Reklama

Eliza trzasnęła drzwiami i wyszła, zabierając ze sobą kota. Stałem na środku mieszkania, nie wiedząc, co robić dalej. Sytuacja była według mnie kuriozalna. Ktoś ze specyficznym poczuciem humoru pewnie pękałby ze śmiechu. Nic złego nie zrobiłem, a jednak moja żona mnie porzuciła.

Reklama

Nie mogę tak dłużej żyć. Po prostu nie mogę! – krzyczała, wrzucając rzeczy do walizki.

Była tak zdenerwowana, że nawet nie zauważyła, iż zamiast swoich majtek pakuje moje. Nie śmiałem zwrócić jej uwagi, bo jeszcze by mnie pogryzła. Naprawdę. Kiedy się z nią żeniłem osiem lat wcześniej, była nieśmiałą, spolegliwą dziewczyną. Taką, która nigdy głosu by na nikogo nie podniosła. Co dopiero ręki. A poprzedniego dnia musiałem odebrać ją z komisariatu policji. Ledwo uniknęła oskarżenia o napaść i wyrządzenie szkody. Takowa była, i to spora, ale obiecałem, że ją naprawię w swoim warsztacie. Poszkodowana zgodziła się i nie złożyła skargi.

Nawet mogę dokładnie wskazać dzień i godzinę, kiedy zaczęła się ta tragikomedia. Wieczór 14 lipca, sześć lat temu. Urodziny mojej teściowej. Siedzieliśmy przy suto zastawionym stole – my, teściowa i teść, brat Elizy z żoną oraz trzy pary przyjaciół rodziny. A także Stefania, jasnowidząca z Bułgarii. Ale nie taka, że jak ją zapytasz, to w karty spojrzy czy w kulę i zacznie nawijać. Teściowa poznała ją na jakichś kursach samorozwoju, na które namiętnie jeździ od lat. Jak wytłumaczyła, to takie jasnowidzenie spontaniczne. Nie da się go w żaden sposób zaprogramować.

– Jej widzenie zawsze się sprawdza? – Zawsze!

Zobacz także

Nie rozumiałem o czym mówi, dopóki nie poznałem Stefanii. Na oko normalna, pięćdziesięcioletnia kobieta, jedna z tych większych, grubokościstych, rubasznych. Dogadywaliśmy się po angielsku i rosyjsku. Było zabawnie, aż w pewnej chwili Stefania milkła, oczy jej uciekały do góry, sztywniała i nagle rzucała przepowiednię.

Niepytana, niestety. Teść dowiedział się, że wygra na loterii czerwony samochód, a jedna z przyjaciółek pani domu, Iwona, że ma nie wyrzucać z domu jaszczurki. Wieczór trwał dalej w najlepsze, aż Stefania znów weszła w trans i tym razem padło na mnie.

Będziesz miał dziecko z uniwersytecką wykładowczynią – powiedziała po rosyjsku i po sekundzie znów była sobą.

Siedząca obok Eliza zesztywniała równie mocno, jak jasnowidząca.

– Nie jestem wykładowczynią – powiedziała z pretensją w głosie.

Stefania popatrzyła na nią i uśmiechnęła się smutno

– Nie wiem, co powiedziałam, nie mam na to wpływu. Mówię, co widzę.

– Zawsze się sprawdza? – spytała Eliza.

Wyczułem, co się święci.

– Daj spokój, przecież w to nie wierzysz – powiedziałem szybko, obejmując żonę ramieniem.

– Zawsze – powiedziały jednocześnie Stefania i mama Elizy.

– Nie pomagacie – warknąłem.

Niestety, Eliza była nieodrodną córką swojej matki i wierzyła w te wszystkie czary mary. Nasłuchała się opowieści matki o cudownych uzdrowieniach, szamańskich wyprawach w zaświaty i Kronice Akaszy, w której zapisane jest wszystko to co jest, było i będzie, a do której to Kroniki mają dostęp właśnie tacy wyjątkowi jasnowidze jak Stefania. I popłynęły przy stole opowieści o tym, które jej przepowiednie się sprawdziły.

To właśnie był początek mojego piekła

Jestem mechanikiem samochodowym, prowadzę razem z bratem Elizy rodzinny warsztat. Mam wykształcenie średnie, po technikum samochodowym. Eliza jest fryzjerką, pracuje w zakładzie swojej matki. Oboje nie należymy do jakichś intelektualistów.

Nigdy w życiu nie będę wykładać na uniwersytecie, choćbym się zaparła – płakała, kiedy wróciliśmy do domu.

– Skarbie, nie chcę tego, kocham cię taką, jaka jesteś – zapewniałem.

– Ale będziesz mieć z nią dziecko! To znaczy, że mnie porzucisz! Przestaniesz kochać! Bo jestem głupia!

Byłem bezradny. Miałem tylko nadzieję, że wypłacze się, pozłości, pomartwi kilka dni i zapomni. W końcu nawet jej matka mówiła, że Eliza ma pamięć jętki jednodniówki i nie należy na nią liczyć. Być może w nieważnych sprawach była to prawda, ale tym razem pamięć Elizy była podobna do pamięci słonia. Mijały tygodnie, miesiące, a ona wciąż mieliła tę cholerną przepowiednię w głowie. Powoli zaczęła się zmieniać. Stała się podejrzliwa. Wiedziałem, że szpera mi po kieszeniach (nie wiem, w poszukiwaniu paragonów za kwiaty czy biżuterię, której nie dostała?), sprawdza maile, komórkę. To nie było zdrowe, wiedziałem o tym, ale pozwalałem jej na to. I tak nie było nic do ukrycia. Wciąż miałem nadzieję, że w końcu jej przejdzie.

Dwa lata później jakby coś się uspokoiło, Eliza odpuściła. I wtedy… teść wygrał na loterii samochód, czerwony. Gorzej – nawet to nie on kupił sobie los (bo w przepowiednię Stefanii nie wierzył i od razu o niej zapomniał), ale koledzy w pracy dali mu go w prezencie na imieniny. Dla Elizy to była woda na młyn podejrzeń. Straciła humor, powróciło szpiegowanie. Może gdyby zaszła w ciążę, zajęłaby się dzieckiem, ale nie mogła. Zrobiliśmy badania, wszystko niby było w porządku, a dziecka nie ma. Prosiłem teściową o pomoc, ale ona tylko rozłożyła ręce.

– Co ja mogę? Ona żyje w nieustannym stresie. Dopóki nie poczuje się w małżeństwie bezpieczna, dopóty jej ciało będzie odmawiać ciąży.
Momentalnie zrobiło mi się czarno przed oczami.

– Bezpieczna w małżeństwie? Na miłość boską, przecież jest bezpieczna! Nie znam żadnej wykładowczyni, kocham Elizę jak wariat, nikogo innego nie chcę, choć Bóg mi świadkiem, ona mi tej miłości ostatnio wcale nie ułatwia. Co jeszcze mogę zrobić?
Teściowa zastanowiła się głęboko i powiedziała: – Nic. Masz przerąbane.

Tyle to i ja wiedziałem. Znów wziąłem żonę na przeczekanie. Generalnie życie było spokojne, wyjąwszy niespodziewane napady podejrzliwości Elizy.

Tylko brak dziecka zaczynał nam coraz bardziej doskwierać.

Naprawdę kochałem żonę, od dzieciństwa. Od szkoły podstawowej. Od kiedy zaświtała mi myśl, że dziewczyny są jakieś inne, to ją właśnie chciałem jako swoją kobietę. Była moją pierwszą i jedyną. Nie wyobrażałem sobie życia bez niej. Bywały takie dni, że gdybym mógł dorwać Stefanię, to bym ją chyba udusił. Jakim prawem nie pytana otwiera paszczę i wieszczy? Kto ją o to prosił? Kiedy pewnego razu powiedziałem to teściowej, odparła, że nie jestem jedyny. Stefania nie ma wielu przyjaciół, bo się jej boją. I dobrze jej tak, powiedziałem. W ogóle powinno się ją zamknąć na bezludnej wyspie. Niech wieszczy małpom.

Eliza wpadła do warsztatu i trafiła na Dorotę

Kilka miesięcy później w naszym małżeństwie się pogorszyło. Do warsztatu samochód oddała pewna kobieta. Przystojna, po trzydziestce, od razu wiadomo było, że po wyższych studiach. Jakoś polubiliśmy się. Oboje mieliśmy to samo hobby – kryminały. Miała kłopot z samochodem, który dostała po podziale majątku, a ja próbowałem znaleźć przyczynę, czemu ciągle się psuł. Pewnego dnia Eliza wpadła do warsztatu na niespodziewaną kontrolę (taki sobie wyrobiła zwyczaj) i trafiła na panią Dorotę. Akurat rozmawialiśmy o „Uwikłaniu” Miłoszewskiego. Podeszła i przedstawiła się:

– Eliza jestem. Żona Adama.

Miło mi, Dorota – klientka uśmiechnęła się uprzejmie. – Rozmawiamy o książce – dodała nieco obronnie, bo ton głosu mojej żony był nieco agresywny, jakby od razu ostrzegała: mój ci on, wara!

– Pani z zawodu jest kim? – Eliza szła jak taran.

– Kochanie, daj spokój – mruknąłem zawstydzony. Ale niczego nie podejrzewałem, i kiedy klientka powiedziała: – Wykładam literaturę na uniwersytecie – ugięły się pode mną nogi.

To niemożliwe! Ani przez chwilę nie patrzyłem na tę kobietę pod kątem seksualnym! Była dla mnie tak pociągająca jak… no, w ogóle! Ale wytłumaczcie to mojej żonie, która już wiedziała, co się stanie.

Przyznaję – walczyła do końca. Najpierw poszła na rozmowę z panią Dorotą i powiedziała, że nie życzy sobie, by ta ciągnęła jej męża do łóżka. Kobieta niestety zdenerwowała się i powiedziała, że nikt nie będzie jej dyktował, z kim może, a z kim nie może sypiać. A skoro Eliza jest tak głupia, a ona, Dorota, wręcz ma alergię na głupotę, to może rzeczywiście pomyśli o jej mężu (czyli mnie) w kategoriach łóżkowych. Eliza straciła nad sobą panowanie i rzuciła się z pazurami do oczu rywalki. Miała pecha – moja klientka znała parę chwytów obronnych i poradziła sobie. Więc Eliza wzięła kamień i zaczęła demolować jej auto. Sąsiedzi obserwujący soczystą awanturę wezwali policję. I tak pół godziny później znalazłem się na komisariacie. Wytłumaczyłem pani Dorocie sytuację (przez moment miała ochotę się roześmiać, widząc absurd całej sprawy, ale się powstrzymała) i ta nie złożyła skargi. Obiecałem, że za darmo naprawię jej auto.

Zabrałem żonę do domu. Następnego dnia Eliza spakowała się i wyprowadziła do mamy, mówiąc, że chce rozwodu, bo inaczej zwariuje. Nie wytrzymuje psychicznie. Niby rozumie, że jej nie zdradzam, a jednocześnie wie, że to zrobię, i ta świadomość ją zabija. Kwadratura koła, jak Boga kocham.

Zostałem sam. Co robić? Jak przekonać żonę, że ta cholerna przepowiednia się nie sprawdzi, bo nie ma jak?

Zaprosiłem kilku kumpli na wieczór, kupiłem piwo, chciałem się porządnie urżnąć, pogadać o sporcie, polityce. Oderwać się. W czasie męskich plotek któryś wspomniał, że widział śmieszny film o facecie, który miał strasznie dużo dzieci, bo kiedyś oddał nasienie do banku… W pierwszej chwili nie skojarzyłem, ale kiedy kumple poszli, a ja wszedłem pod prysznic, nagle do mnie dotarło.

Rodzina Elizy śmiała się do rozpuku, a ona razem z nimi.

Drugi rok studiów. Nie miałem forsy na jedzenie do końca miesiąca, bo kupiłem komputer. Kumpel powiedział, że można sprzedać nasienie. No i sprzedałem. Raz. Dostałem pięć stów.

Rany… czyżby o to chodziło?

Zaraz – pomyślałem – przecież ja nie wierzę w ten bełkot nawiedzonej Bułgarki!

Ale teść wygrał auto, choć nawet nie kupił losu…

No dobra. Wierzyć nie wierzyć, sprawdzić można. Poszukałem adresu firmy, której sprzedałem nasienie. Była wciąż w tym samym miejscu. Następnego dnia poszedłem tam i spytałem, czy ktoś był nią zainteresowany. Nie będę opisywał moich błagań i próśb, by powiedzieli mi chociaż, czy wśród biorców jest wykładowczyni uniwersytecka. Dotarłem do samego szefa. Opowiedziałem mu moją historię. Śmiał się dobre kilka minut. Ale sprawdził.

Okazało się, że mam córkę. Jej matką jest docent historii, pracująca na jednej z prywatnych uczelni. Mężatka. Dziewczynka ma trzy lata. Kiedy szef banku spermy wypisywał mi stosowne zaświadczenie dla żony, z pieczątkami i tak dalej, krztusił się od śmiechu. A niech się śmieje, myślałem. Ważne, by zaświadczenie wystarczyło do tego, aby moja żona wreszcie uznała, że przepowiednia się spełniła, ale nie zagraża to naszemu małżeństwu.

Pojechałem do zakładu teściowej, nie mogłem czekać do wieczora. Eliza czesała jakąś klientkę, oczy miała czerwone od łez. Była taka piękna.

Podszedłem i dałem jej to zaświadczenie.

– Co to jest? – spytała.

– Dowód, że już nie musisz się martwić.

Tego dnia opowiadałem historię sprzedaży własnego nasienia za każdym razem, gdy do domu przychodzili kolejni członkowie rodziny. Wszyscy śmiali się do rozpuku, a Eliza razem z nimi. Mógłbym tak opowiadać na okrągło przez cały tydzień, by wreszcie widzieć szczęście w oczach mojej ukochanej.

– Ale widzisz… – powiedziała wieczorem, kiedy już leżeliśmy w łóżku w naszej sypialni. – Stefania to zobaczyła. Ona naprawdę jest jasnowidzącą.

Szkoda tylko, że nie potrafi wytłumaczyć, co widzi. Same z tym kłopoty.

Dziewięć miesięcy później moja żona urodziła nam córkę. Teściowa miała rację – gdy Eliza poczuła się bezpiecznie, jej organizm od razu zabrał się do roboty.

Reklama

No dobrze, ktoś może spytać – a jaszczurka? No właśnie. Kilka dni temu teściowa zadzwoniła z plotką, że jej przyjaciółka Iwona złapała męża na zdradzie. Była kosmiczna awantura, z latającymi talerzami włącznie. I w pewnej chwili Iwona złapała to, co miała pod ręką i rzuciła tym czymś w męża. Ten się uchylił, przedmiot przeleciał przez otwarte okno i z drugiego piętra spadł prosto na głowę przechodzącego pod oknem strażnika miejskiego. Strażnik z rozbitą głową znalazł się w szpitalu, a Iwona modli się, by nie umarł, bo wsadzą ją do więzienia. Przedmiotem tym była ceramiczna jaszczurka, którą córka Iwony podarowała matce miesiąc wcześniej po powrocie z podróży na Lanzarotte.

Reklama
Reklama
Reklama