– Jesteś jakiś nieswój – powiedziała przy śniadaniu. – Źle się czujesz? Bo chyba wstawałeś w nocy.

– Nic mi nie jest – odparłem. – Po prostu nie mogłem spać. Każdemu może się przydarzyć taka bezsenność.

Żona przyglądała mi się uważnie spod zmrużonych powiek.

– Mnie nie oszukasz, kochanie… – oświadczyła. – Mów natychmiast, co jest grane, bo pomyślę, że nie spałeś, marząc o jakiejś kobiecie.

– Wiesz, że tylko ciebie kocham – powiedziałem z uśmiechem.

– Wiem, ale to nie znaczy, że nie marzysz o innych – odparła z powagę, ale zaraz się roześmiała. – No, mów!

Nie miałem innego wyjścia. Droczyć się z nią, to jakby nabierać wody widłami – człowiek jest z góry skazany na niepowodzenie. Opowiedziałem jej więc, co mi się zdarzyło w nocy. Prawdę mówiąc, kiedy o tym mówiłem w świetle dnia, sprawa mnie samemu wydawała się mało wiarygodna i średnio straszna. Ale tylko do chwili, kiedy przypomniałem sobie, co czułem, skradając się korytarzem do łazienki.

– E, przyśniło ci się – zbagatelizowała Matylda. – Przecież ojciec nie żyje…

– Gdyby żył, to bym się nie przestraszył, nie uważasz? – burknąłem.

– Jak zwykle byś się wkurzył. Oj, rzadko mówiliście wspólnym językiem – zauważyła.

– I pewnie się zaraz dowiem, że to moja wina? – naburmuszyłem się.

Żona wzruszyła ramionami.

– Tato bywał uciążliwy, to fakt, ale ty też nie bardzo się paliłeś, żeby żyć z nim w zgodzie.

Przychodź i strasz, ale nie szuraj kapciami

Machnąłem ręką, ciężko wzdychając. Matylda może miała trochę racji, ale na pewno nie była obiektywna. Teść od dawna był ciężki w pożyciu, a po śmierci teściowej zrobił się złośliwy jak jakiś bajkowy gnom.

– Pamiętasz, co mi powiedział, kiedy odwiedziliśmy go w szpitalu tego dnia, gdy umarł? – zapytałem.

– Pamiętam – odrzekła żona. – Ale to było tylko takie tam gadanie.

Od samego początku nie przepadaliśmy za sobą. Lepiej się dogadywałem z matką żony, chociaż na ogół to teściowe dają popalić zięciom. Nie żeby i z nią było jakoś malinowo, ale polubiłem kobietę i całkiem mocno odczułem jej odejście. Na teściu też to zrobiło wrażenie, nie trwało to jednak za długo. Ponieważ staruszek nie bardzo radził sobie sam na domowym gospodarstwie, wzięliśmy go do siebie.

Matyldzie okazywał wdzięczność, ale mnie niekoniecznie. W dodatku starał się regularnie ośmieszać mnie przy dzieciach. Z natury jestem łagodny i nieskory do kłótni, ale on potrafił mnie podpalić. A kiedy mu nie wychodziło lub kończył wymianę zdań wyraźnie przegrany, mawiał:

– Zobaczysz, że po śmierci będę do ciebie przychodził i straszył.

– A przychodź i strasz – odpowiadałem. – Tylko nie szuraj kapciami i nie stukaj piętami o parkiet.

Żona znosiła tę naszą małą wojnę, chociaż jej też nieraz puszczały nerwy.

– Musisz się z nim drażnić? – pytała. – Nie możesz odpuścić?

– Bądź sprawiedliwa – prosiłem w takich chwilach. – Wiele razy odpuszczam, ale czasem po prostu nie mogę. Zrozum, ja też mam nerwy.

Wzdychała i zaczynała coś robić, najczęściej przy kuchni, bo jej ojciec, chociaż chudy jak szczapa, jadł za dwóch, a może i trzech. Teściowa nieraz narzekała, że zanim ugotuje rosół, znika z niego połowa mięsa, a w lodówce zawsze czegoś brakuje.

Na szczyt złośliwości dziadek zdobył się dosłownie w chwili śmierci

Ludzie wówczas zazwyczaj myślą o tym, co będzie z nimi, kiedy zgasną, a ten zamiast pogodzić się ze światem, oznajmił, patrząc mi prosto w oczy:

– Zobaczysz, że nie dam ci spokoju. Byłeś dla mnie niedobry, więc po śmierci ci odpłacę.

Matylda nie wiedziała, co powiedzieć, a ja po prostu wyszedłem. Jeszcze minutę wcześniej było mi żal umierającego człowieka, chciałem go nawet przeprosić za wszystkie nieprzyjemne chwile. Ale na koniec sprawił, że nie miałem ochoty więcej go oglądać.

Jak nietrudno zgadnąć, następnej nocy znów się obudziłem przed trzecią. Wieloletni nawyk był silniejszy nawet od środka nasennego, który zażyłem wieczorem. Tym razem jednak obudziła się również żona.

Może nie uwierzyła w moją opowieść, ale najwyraźniej poczuła się zaniepokojona i spała płytko. Poruszyła się niespokojnie, ale milczała. Uniosłem się na łokciu, odczekałem chwilę, ale nic się nie działo, więc opadłem na poduszkę.

– No widzisz… – szepnęła Matylda, ale zaraz urwała i zakryła usta dłonią.

Z korytarza doleciał odgłos szurania i tupania piętami. Chyba jeszcze wyraźniejszy niż wczoraj. Znów uniosłem się na łokciu, a żona chwyciła mnie kurczowo za ramię.

– Nigdzie nie idź – tchnęła. – Umrę ze strachu, jak zostanę sama!

Twój ojciec zamierza dotrzymać obietnicy

Przez głowę przeleciała mi cięta riposta, że przecież to nie kto inny, jak jej kochany tatuś, ale oczywiście nie powiedziałem tego na głos. Nawet bym nie mógł, tak miałem ściśnięte gardło. Trwaliśmy więc bez ruchu, nasłuchując. W pewnej chwili Matylda ścisnęła moje ramię z siłą, o jaką jej nie podejrzewałem, aż syknąłem z bólu.

Na korytarzu zaszurały kroki, tym razem zmierzające w drugą stronę. Kto wie, może wczoraj też tak się zdarzyło, ale w momencie, gdy sprawdzałem łazienkę i dlatego nie słyszałem. Rano Matylda była potwornie rozkojarzona. Rozlała kawę, a chwilę później posmarowała suchy chleb powidłami, a potem próbowała na to nałożyć zmrożone masło.

– Mamusiu, źle się czujesz? – zainteresowała się Agatka.

– Nie, kochanie. Trochę się nie wyspałam. Słyszeliście coś w nocy?

– Ja nie, a coś się stało? – Michałek od razu nadstawił ucha, a ja chrząknąłem ostrzegawczo.

– Nic się nie stało – powiedziałem. – Były hałasy na ulicy, ale jeśli was nie obudziły, to dobrze.

Matylda rzuciła mi wdzięczne spojrzenie. A gdy odwiozłem dzieci do ich ukochanej ciotki i wróciłem, żona powiedziała stanowczo:

– Coś trzeba z tym zrobić.

– Tylko co? Twój ojciec obiecał, że będzie mnie straszył i chyba zamierza obietnicy dotrzymać.

– Tym bardziej musimy działać!

Postanowiliśmy, że wezwiemy księdza

Chodziliśmy za księdzem po pokojach, aż od kadzidła zaczęło mi się kręcić w głowie. Z początku myślałem, że to tylko wrażenie, ale kiedy ksiądz odprawiał obrzęd w pokoju nieboszczyka, wyraźnie zrobiło mi się zimno. Nie, to nie mogło być tylko wrażenie, ponieważ w tej samej chwili Matylda pobladła, a i proboszcz poruszył się niespokojnie. Zaraz to jednak minęło i zdawało mi się, jakby popołudniowe światło wpadające przez okno, uczyniło się nieco jaśniejsze.

Ksiądz poszedł, a my usiedliśmy w kuchni przy kawie. Nie zamierzaliśmy się dzisiaj wcześnie kłaść.

– Kochanie… – zacząłem – mam takie poczucie, jakby przez ostatnie dni leżał mi na ramionach jakiś ciężar, a teraz zniknął – powiedziałem.

– Wiesz, że ja także… – przyznała Matylda. – Przedtem tego nie zauważałam, było mi smutno i ciężko, ale uznałam, że tak się u mnie przejawia żałoba po śmierci ojca. Ale teraz jest mi tylko smutno.

– Zawzięty był ten twój stary i uparty – mruknąłem.

– Wiesz, lepiej o nim nie rozmawiajmy – poprosiła. – Nie chcę go niepotrzebnie przywoływać. Bo rzeczywiście był taki, jak mówisz.

Reklama

Od tamtego czasu śpimy już spokojnie, chociaż muszę przyznać, że są noce, kiedy budzę się przed trzecią i nasłuchuję. Trochę na pewno ze starego nawyku, bo trudno się tak utrwalonych rzeczy zupełnie pozbyć, ale też na wszelki wypadek.

Reklama
Reklama
Reklama