Reklama

Mój narzeczony zginął. Karambol na autostradzie przekreślił wszystkie nasze wspólne plany i marzenia, zabrał mi chęć do życia i sprawił, że wszystkie wspomnienia wywoływały nieopisany ból. Dlaczego akurat Robert? – pytałam Boga i nigdy jednak nie otrzymałam odpowiedzi. Ślubną biel zastąpiła żałobna czerń…

Reklama

Koronkową sukienkę sprzedałam dokładnie w pierwszą rocznicę śmierci Roberta. Pozbyłam się wszystkiego, co było związane z niedoszłym ślubem i weselem. Prawie wszystkiego. Pozostał mi tylko pierścionek zaręczynowy. Nosiłam go bez przerwy, odkąd Robert wsunął mi go na palec, drżącym ze wzruszenia głosem pytając, czy zostanę jego żoną.

To był tylko kawałek złota z małym diamencikiem, ale dla mnie stanowił w pewnym sensie część Roberta. Każdego wieczora zasypiałam z ułożoną pod policzkiem dłonią, żeby poczuć chłód metalu. Diamentowe oczko boleśnie wżynało się w skórę, ale nie przeszkadzało mi to. To był mój rytuał.

– Czas nie leczy ran – powiedziałam, kiedy zbliżała się kolejna rocznica śmierci Roberta.

Nastawiłam ekspres i usiadłam przy stole. Bratowa patrzyła na mnie nieco zaskoczona. Rzadko zwierzałam się ze swoich uczuć. Raczej unikałam rozmów o wypadku i o Robercie. Próbowałam udawać, że żyję normalnie. Jak gdyby nic się nie stało.

Zobacz także

– Rozumiem… – odparła Aldona. – To znaczy próbuję zrozumieć….

– Spokojnie, wiem, że w takich chwilach do głowy przychodzą tylko kurtuazyjne odpowiedzi – roześmiałam się nerwowo. – Bo niby co masz powiedzieć? Że wszystko będzie w porządku?

– Po prostu nie chcę cię zranić…

– A da się bardziej? – pyrkotanie ekspresu sprawiło, że w kuchni nie zapadła niezręczna cisza.

Nalewałam kawy do filiżanek, gdy poczułam dłoń Aldony na swoim ramieniu.

– Myślałam, że już się pozbierałaś.

Odskoczyłam, niemal oblewając się gorącym naparem. Od czasu wypadku nie lubiłam, kiedy ktokolwiek mnie dotykał. Te wszystkie życzliwe uściski, głaskanie i poklepywania doprowadzały mnie do białej gorączki.

– Bo tak jest. Jak widzisz, żyję normalnie, pracuję…

– Ale…?

– Ale nic już nie będzie takie samo – rozlałam kawę do filiżanek i chwyciłam ściereczkę, aby wytrzeć zmoczony blat.

– Powinnaś przynajmniej przestać ubierać się na czarno. Myślę, że Robert by tego chciał…

Rzeczywiście, mój wygląd sugerował raczej ciężką depresję niż powrót do normalnego życia. Rozciągnięty czarny sweter i spłowiałe czarne spodnie dodawały mi lat i kilogramów. Nie dbałam o to. Nie chciałam się nikomu podobać. Chciałam… w zasadzie sama nie wiedziałam czego.

– Spotkajmy się w weekend, co? – znowu to niechciane poklepywanie po plecach, ten irytujący współczujący ton.

Bratowa wypiła kawę i zbierała się do wyjścia po krótkiej wizycie kontrolnej.

– Zobaczymy – mruknęłam pod nosem.

Ostatecznie dla świętego spokoju zgodziłam się na spotkanie

Zwykle się godziłam, choć wyglądałam też końca spotkania jak zbawienia. Pizza, lampka wina i rozmowy o niczym, by sobota minęła szybciej – znałam ten scenariusz na pamięć. Aldona nieraz zapraszała mnie do restauracji czy do kina. I – choć często czułam się jak piąte koło u wozu – mimo wszystko byłam jej wdzięczna. Pomagała mi przetrwać. Liczyło się wszystko, co sprawiało, że czas mijał nieco szybciej. W moim przypadku upływ czasu niczego jednak nie zmienił. Byłam pogrążona w żałobie i przekonana, że tak już będzie zawsze.

Tamtego sobotniego popołudnia otworzyłam szafę pełną czarnych ubrań. Przypomniałam sobie słowa Aldony i pomyślałam, że może rzeczywiście powinnam skończyć z wizerunkiem wdowy, zrobić krok do przodu.

– Moje dawne życie – powiedziałam do siebie, wyjmując z szafy kartonowe pudło. Tuż po wypadku schowałam tam wszystkie ubrania.

Wyjęłam je i nagle poczułam się tak, jakbym zdradziła Roberta. Miałam ochotę cisnąć całe pudło do śmieci. W końcu jednak wybrałam szarą sukienkę do kolan w drobne, białe kwiatki. Był to dla mnie kompromis pomiędzy tym, co było, a tym, co nadal trwa. Włosy zebrałam w luźny koczek na karku i lekko pomalowałam rzęsy.

Byłam gotowa po raz kolejny przetrwać weekend. Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk klaksonu. Chwyciłam torebkę i wyszłam z mieszkania. Tuż pod klatką schodową stało auto mojego brata.

– Dokąd tym razem? – spytałam, wsiadając. Aldona odwróciła się w moją stronę z uśmiechem.

– Pięknie wyglądasz!

Spuściłam tylko głowę i wygładziłam sukienkę.

– Mamy dla ciebie niespodziankę – odezwał się Piotrek.

Od razu poczułam się nieswojo. Nie miałam ochoty na niespodzianki. Wystarczająco zaszalałam, wkładając sukienkę w kwiatki. Dalej jechaliśmy w milczeniu. Obserwowałam zmieniający się za oknem auta krajobraz. W końcu auto zaczęło zwalniać. Znałam tę restaurację. Byliśmy w niej kiedyś z Robertem… Przed moimi oczami od razu pojawiły się migawki wspomnień. Żartowaliśmy, że stać nas tylko na przystawkę. Oboje jeszcze wtedy studiowaliśmy. Robert odkładał pieniądze, żeby zabrać mnie właśnie tutaj.

Podniosłam wzrok i zamarłam. Na miejscu Miłosza siedział Robert

Oszołomiona gwałtownym przypływem wspomnień bezwiednie podążałam do stolika za Aldoną i Piotrkiem. Opadłam na krzesło i nawet nie zauważyłam stojącego przede mną mężczyzny. Podniosłam wzrok dopiero wtedy, gdy bratowa szturchnęła mnie w ramię. Podskoczyłam jak oparzona, omal nie przewracając krzesła.

– Jestem Miłosz – mężczyzna wyciągnął dłoń w geście powitania. Uścisnęłam ją, nie potrafiąc wykrztusić z siebie słowa.

– Wybacz, Karolina jest dziś nieco zamyślona – Aldona zajęła miejsce obok mnie.

– Mogłam się domyślić, co to za niespodzianka – mruknęłam niemal wrogo. Podniosłam szklankę do ust, próbując nie zwracać uwagi na drżenie rąk.

– Mogłabyś być milsza – brat posłał mi karcące spojrzenie.

– Nic się nie stało – Miłosz uśmiechnął się przyjaźnie.

Na krótką chwilę spojrzałam mu w oczy. Zdawały się tak smutne jak moje, ale może to było tylko złudzenie, nie znałam go przecież. Wiedziałam tylko, że muszę jakoś przetrwać tę kolację, zanim stąd wyjdę i sklnę Aldonę oraz Piotra. Nie rozumiałam, jak mogli zrobić mi coś takiego! Przez większość czasu siedziałam ze wzrokiem wbitym w talerz. Aldona starała się ratować sytuację, zabawiając wszystkich anegdotami.

W pewnym momencie zdało mi się, że słyszę głos Roberta. Jego dźwięczny śmiech. Podniosłam wzrok i zamarłam. Widelec z brzękiem spadł na podłogę. Na miejscu Miłosza siedział Robert. Krótko ostrzyżone włosy, jasne oczy i ten uśmiech. Nie mogłam oderwać od niego wzroku.

– Jak to możliwe? – spytałam. Kręciło mi się w głowie. Odwróciłam się w stronę siedzącej obok Aldony. Patrzyła na mnie zaniepokojona.

– Coś się stało? – Zmarszczyła brwi.

– Zabierz ją stąd – nakazał mój brat.

Aldona chwyciła mnie pod ramię. Ziemia pod moimi stopami wirowała. Odwróciłam głowę. Przy stoliku nie było już Roberta. Brązowa marynarka i kręcone blond włosy z pewnością należały do Miłosza. Ścisnęło mnie w żołądku i poczułam, że zaraz zwymiotuję. Wyrwałam się z uścisku Aldony i popędziłam do toalety. Z hukiem otworzyłam drzwi i rzuciłam się do muszli. Byłam cała spocona, a serce tłukło mi się w piersi.

– Co się z tobą dzieje? – usłyszałam z tyłu głos bratowej. Jakby rozczarowany.

Do oczu napłynęły mi łzy.

– On tam był – wskazałam głową w stronę drzwi.

– Kto? – Aldona podeszła i ujęła mnie za ramiona, pomagając mi wstać. Z trudem dźwignęłam się w górę, a potem opierając się o ścianę, podeszłam do umywalki. Ochlapałam twarz wodą.

– Robert tam był… – szepnęłam, patrząc na odbijającą się w lustrze twarz bratowej.

– Kompletnie zwariowałaś – odparła beznamiętnym tonem. Potem chwyciła moją dłoń, na której zalśnił pierścionek. – To też mogłabyś już zdjąć – dodała. Wyrwałam dłoń i dotknęłam opuszkami palców zimnego metalu.

– Nie tylko tobie jest w życiu ciężko. Miłosz także stracił żonę, a jednak potrafi się zachować – nieprzyjemnie twardy ton Aldony odbijał się od ścian.

– Może dlatego, że w odróżnieniu ode mnie on jest tu z własnej woli – burknęłam.

– Wracam do stolika, a ty się ogarnij.

Trzasnęły drzwi. Czy to było celowe, by mną wstrząsnąć, czy moi bliscy mieli już dosyć mojej upartej żałoby, mojego umierania od środka? O zimną porcelanę umywalki uderzyły krople łez. Sięgnęłam po papierowy ręcznik, by wytrzeć ślady tuszu do rzęs... Naraz poczułam czyjś oddech na karku. Potem ciężar dłoni na biodrach.

Otworzyłam powoli oczy. W tafli lustra odbijała się sylwetka Roberta. Stał tuż za mną, wtulając twarz w moją szyję. Chciałam chwycić jego dłoń i wtedy spostrzegłam, że w pięści ściskam jedynie rąbek sukienki. Osunęłam się na podłogę i oparłam głowę o zimną ścianę łazienki. Wyciągnęłam przed siebie dłoń z pierścionkiem. Chwyciłam go delikatnie palcami, usiłując zdjąć.

– Auć! – syknęłam z bólu.

Pierścionek nie drgnął nawet o milimetr. Jakby przyrósł do mojego palca, wtopił się w skórę. Kolejne próby zdjęcia go sprawiały mi ogromny ból. Łzy ciekły mi strużkami po twarzy, gdy mocowałam się z tkwiącym na palcu złotym krążkiem.

– Idziesz wreszcie? – drzwi ponownie skrzypnęły i do łazienki zajrzała Aldona.

Nie potrafiłam wykrztusić z siebie słowa. Siedziałam bezradnie na posadzce łazienki i szarpałam za palec, próbując nie wybuchnąć histerycznym płaczem. Musiałam wyglądać niczym jakaś oszalała Ofelia, bo bratowa bez zbędnych pytań podbiegła i rzuciła mi się na pomoc.

– Nie da się… no nie da – łkałam, pokazując jej dłoń.

– Uspokój się – Aldona otarła mi łzy z policzków, a potem chwyciła moją dłoń i jednym płynnym ruchem po prostu zsunęła mi pierścionek z palca. Potem wstała, podeszła do otwartej kabiny, wrzuciła go do toalety i spuściła wodę.

W pierwszym odruchu chciałam zanurkować w muszli, by ratować pierścionek. Byłam jednak zbyt słaba, by ruszyć się z miejsca. Nakrzyczeć na Aldonę też nie miałam siły. Za to ona, wpatrując się w moją pozbawioną pierścionka dłoń, jęknęła przeciągle:

– Mój Boże…!

Spojrzałam. Czerwona obwódka na moim palcu krwawiła i to mocno. Aldona patrzyła z przerażeniem to na mnie, to na moją dłoń.

– To musi się skończyć wreszcie. Nie pozwoliłaś mu odejść, a teraz on nie pozwala odejść tobie.

Zamrugałam oczami. Łzy przesłaniały mi obraz. Jak przez mgłę za plecami Aldony widziałam postać. Bałam się jej przyjrzeć. Wiedziałam, że to Robert. Wstałam, opierając się o ścianę.

– Proszę, zabierz mnie do domu – wyszeptałam błagalnie do Aldony.

Nie pamiętam, jak wydostałam się z budynku. Pół godziny później leżałam już we własnym łóżku. Czułam się fatalnie, jakby dopadła mnie ciężka grypa. Wstrząsały mną dreszcze, biły na mnie zimne poty.

– Trzeba wezwać lekarza – usłyszałam głos brata, dobiegający gdzieś z oddali.

– Nie – zaprotestowałam, wydobywając z siebie ochrypły głos.

– Zostanę z nią na noc…

Kto to powiedział? Nie pamiętam, kiedy zasnęłam. Po kilku godzinach obudziłam się jednak przepełniona błogim uczuciem spokoju i ulgi.

Dotarło do mnie, że przez kilka ostatnich miesięcy żyłam jak w letargu

Usiadłam na łóżku i spojrzałam na szafkę nocną. Poranne słońce odbijało się od oprawionego w ramkę zdjęcia, na którym byłam z Robertem. Stłukłam je przypadkowo kilka dni przed jego tragiczną śmiercią. Teraz szkło lśniło bez najmniejszej rysy.

– Jak to możliwe? – szepnęłam.

Który to już raz w ostatnim czasie? A może wymieniłam ramkę i o tym zapomniałam? Chwyciłam zdjęcie i wsunęłam je delikatnie do szuflady.

– Wstałaś już, jak się czujesz? – do pokoju weszła Aldona, niosąc tacę ze śniadaniem. Sypialnię wypełnił luby aromat kawy.

– Dziękuję za wszystko – odsunęłam kołdrę, wstałam, podeszłam do bratowej i mocno objęłam ją od tylu, tuląc się do jej pleców.

– Poczekaj, aż podam ci śniadanie do łóżka. Poczujesz się jeszcze lepiej, jak dziedziczka jakaś – Aldona roześmiała się wesoło.

A potem przyglądała się, jak jem z prawdziwym apetytem.

– Cudownie widzieć cię taką…

– Masz numer do tego Miłosza? Chyba powinnam go przeprosić…

– Nie zaszkodzi. Choć pewnie się nie gniewa.

Reklama

Nie mam pojęcia, co się wydarzyło tamtego popołudnia w restauracji, ale nigdy się już nie powtórzyło. Zrozumiałam w końcu, że najwyższa pora pozwolić Robertowi odejść. Nie ma go ani w pierścionku, ani w odbiciach luster. Już czas. Na zawsze pozostanie w moim sercu. Nawet wtedy, kiedy rozkwitnie w nim miłość do innego mężczyzny. Przeszłość pozostawiłam za sobą, a przyszłość w końcu maluje się w jasnych barwach.

Reklama
Reklama
Reklama