Reklama

Rozwód rodziców, ich nowe związki, przyrodnie rodzeństwo. Przez tyle lat nie mogłam się z tym wszystkim pogodzić. Dlaczego mnie to spotkało?
Czułam się jak zdrajczyni. Jak mogłam się bawić z nową rodzinką, kiedy mama cierpiała w domu? Ale i jej nie wszystko mogłam wybaczyć. Ojciec zadzwonił do mnie na komórkę, co ostatnio prawie nigdy się nie zdarza. Teraz, gdy jestem już dorosła i tata nie ma wobec mnie żadnych prawnych zobowiązań, rzadko się do mnie odzywa. Z tego, co wiem, dużo bliższe stosunki utrzymuje z moim przyrodnim rodzeństwem, a szczególnie z tym wyczekanym (i wyszczekanym) synem, którego nie cierpię. Trudno się dziwić, że wszyscy oni są mu bliżsi, wiele jest tego powodów.

Reklama

Po moim urodzeniu tak bardzo chciał mieć kolejne potomstwo, że rozwiódł się z mamą , gdy się okazało, że ta – wskutek porodowych komplikacji – nigdy więcej już nie zajdzie w ciążę. Podobno było mu bardzo ciężko odejść i żyć bez nas, ale musiał to zrobić. Musiał!

Ile razy myślałam o tym z goryczą i nienawiścią w sercu, do dzisiaj mu nie wybaczyłam. Potrzeba rozmnażania się długo nie dawała mu spokoju, bo spłodził jeszcze trójkę dzieci, ale syna tylko jednego, na koniec. Rzec można – jako zwieńczenie dumnej kariery ojcowskiej. Zdaje się, że synalek ją kontynuuje, ale mało mnie to obchodzi.

Przez całe moje dzieciństwo i młodość spotykaliśmy się w weekendy i podczas świąt, jeździliśmy nawet na wakacje z jego drugą rodziną w okolice Ustki, gdzie ojciec na całe lato wynajmował wielką chałupę. Przyjeżdżali tam również różni jego przyjaciele z dziećmi, było gwarno i wesoło, ale ja tego nie znosiłam.

Moja piękna, łagodna, delikatna mama, taka kochana, taka dobra, żyła samotnie, nigdzie nie wyjeżdżała, bo nie było jej na to stać, a moje wizyty w nowym i bogato uwitym gniazdku tatusia przyjmowała z cichą rezygnacją. Czułam, że ją niepokoją i bolą, więc nie umiałam cieszyć się towarzystwem przyrodnich sióstr i ich koleżanek.

Dobre samopoczucie, które w naturalny sposób odczuwałam w tętniącym życiem, wesołym, pełnym rodzinnego ciepła kręgu ojca, jednocześnie wzbudzało we mnie silne wyrzuty sumienia. Jesteś zdrajczynią – wbijałam w siebie te słowa niczym szpilki pod paznokcie. Egoistyczną, okrutną, wyrachowaną zdrajczynią. Jak możesz być zadowolona, podczas gdy mama siedzi w domu i cierpi? Jak możesz przyjmować prezenty dawane przez niewiernego drania, który nas zostawił? Jeść przysmaki serwowane przez „tą drugą”? Bawić się z dziewczynkami, których nawet nie byłoby na świecie, gdyby nie podłość twojego ojca?

Powinnam się cieszyć, a byłam wstrząśnięta

Każdy, szczególnie dłuższy pobyt u „tamtych” przyprawiał mnie o paranoję, starałam się zohydzić w sobie wszystko, co się z nimi wiązało, po to tylko, by móc spojrzeć matce w oczy i na pytanie „Jak było?” odpowiedzieć: „Jak zwykle beznadziejnie. Dziewczyny okropne, baba nie do zniesienia, ojciec zły, a najgorszy z nich ten cały Andrzejek, nienawidzę go. Nie chcę w ogóle ich znać. Więcej tam nie pojadę”.

Mama uśmiechała się blado, a mnie tłukły się w głowie nie do końca wyparte myśli: nie dość, że zdrajczyni, to również kłamczucha, no powiedzże szczerze, że było ci fajnie, weź to na klatę, tchórzu mały. Mama i to jakoś przecież przeżyje, skoro już tyle musiała, a ty odetchniesz z ulgą.

Inna sprawa, że naprawdę wiele robiłam, by nie tylko sobie, ale wszystkim dookoła zepsuć humory podczas tych rodzinnych wizyt. Kłóciłam się, boczyłam. Byłam zazdrosna o ojca, ale kiedy poświęcał uwagę jedynie mnie, obrażałam go i się nie odzywałam. Mieli do mnie anielską cierpliwość – i on, i jego druga żona, i nawet te dzieciaki, którym mózgi prali, bo gdyby nie, pewnie by mnie od razu znienawidziły, małą nadętą beksę.

Mama wyszła drugi raz za mąż, gdy ja miałam już szesnaście lat. Jej decyzja mnie zaskoczyła, wybranka nie poznałam wcześniej, lecz dopiero jako narzeczonego, na kilka miesięcy przed ślubem. Powinnam była się cieszyć, bo jej małżeństwo miało mnie uwolnić od poczucia winy. Zyskałam wreszcie szansę, by przyznać się przed sobą i całym światem, że w nowej rodzinie ojca nie czuję się wcale najgorzej i mieć dwa normalne domy.

Tymczasem jednak byłam wstrząśnięta. Poczułam się okłamana. Nagłe pozbawienie mnie bolesnej prawdy na temat życia mamy było jak wyrwanie bolącego zęba. Owszem, niby następuje ulga, ale ból pozostaje, rana musi się zagoić. Tyle lat przeżyłam w przekonaniu, że mama cierpi, bo wciąż kocha ojca i będzie go kochać do końca, a ja solidaryzować się z nią będę w jej cierpieniu i obwiniać go za zrujnowanie życia nam obu.

Tata był przystojny, męski, elegancki i pełen uroku. Ludzie lubili go, miał mnóstwo znajomych i przyjaciół. Jak można było go nie kochać? Tylko w jednym przypadku, i to był nasz, mój i mamy przypadek – on był znienawidzony. Czułam jedno i drugie, myślałam, że mama również. A tu nagle zjawił się jakiś typ – nigdy nie myślałam o nim inaczej – i skradł jej serce. Nieprawdopodobne!

Drażniła mnie jego sztuczna moim zdaniem „młodzieżowość”: długie włosy w wiecznym nieładzie, rozciągnięte swetry, sfatygowane dżinsy i luzacki styl bycia. Zwracał się do mnie jak do jakiejś koleżanki, chciał, żebym mówiła mu po imieniu, słuchał rockowej muzyki i nawet grał na elektrycznej gitarze.

Jeśli istniało na świecie dokładne przeciwieństwo mojego taty, dyrektora banku, to właśnie on je stanowił. Że mama mogła się tak odbić od jednego bieguna do drugiego, wtedy stanowiło to dla mnie zagadkę.

Zrobiłam coś podłego. Ale wyrzuty sumienia nie dały mi spokoju

Postanowiłam nie dopuścić do tego małżeństwa, które wydawało mi się niebezpieczne i dla mamy, i dla mnie samej, które miało wybić nas z dotychczasowego toru, na który, co prawda, się skarżyłam, ale jakże był on znajomy i własny, wszyscy się do niego przyzwyczailiśmy.

Okazja sama się nadarzyła. Po naszym pierwszym spotkaniu, gdy jedliśmy razem kolację, a mnie wszystko rosło w ustach i nie mogło przejść przez gardło, musiało dojść do jakiegoś kryzysu między nimi. Moja reakcja na Wojtka na pewno mamę przestraszyła, szczególnie że, gdy już wyszedł, nie zostawiłam na nim suchej nitki. Wygarnęłam wszystko, co mi do głowy przyszło, dramatyzowałam, groziłam.

Chyba postanowiła się wycofać i zerwać, jeszcze raz wszystko przemyśleć, bo kilka dni później usłyszałam piknięcie w jej telefonie. Nowa wiadomość. Spojrzałam – od Wojtka. Spała na kanapie, z niemal opróżnioną butelką wina na stoliku przy lampie. Szybciutko przeczytałam: „Kocham cię bardzo. Usycham z tęsknoty. Musimy się spotkać i porozmawiać”.

Nie zastanawiałam się długo. Wzięłam telefon, wyszłam do drugiego pokoju i wystukałam odpowiedź: „To już naprawdę koniec. Nie dzwoń więcej ani nie pisz, bardzo cię proszę. Przykro mi, pomyliłam się co do ciebie. Nie kocham cię i nigdy nie kochałam. Nie chcę cię znać. Jedyną miłością mojego życia jest mój były mąż Włodek. Niech tak zostanie”.

Miałam ochotę pisać i pisać, zmiażdżyć go, upokorzyć, zmieszać z błotem. Ale trochę się bałam. Coś takiego mogłoby wzbudzić w nim podejrzenia i jeszcze zachęcić do odpowiedzi, kolejnego nawiązania kontaktu, co groziło katastrofą. Lepiej krótko i okrutnie, jedno cięcie ostrym nożem. Poza tym, gdyby się jednak nagle obudziła? Wysłałam tekst i odniosłam telefon na miejsce, nie zastanawiając się wiele nad możliwymi konsekwencjami.

Strach dopadł mnie później. Kiedy już uświadomiłam sobie, że pogrzebałam uczucie, które mogło wyswobodzić mamę, że po raz kolejny jej życie legło w gruzach, tym razem z powodu mnie, nieodrodnej córki swojego tatusia, ogarnęła mnie taka rozpacz, że o wszystkim mamie powiedziałam. Nie pogniewała się, tylko przytuliła mnie mocno i zaczęła płakać. Kilka tygodni później odbył się ślub, a ja zaczęłam przebywać w domu ojca jeszcze częściej niż kiedyś, choć nie do końca dla przyjemności.

Po prostu nie mogłam zaakceptować Wojtka, przyzwyczaić się do jego obecności, a on, wiedząc już, że to ja wbiłam mu nóż w serce tym nieszczęsnym SMS–em, też traktował mnie mało przyjaźnie. Miałam teraz pierwszych wrogów w osobach „ojczyma” i „macochy”, drugich uczyniłam z ojca i matki. Jego obwiniałam o wszystko. Ją – o to, że jest szczęśliwa.

Byłam w trudnym wieku, jasne. Niby wszyscy to rozumieli. Ale nawet jeśli rozumieli, to nie umieli pomóc. Lepiej spuścić zasłonę milczenia na to, co wyrabiałam. Macocha oskarżała mnie, że deprawuję jej „dzieciaki”. Ojciec przeprowadzał rozmowy, które kończyły się moimi wybuchami i jego przekleństwami. Mama kwitła i nie przyjmowała prawdy na mój temat. Wojtek patrzył ponuro, chwilami mocno czułam, że bardzo go pociąga ta niegrzeczna dziewczynka. Próbowałam go uwieść, wstyd mnie oblewa, gdy o tym myślę nawet dziś, nigdy z nikim na ten temat nie porozmawiałam. Noszę to w sobie.

Nie umiałam powstrzymać łez. To był prawdziwy przełom

Aż wreszcie dorosłam i usunęłam im się z drogi. Z mamą wciąż utrzymuję stały kontakt, ale taki mało osobisty. Właściwie nie bywam u nich w domu. Tak samo u ojca, z którym przestałam się widywać. Dlatego gdy ojciec zadzwonił i zażyczył sobie, by mnie zobaczyć, byłam zdziwiona. Czego może ode mnie chcieć? Mało mu „tamtych”? Przez telefon wydał mi się oficjalny, jakby naburmuszony. Wyznaczył czas i miejsce spotkania. Nie pozostało mi nic innego, jak się zgodzić.

Przyszedł jakiś taki skurczony w sobie i zupełnie nieswój. Gdzie się podziała jego kwitnąca męskość? – pomyślałam zjadliwie. Nie zamierzałam być miła, ale gdy usiadł naprzeciwko mnie, gdy zobaczyłam, jak wychudzoną, szarą i smutną ma twarz, coś mi się w krtani zacisnęło.

– Co słychać, tata? – wydukałam z trudem, czułam przecież, że zaraz dowiem się czegoś niedobrego, chciałam się uśmiechnąć, ale chyba wyszedł z tego głupi grymas.

– Ano co tu mówić, lepiej od razu miejmy to za sobą: chory jestem, przewidują, że niewiele życia mi zostało. Trzy miesiące, jeśli dobrze pójdzie. Nie chcę terapii, bo nie ma sensu. Wolę odejść z godnością, jak to niektórzy ujmują.

Dokładnie tego się spodziewałam, patrząc na niego, ale usłyszeć to z jego ust… Groza dosłownie mnie obezwładniła, sparaliżowała, nie mogłam nic powiedzieć, ruszyć się, nawet pomyśleć.

– Nikt jeszcze o tym nie wie. Ty pierwsza i nie wiem, czy na razie nie ostatnia.

– Dlaczego ja? – zapytałam słabo.

Dlaczego znowu ja? Dlaczego to zawsze na moje barki spada – cała odpowiedzialność za jego życie, jego miłosne i rodzinne wybory, a teraz też za chorobę i umieranie? Ile można udźwignąć? Nie chcę, nie chcę ich, niech się bujają ze swoimi cierpieniami sami, niech mi dadzą święty spokój wreszcie! Rodzice…

Spojrzałam mu w oczy i ścisnęło mi się serce, bo zobaczyłam to, zanim usłyszałam.

– Bo ciebie zawsze najbardziej kochałem.

Nie umiałam zatrzymać łez. Płynęły i płynęły, jakby nigdy nie miały się skończyć. Siedzieliśmy przy tym stoliku długo, zanim byłam w stanie podnieść się i wyjść. Dopiero gdy umarł, na dobre się z nim pogodziłam. Musiał odejść z tego świata, żegnany przez licznych znajomych, opłakiwany przez pierwszą żonę, drugą żonę, rodzinę, by coś się wreszcie we mnie przełamało, bym mu umiała wybaczyć.

Bym zrozumiała, że nigdy nie chciał dla mnie niczego złego, ot, po prostu, tak się potoczyło życie. Czy moje jest lepsze? Czy ja sama nie uczyniłam z niego piekła, dla siebie i dla nich?

Reklama

Inaczej teraz rozmawiam z mamą. Nawet wpadam czasem do Ingi, macochy. Siadamy przy stole z Wiką, Melą, a nawet z Andrzejem. Wspominamy tatę, oglądamy zdjęcia, śmiejemy się. Potem jadę do mamy i Wojtka. Czuję się dziwnie czysta. Zaczynam nowe rozdanie.

Reklama
Reklama
Reklama