„Dla męża udaję kogoś, kim nie jestem. Czuję, że zaraz pęknę, ale czego nie robi się dla miłości i świętego spokoju”a
„Nigdy nie powiedziałam mężowi prawdy na temat naszych wspólnych wypraw na grzyby, które tak lubi. Zawsze udaję entuzjazm, bo nie chcę psuć mu tego, co sprawia mu radość. Coraz trudniej mi wytrzymać tę maskaradę”.

- Redakcja
Są rzeczy, które robimy tylko dlatego, że kochamy drugą osobę. W moim przypadku to grzybobranie. Od pięciu lat każdej jesieni wstaję o szóstej rano w weekend, ubieram się na cebulkę, zabieram koszyk i jadę z mężem do lasu. On to uwielbia – ciszę, zapach ściółki, zbieranie grzybów i podziwianie przyrody. Ja w tym czasie walczę z zimnem i wściekłością, którą tłumię uśmiechem. Tego roku coś we mnie pękło.
Nie znoszę takich pobudek
– Wstawaj, już świta – szepnął mi do ucha, jakby mówił coś romantycznego. W rzeczywistości była piąta trzydzieści rano, a ja miałam ochotę go udusić poduszką.
Otworzyłam jedno oko i spojrzałam na niego z wyrzutem, ale on już był ubrany, zadowolony jak dziecko przed wycieczką szkolną. Na stole stał termos z kawą, dwa kubki i bułki z jajkiem. Wszystko przygotowane, pachnące, dopracowane.
– Kochanie, pogoda idealna! – powiedział z uśmiechem. – Mgła lekko się unosi, będzie masa prawdziwków.
Skinęłam głową i zmusiłam się do uśmiechu. W duchu marzyłam, żeby został w łóżku, żeby lało, albo żebyśmy po prostu raz w życiu pojechali gdzieś, gdzie jest ciepło i nie trzeba się smarować preparatem na kleszcze.
W aucie było zimno, radio cicho grało jakieś stare przeboje. On opowiadał, co zamierza dziś znaleźć, który zagajnik sprawdzić. Ja piłam kawę i myślałam o tym, czy mogłabym się z tego jakoś wymigać. Bolało mnie gardło. Może wystarczy udawać przeziębienie?
– Wszystko w porządku? – zapytał, zerkając na mnie z troską.
– Tak, po prostu jeszcze nie obudziłam się do końca – skłamałam.
Po trzydziestu minutach jazdy zatrzymaliśmy się przy znajomej leśnej drodze. Wysiadł pierwszy, wciągnął powietrze i zamknął oczy.
– Czujesz? To zapach lasu. Nic nie działa na mnie tak uspokajająco.
A mnie jak zwykle rozbolała głowa.
Weszliśmy w głąb lasu
Gdy weszliśmy w las, cisza otuliła nas jak gruba kołdra. Słychać było tylko trzaski gałązek pod butami i od czasu do czasu szelest liści, jakby ktoś ukradkiem za nami szedł. Mój mąż szedł przodem, jak zawsze, pewnym krokiem, co chwila się zatrzymując, żeby sprawdzić pod jakimś drzewem albo między mchem. Ja dreptałam za nim, próbując wyglądać na zainteresowaną.
– O, tu coś jest! – zawołał z entuzjazmem i ukląkł. – Zobacz, jaki piękny koźlarz!
Zbliżyłam się, kiwnęłam głową i zmusiłam do uśmiechu. Wyjął scyzoryk, uciął grzyba tuż przy ziemi i obejrzał go jak drogocenny klejnot. Wrzucił do koszyka z taką czułością, jakby to był pierwszy prezent od dziecka. A ja znów zaczęłam liczyć minuty do powrotu do domu.
Komary gryzły mnie w nadgarstki, gumiaki obtarły mi pięty. W pewnym momencie zatrzymałam się, udając, że coś wypatrzyłam. Pochyliłam się nad kawałkiem mchu i dłubałam tam przez chwilę, żeby odpocząć od marszu.
– Coś masz? – zawołał.
– Nie, chyba fałszywy alarm – odpowiedziałam, prostując się z westchnieniem.
Wtedy usłyszałam, jak się śmieje. Taki szczery, dziecięcy śmiech. I przez chwilę naprawdę było mi miło, że mogę mu towarzyszyć. Że choć dla mnie to koszmar, dla niego to chwile, które kocha najbardziej.
– Chodź, dalej w tamtą stronę. Tam jest polana, zawsze coś tam rośnie.
Złapał mnie za rękę, a ja znowu zrobiłam ten sam błąd. Poszłam.
Zgubiliśmy się
Po godzinie marszu dotarliśmy do gęstszego fragmentu lasu. Drzewa były wyższe, a światło słoneczne ledwie przebijało się przez korony. Mój mąż podbiegał co chwila do mchu i liści, podnosił coś, pokazywał mi, a ja szłam powoli za nim, z każdym krokiem coraz bardziej zmęczona. Koszyk stawał się coraz cięższy, a ja udawałam, że mam z tego frajdę.
– Spójrz tutaj, widzisz? – zawołał, wskazując na grupę podgrzybków. – Idealne, prawda?
Kiwnęłam głową i uśmiechnęłam się szeroko, choć w środku kłębiła się frustracja. Nie wiedziałam, jak długo jeszcze wytrzymam tę grę pozorów. Na chwilę stanęłam, ocierając pot z czoła, i rozejrzałam się wokół. Wszystko wyglądało jak z obrazka: mech zielony, powalone konary, zapach wilgoci i grzybów. I wtedy poczułam, że zgubiliśmy ścieżkę.
– Chyba zeszliśmy z głównej drogi – powiedział, marszcząc brwi. – Ale nie szkodzi, znam ten las, nic się nie stanie.
Ja natomiast poczułam, że serce bije mi szybciej. Zgubić się w lesie to jedna rzecz, ale udawać, że mi się podoba każda chwila, to zupełnie inna. Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam za nim dalej, starając się nie myśleć o tym, jak bardzo marzę, żeby wrócić do samochodu i usiąść w ciepłym fotelu.
– Widzisz te drzewka po lewej? Tam jest ścieżka prowadząca z powrotem – pokazał mi, jakby był pewien, że wszystko kontroluje.
Uśmiechnęłam się, ale w duchu liczyłam sekundy. Każdy krok był dla mnie próbą cierpliwości. On, pełen entuzjazmu, cieszył się z każdego znalezionego kapelusza, a ja walczyłam z myślami o tym, że może powinnam mu wreszcie powiedzieć prawdę.
– Naprawdę piękne miejsce, nie sądzisz? – zapytał, zerkając na mnie.
– Tak, cudowne – odpowiedziałam automatycznie, choć moje serce krzyczało, że nie czuję niczego oprócz zmęczenia i lekkiego żalu.
Na skraju wytrzymałości
W miarę jak zagłębialiśmy się w las, moje nogi zaczęły protestować. Gumiaki wbijały się w stopy, plecy bolały od koszyka pełnego grzybów, a zimne powietrze przeszywało mnie na wskroś. Starałam się zachować uśmiech, udawać, że to wszystko sprawia mi przyjemność. Mąż wyglądał na szczęśliwego, podskakiwał co chwila do kolejnego podgrzybka, śmiejąc się cicho, jakby świat był jego własnym placem zabaw.
– Chodź tu, tu jest coś wyjątkowego! – zawołał z oddali.
Ruszyłam w jego stronę, walcząc z wściekłością, którą tłumiłam w sobie od godzin. Każdy krok był jak wyzwanie. Chciałam zatrzymać się i powiedzieć mu, że nie mogę tak dalej, że to mnie męczy, ale bałam się, że go zranię.
– Spójrz na te piękne koźlarze! – mówił z zachwytem, podnosząc jeden i obracając w dłoniach. – Nie są niesamowite?
– Tak, naprawdę piękne – odpowiedziałam cicho, udając entuzjazm, choć w środku czułam tylko zmęczenie i rosnącą irytację.
Przysiedliśmy na powalonym pniu, a on wyciągnął kanapki i termos. Zjadłam mały kawałek bułki, patrząc na jego zadowoloną twarz. Chciałam go uściskać i powiedzieć, że to wszystko dla niego robię, choć mnie męczy. Chciałam, żeby wiedział, że czasem moja cierpliwość się kończy.
– Wiesz, że lubię, gdy jesteś ze mną – powiedział, podając mi kubek z gorącą kawą.
Uśmiechnęłam się i skinęłam głową, czując, że serce bije mi szybciej z mieszanki emocji – zmęczenia, frustracji i nieokreślonego żalu. Ta gra stawała się coraz trudniejsza. Wiedziałam, że jeśli coś teraz powiem, może to zmienić nasze wyprawy na zawsze.
– Chodźmy jeszcze tam, tam zawsze jest coś ciekawego – zaproponował, wstając.
Kiwnęłam głową i wstałam powoli, wiedząc, że muszę znaleźć w sobie jeszcze odrobinę cierpliwości. Jeszcze trochę udawać.
Grzybobranie inne niż wszystkie
Wędrowaliśmy dalej, a las stawał się coraz gęstszy. Cienie drzew wydłużały się, powietrze pachniało wilgocią i igliwiem. Mój mąż co chwilę zatrzymywał się przy mchu lub podgrzybku, a ja szłam obok, uśmiechając się, choć w środku kłębił się gniew i zmęczenie. Chciałam, żeby to się skończyło, a jednocześnie bałam się, że jeśli powiem prawdę, wszystko się zmieni.
– Zobacz, tu zawsze rosną borowiki – powiedział z entuzjazmem. – Prawdziwe skarby lasu.
Przechyliłam głowę, obejrzałam te grzyby, kiwnęłam głową, a w duchu myślałam, że dla mnie żadna magia nie istnieje. On podniósł grzyba, włożył do koszyka i roześmiał się cicho. Chciałam wziąć go za rękę i powiedzieć, że kocham jego radość, ale też, że coraz trudniej mi ją udawać.
– Wiesz… – zaczęłam niepewnie. – Chciałabym ci coś powiedzieć.
– Co takiego? – zapytał, spoglądając na mnie uważnie.
Zawahałam się, serce waliło mi w piersi.
– Wiesz, że naprawdę cenię te nasze wyprawy… – zaczęłam powoli – ale ja ich nie lubię tak jak ty. Udaję, żeby cię nie zmartwić.
Na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie. Przez chwilę milczał, patrząc na mnie, a ja czułam, jak napięcie między nami rośnie.
– Naprawdę? – zapytał cicho. – A ja myślałem, że ci się podoba.
– Chciałam, żebyś był szczęśliwy – przyznałam, patrząc mu w oczy. – Czasami trudno mi udawać…
Po chwili uśmiechnął się lekko, wzruszył ramionami i wziął mnie za rękę. – W porządku. Nie musisz udawać. Możemy znaleźć coś, co sprawi radość nam obojgu.
W końcu poczułam ulgę, a las wokół nas zdawał się nieco jaśniejszy. Może to był koniec udawania i początek szczerości.
Zaskoczyły mnie jego słowa
Wracaliśmy powoli do samochodu, koszyk wciąż pełen grzybów, a ja czułam mieszankę ulgi i lekkiego zawstydzenia. Wyznanie prawdy było trudniejsze, niż się spodziewałam. Mąż szedł obok mnie w milczeniu, jakby przyjmował wszystko do siebie, a ja zastanawiałam się, czy nasza relacja ulegnie zmianie. Jego uśmiech powoli wracał, nie taki entuzjastyczny jak wcześniej, ale spokojny i akceptujący.
– Wiesz, nie sądziłem, że ci to przeszkadza – powiedział cicho. – Chociaż… może powinniśmy częściej rozmawiać o tym, co nam sprawia radość, a co męczy.
Kiwnęłam głową i uśmiechnęłam się delikatnie. To był pierwszy raz, kiedy naprawdę mogłam odetchnąć, przestać udawać i poczuć, że nie muszę na siłę wpasowywać się w jego pasję. Czułam, że nasze relacje nabrały innej głębi. Nie musieliśmy już udawać, że wszystko jest idealne.
– Może znajdziemy coś, co oboje polubimy – dodał po chwili. – Wtedy każda wyprawa będzie przyjemnością.
Poczułam ciepło w sercu. Wreszcie mogliśmy być szczerzy, bez masek i pozorów. Wiedziałam, że nadal będziemy chodzić do lasu, ale tym razem bez udawania, że kocham grzyby. Może spróbujemy razem nowych aktywności, które będą cieszyć nas oboje.
Wsiadając do samochodu, spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się szczerze. To był koniec mojej gry, ale początek czegoś bardziej wartościowego. Może szczerość nie zawsze jest łatwa, czasem bywa bolesna, ale przynosi ulgę i pozwala odnaleźć prawdziwe połączenie.
Julia, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Po urodzeniu dzieci przestałam być żoną. Byłam tylko matką, a mężowi się to w ogóle nie podobało”
- „Zimą dorabiam na miejskim lodowisku. Na lodzie można wykręcić niezłe piruety i rozgrzać nie tylko ciało, ale też serce”
- „Rodzinne święta to była podstawa w moim domu, a zięć wszystko popsuł. Woli grzać się pod palmami niż łamać opłatkiem”