Reklama

Droga na wieś ciągnęła się w nieskończoność. Może to przez deszcz, może przez myśli, które wciąż wirowały w mojej głowie. W dzieciństwie to była moja ulubiona trasa. Siedziałam na tylnym siedzeniu samochodu taty, liczyłam drzewa i czekałam, aż zza zakrętu wyłoni się dom dziadka. Zawsze czekał na ganku, z kubkiem herbaty i uśmiechem, jakby wiedział, że właśnie liczę sekundy do naszego spotkania.

Reklama

Teraz nie czekał nikt. Dziadek odszedł kilka miesięcy temu, a ja wracałam tu tylko po to, by uporządkować sprawy po jego śmierci. Ogród, który był dla niego całym światem, wyglądał jak po przejściu huraganu. Zdziczałe pędy malin, sterczące suche badyle i ziemia, którą nikt od miesięcy nie pielęgnował. Czułam się winna, ale co mogłam zrobić? Nigdy nie miałam ręki do roślin, nie znosiłam grzebania w ziemi. Wysiadłam z auta, wciągnęłam głęboko chłodne powietrze i spojrzałam na dom. Miałam tu zostać na kilka dni.

Poczułam ukłucie irytacji

Zacisnęłam palce na rączce łopaty. Po pięciu minutach kopania byłam cała w błocie, a efekt mojej pracy wyglądał jak pole bitwy. Przeklinałam pod nosem, zastanawiając się, czy już mogę odpuścić i wrócić do domu.

– Nie wiem nawet, od czego zacząć. To wszystko wygląda jak dżungla – mruknęłam do siebie.

To tylko kilka miesięcy zaniedbania. Dziadek miał rękę do roślin, ogród sobie poradzi – usłyszałam czyjś głos za plecami.

Odwróciłam się gwałtownie i zobaczyłam mężczyznę w roboczej kurtce, z łopatą nonszalancko opartą o ramię. Miał zmierzwione włosy, lekkie zarosty i to spojrzenie, które mówiło „znam się na tym, a ty niekoniecznie”.

– Przepraszam, ale… kim pan jest? – zapytałam, prostując się.

– Kuba – powiedział i uśmiechnął się lekko. – Rodzina wynajęła mnie, żeby pomóc ogarnąć ten bajzel.

Ogrodnik. No tak, ktoś musiał się tym zająć, skoro ja nie nadawałam się do niczego. Poczułam ukłucie irytacji, bo miałam wrażenie, że cała sytuacja jeszcze bardziej podkreśla moją porażkę.

– Miał, ale ja nie mam – powiedziałam sucho, wracając do kopania. – Nie znoszę ogrodnictwa.

– Dziadek by się z tobą nie zgodził – odparł spokojnie.

Przestałam kopać i spojrzałam na niego uważniej. Mówił o dziadku tak, jakby dobrze go znał. Ale skąd?

Pracowałeś dla niego? – zapytałam podejrzliwie.

– Można tak powiedzieć – odpowiedział, jakby bawiło go to pytanie.

Coś w jego głosie sprawiło, że poczułam niepokój. Miałam wrażenie, że powinno mi się coś przypomnieć, ale na razie nic nie składało się w logiczną całość.

– Miło poznać. Ale jeśli przyszedłeś mnie pouczać, to możesz sobie darować – rzuciłam, wracając do pracy.

Kuba zaśmiał się cicho.

– Spokojnie, tylko mówię. W każdym razie… jeśli będziesz potrzebowała pomocy, jestem tutaj.

Odwrócił się i ruszył w stronę szklarni, zostawiając mnie z głową pełną pytań.

Coś mi nie pasowało

Następnego dnia znowu pojawił się w ogrodzie. Tym razem nie komentował moich nieudolnych prób przekopywania grządek, tylko w milczeniu przyglądał się, jak walczę z korzeniami malin, które oplatały drewniany płotek. W końcu nie wytrzymał.

Źle to robisz – powiedział, krzyżując ramiona.

– Serio? Nie zauważyłam – burknęłam, ocierając pot z czoła.

Podszedł i bez pytania przejął sekator z moich rąk. Dwa szybkie ruchy i gałęzie, z którymi mocowałam się od kilkunastu minut, opadły na ziemię.

Twój dziadek zawsze mówił, żeby nie walczyć z roślinami, tylko je rozumieć – rzucił.

Zmarszczyłam brwi.

– Zachowujesz się, jakbyś tu dorastał – zauważyłam, nie mogąc powstrzymać ciekawości.

Kuba uśmiechnął się lekko i spojrzał na mnie spod lekko zmrużonych powiek.

– Można tak powiedzieć. Spędzałem tu sporo czasu.

Coś mi nie pasowało. Gdyby rzeczywiście znał dziadka, pamiętałabym go, prawda? A jednak jego twarz nie budziła żadnych wspomnień.

Nie przypominam sobie, żeby dziadek miał uczniów – powiedziałam powoli.

Nie odpowiedział od razu. Spojrzał na szklarnie, na stare grusze, które dziadek sadził jeszcze przed moim urodzeniem.

– Może jeszcze sobie przypomnisz – rzucił tajemniczo.

Nie podobała mi się ta zagadka. Kim on był? Skąd się wziął?

Zrobiło mi się słabo

Przez kolejne dni pracowaliśmy obok siebie. Wciąż czułam się nieswojo. Nie dość, że nie miałam pojęcia, co robię, to jeszcze obcy facet sprawiał wrażenie, jakby znał to miejsce lepiej niż ja. Mimo wszystko nie mogłam zaprzeczyć, że jego pomoc była nieoceniona. Pewnego popołudnia, gdy próbowałam wyrwać z ziemi jakieś upiornie długie korzenie, Kuba podszedł do starego dębu rosnącego na skraju ogrodu. Przez chwilę patrzył na niego w milczeniu, a potem kucnął przy korzeniach i zaczął dłubać w ziemi.

– Co ty robisz? – spytałam podejrzliwie.

– Sprawdzam, czy to jeszcze tu jest – odpowiedział tajemniczo.

– Co „to”?

Kuba nie odpowiedział. Wbił palce w ziemię i po chwili wyciągnął z niej małe, drewniane pudełko, przykryte warstwą mokrej ziemi. Zrobiło mi się gorąco.

– Skąd ty to masz? – zapytałam, czując, jak coś dziwnego ściska mnie w żołądku.

Sam je tu zakopałem… znaczy, my je zakopaliśmy.

Spojrzał na mnie, jakby czekał, aż coś do mnie dotrze. I nagle dotarło. Lato, miałam może osiem lat, dłonie ubłocone po łokcie, a obok mnie chłopiec z burzą ciemnych włosów. Trzymaliśmy w dłoniach to samo pudełko, a dziadek śmiał się, mówiąc, że ogród zapamięta wszystko, co w nim zostawimy.

– Kubuś… – wyszeptałam, patrząc na niego z niedowierzaniem.

Uśmiechnął się lekko.

No i w końcu mnie pamiętasz.

Zrobiło mi się słabo. Jak mogłam o nim zapomnieć? Przecież kiedyś spędzaliśmy razem całe dnie. A potem… Potem przestałam przyjeżdżać, życie potoczyło się swoim torem, a on najwyraźniej wrócił tu, gdzie wszystko się zaczęło. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Stałam jak wmurowana.

Czułam się okropnie

Przez chwilę tylko patrzyłam na Kubę, trzymając w dłoniach drewniane pudełko. Wspomnienia wracały lawinowo – ukryte skarby, dziecięce sekrety, długie letnie dni spędzane w ogrodzie dziadka. I ten chłopak, który kiedyś był moim najlepszym przyjacielem.

– Nie mogę w to uwierzyć… Jak mogłam cię zapomnieć? – wykrztusiłam w końcu.

Kuba wzruszył ramionami.

– Dziecięce przyjaźnie nie zawsze przetrwają próbę czasu. Ty wyjechałaś, ja zostałem. To normalne.

Normalne? Może i tak. Ale mimo to czułam się okropnie. Kiedyś obiecywaliśmy sobie, że będziemy przyjaciółmi na zawsze, a potem wystarczyło kilka lat i zupełnie wyparłam go z pamięci. Ostrożnie otworzyłam pudełko. W środku były drobiazgi, które kiedyś wydawały się nam najcenniejszymi skarbami – kolorowe szkiełka, stara moneta, miniaturowy notes z bazgrołami, które miały być naszym tajnym szyfrem. Uśmiechnęłam się lekko, widząc wyschnięty liść klonu.

– To był twój ulubiony – powiedział Kuba. – Twierdziłaś, że wygląda jak złoty.

Poczułam ucisk w gardle.

– A ty twierdziłeś, że za kilka lat nic z tego nie zostanie – odparłam, przypominając sobie, jak przekonywał mnie, że natura pochłonie wszystko, co nie jest wieczne.

– Myliłem się – przyznał, patrząc na mnie uważnie. – Niektóre rzeczy zostają.

Podniosłam wzrok i przez moment tylko patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Czułam, że powinno paść jeszcze wiele słów, ale żadne z nas nie wiedziało, od czego zacząć.

– Dlaczego tu wróciłeś? – zapytałam w końcu.

– Bo to moje miejsce na świecie – odpowiedział spokojnie.

Zerknęłam na zapuszczone grządki, połamane podpórki pod pomidory i dzikie krzewy malin.

Myślisz, że może być też moje? – zapytałam półżartem, ale w moim głosie było coś, co sprawiło, że Kuba się zawahał.

– Może. Jeśli przestaniesz z nim walczyć.

Nie odpowiedziałam. Tego dnia nie odkopałam już więcej ziemi.

Nie chciałam uciekać

Zostałam dłużej, niż planowałam. Każdego dnia mówiłam sobie, że to już ostatni wieczór spędzony w domu dziadka, że rano spakuję rzeczy i wrócę do miasta. Ale gdy nadchodził poranek, zamiast się pakować, wychodziłam do ogrodu i zaczynałam nowy dzień od obłocenia sobie rąk. Kuba nadal tu był. Pracował, jakby ta ziemia należała do niego, a ja byłam tylko gościem. Ale nigdy niczego nie robił za mnie. Pokazywał, jak przycinać gałęzie, jak rozpoznawać chwasty, jak pielęgnować ziemię, żeby była żyzna, a nie martwa.

– Gdybyś mi to powiedział miesiąc temu, uznałabym, że jesteś szaleńcem – mruknęłam, stojąc w kaloszach po kostki w błocie i patrząc, jak sadzimy pierwsze nowe rośliny.

– A teraz? – zapytał, wbijając łopatę w ziemię.

Spojrzałam na niego. Przez ostatnie dni czułam się… inaczej. Nie wiedziałam jeszcze jak, ale to uczucie było dziwnie znajome – tak jak kiedyś, gdy byłam tu dzieckiem i cały świat ograniczał się do tego ogrodu.

– Teraz zaczynam rozumieć, co dziadek w tym widział – przyznałam cicho.

Kuba uśmiechnął się i przetarł czoło wierzchem dłoni.

– To co? Zostaniesz na wiosnę?

Spojrzałam na niego, na ogród, na dom dziadka. W głowie wciąż miałam obrazy miasta, a tu… Tu wszystko było inne. Jakby czas zwolnił, jakby nic nie musiało się dziać natychmiast. Zacisnęłam palce na rękojeści łopaty i uśmiechnęłam się lekko.

– Na razie na wiosnę.

Nie wiedziałam jeszcze, co dalej. Ale po raz pierwszy od bardzo dawna nie chciałam uciekać.

Wiosna przyszła szybciej, niż się spodziewałam. W ogrodzie pojawiły się pierwsze pąki, a ja… ja czułam się częścią tego miejsca, choć jeszcze niedawno myślałam, że nie należę tu wcale. Kuba nadal mi pomagał. Czasem się kłóciliśmy – ja chciałam sadzić kwiaty, on uparcie trzymał się warzyw. Ale między kolejnymi sprzeczkami łapałam się na tym, że dobrze mi tu, w tym zapomnianym ogrodzie, który na nowo budził się do życia.

Reklama

Renata, 23 lata

Reklama
Reklama
Reklama