Reklama

Nie wierzyłam w takie wymysły

„Sen mara – Bóg wiara. Pan Bóg snami pisze naszą przeszłość i przyszłość” – pamiętam, że jakoś tak pisał Juliusz Słowacki. Ale uważałam to za poetyckie brednie… Czuję się nieswojo, bo zawsze sobie z takich rzeczy kpiłam – naigrawałam ze złych przeczuć matki, wyśmiewałam pasjansa babci i pukałam palcem w czoło, gdy koleżanki biegały do wróżek. Byłam zdania, że nikt nie jest w stanie zajrzeć w przyszłość, bowiem nie można zobaczyć czegoś, co jeszcze się nie wydarzyło. Logiczne, prawda? Okazuje się, że jednak można i sama tego doświadczyłam.

Reklama

Pracuję w domu, więc na ogół kładę się spać grubo po północy i rzadko wstaję przed dziewiątą, chyba że obudzi mnie futrzak Bolek, któremu przyjdzie do kociego łba wrócić z nocnego łajdactwa wcześniej, niż ma to w zwyczaju. Wskakuje wówczas na parapet, skrobie pazurami w szybę i wydaje z siebie takie odgłosy, że nie sposób ich ignorować.

Tamtego ranka tak właśnie się stało. Nie wiem, może przez deszcz, a może z powodu braku partnerów do bójek, Bolek zameldował się na oknie kilka minut przed szóstą i zaczął „prosić”, bym mu otworzyła. Wygrzebałam się spod kołdry, wpuściłam kocura do środka, poczłapałam niezbyt przytomna do kuchni, gdzie napełniłam miski wodą i chrupkami, po czym, pogłaskawszy go po rudym grzbiecie, wróciłam do łóżka. Chwilę później zasnęłam.

Dzień jak każdy inny

Miewam – jak każdy – dziwne sny, w tym koszmary i erotyczne majaki, ale panuje w nich zwykle kompletny galimatias. Są chaotyczne, niewyraźne, pozbawione sensu, nie mają początku ani końca. Przypominają skakanie po programach telewizyjnych. Raz jestem na plaży, za chwilę w lesie, a kilka sekund później naprawiam lodówkę w czyjejś kuchni. Ten był bardzo realistyczny i wyjątkowy spójny…

Obudziłam się minutę przed dziewiątą. Leżałam nos w nos z kotem. Zgodnie z porannym rytuałem wypiłam pół szklanki przegotowanej wody, zaliczyłam pierwszą fajeczkę, wzięłam długi prysznic, umyłam zęby i dopiero wtedy – jak mawiała w telewizji pani Maria Czubaszek – nawiązałam, acz do pewnego stopnia, kontakt z rozumem. Do całkowitego połączenia potrzebowałam kubka mocnej kawy i drugiego dymka, więc błyskawicznie uruchomiłam ekspres.

Zobacz także

Większość ludzi zaraz po przebudzeniu odpala telewizor albo radio i słucha wiadomości – najczęściej złych. Ja tego nie robię, bo nie lubię psuć sobie od rana humoru dołującymi newsami o wojnach, wypadkach i powodziach. Uchyliłam okno, podniosłam rolety i z satysfakcją stwierdziłam, że przestało padać. Do kuchni wpadło chłodne, przesycone wilgocią powietrze, na parapecie dostrzegłam kilka żółknących liści.

„Idzie jesień” – pomyślałam z odrobiną melancholii, a także zdziwienia, bo przecież jeszcze nie tak dawno cieszyłam się z pierwszych pąków na drzewach. Po śniadaniu postanowiłam podjechać na rowerze na pobliski ryneczek po jakieś zakupy. Porwałam z wieszaka kurtkę, plecak i wsunęłam sportowe obuwie. Chciałam wziąć kask, ale przecież nie wybierałam się daleko…

Kiedy zamykałam drzwi, z windy wysiadł pan Janusz, sąsiad spod 36, taki niegroźny erotoman gawędziarz, lat 67.

– A witam sąsiadeczkę. Pięknie pani dzisiaj wygląda! Jak jakaś modelka albo aktorka. Co za błysk w oku i jaka cera! – zapiał swoim zwyczajem z zachwytu, choć nie na twarz mi patrzył, tylko znacznie niżej.

Czy to były jakieś znaki?

Wymamrotałam oschłe, ale grzeczne „dzień dobry” i zeszłam do piwnicy. Na dole nie było światła, a kłódka nie chciała się otworzyć. Musiałam mocno się naszarpać, by zamek ustąpił. Gdy wreszcie, wytaszczyłam „górala” przed klatkę, okazało się, że w tylnym kole brakuje powietrza. Pompki, oczywiście, nie posiadam, więc podprowadziłam pojazd na stację benzynową i skorzystałam ze sprężarki.

Pięć minut później, na skrzyżowaniu, strzeliła mi linka w tylnym hamulcu.

– Jezu, przecież dzisiaj nie trzynasty! – mruknęłam zdegustowanym tonem, ale planów nie zmieniłam. Przedni hamulec roweru działał bez zarzutu, a ryneczek znajdował się tuż-tuż.

Nie przyszło mi do głowy, że jakaś nieznana siła próbuje dać mi do zrozumienia, że powinnam zrezygnować z zakupów i jak najszybciej wrócić do domu. Ja nigdy w takie rzeczy nie wierzyłam! Wiem, że na pasach trzeba zsiąść z roweru, ale i tak dziewięćdziesiąt procent cyklistów tego nie robi, ponieważ to bezsensowny przepis. Ja też się do niego nie stosuję, chyba że są godziny szczytu i tłok albo widać na horyzoncie policję.

Tego ranka tłoku ani policji nie było. Kilkanaście metrów wcześniej zatrzymał się w zatoczce autobus, ale w żadnym stopniu mi nie zagrażał, bo wysypało się z niego mnóstwo pasażerów, a drugie tyle czekało, by wsiąść do środka. Bez żadnych złych przeczuć wjechałam na jezdnię. Wtedy to się stało.

Ten sen mnie przeraził

Zza autobusu wystrzeliło niebieskie volvo. Gdybym miała sprawny pojazd, zdążyłabym zahamować, ale widok auta przestraszył mnie i zaskoczył. Zapomniałam o pękniętej lince, nacisnęłam tylny hamulec. Rower nie zareagował, tylko potoczył się dalej. Nacisnęłam więc przedni, ale było za późno. Usłyszałam pisk, poczułam uderzenie, wzbiłam się w powietrze, zobaczyłam, jak pędzi mi na spotkanie nierówna nawierzchnia asfaltu…

Ogłuszający ból trwał ułamek sekundy, a potem zrobiło się ciemno. Najpierw myślałam, że straciłam przytomność, ale ktoś pozbawiony przytomności nie może zdawać sobie sprawy, że został potrącony przez samochód. Ja to wiedziałam, jakby część mózgu pracowała normalnie, a ta, zawiadująca zmysłami, została uszkodzona. Niczego nie czułam, nawet swojego ciała, ale miałam świadomość.

„A co jeśli umieram, jeśli to wszystko jest poprzedzającą zgon halucynacją? Podobno śmierci towarzyszą omamy, stąd te opowieści o rzekomym życiu po życiu”. Pytanie pojawiło się znikąd i przeraziło mnie bardziej, niż mgliste wspomnienie maski volvo wbijającej się w moje udo. Krzyknęłam, ale z moich ust nie wydobył się żaden dźwięk. Wtedy się obudziłam.

Czułam, jakbym kusiła los

Byłam żywa, cała i zdrowa. Leżałam we własnym łóżku, nos w nos z Bolkiem.

– Złaź z mojej poduszki – zwróciłam się do kota i doznałam wrażenia déja vu.

Chwilę potem zdałam sobie sprawę, że to nie jest żadne déja vu, tylko wspomnienia z sennego koszmaru. Wstałam i wykonałam swój codzienny poranny rytuał, jednak na każdym kroku towarzyszył mi lęk i takie dziwne uczucie, że nie podejmuję decyzji samodzielnie, tylko robi to za mnie ktoś inny.

To pewnie dlatego nie zjadłam na śniadanie tostów z dżemem, tylko otworzyłam kabanosy, a obok kubka z kawą postawiłam szklankę wypełnioną sokiem pomarańczowym. Inaczej niż we śnie. W takich trudnych do ogarnięcia rozumem sytuacjach podstawową zasadą jest: nie dać się zwariować. Wpadanie w paranoję z powodu złego snu nie leżało w mojej naturze, dlatego nie zrezygnowałam z roweru ani zakupów.

Kiedy zamykałam drzwi od mieszkania, skoczyło mi na chwilę ciśnienie, ponieważ z windy wysiadł pan Janusz. Tym razem jednak powiedział tylko „dzień dobry” i nie robił żadnych osobistych wycieczek. Światło w piwnicy zadziałało. Kłódka stawiała opór, lecz mniejszy, niż pamiętałam. Tylne koło było twarde jak beton. Odetchnęłam. Gdybym musiała iść na stację benzynową… Ale nie musiałam. Ten fragment koszmaru też się nie zgadzał.

„Przecież sny to mieszanina irracjonalnych lęków, nieuzmysłowionych pragnień i nieuporządkowanych wspomnień – pomyślałam. – Nie trzeba się nimi przejmować, bo są jak kosz w komputerze, do którego wywala się stare pliki z niepotrzebnymi informacjami!”. Podbudowana tą odkrywczą myślą, usadowiłam się wygodniej na siodełku i ruszyłam w stronę osiedlowego targowiska.

Po nocnych opadach zrobiło się chłodno, ale też przyjemnie. Deszczowe chmury zaczęły się powoli rozwiewać, w powstałe w niebie szczeliny wdzierały się nieśmiałe promienie słońca. Miło było patrzeć, jak pomykają po murach domów, jak odbijają się od okien i tańczą niczym lustrzane zajączki na wilgotnych chodnikach.

Kiedy dotarłam ścieżką rowerową do skrzyżowania, światło zmieniło się na czerwone. Zahamowałam gwałtownie i o mało nie zaliczyłam bolesnego upadku, bo przednie koło stanęło jak wryte, a tylne chciało jechać dalej. Przez chwilę gapiłam się baranim wzrokiem na dociśniętą do uchwytu kierownicy klamkę i nie mogłam uwierzyć, że to stało się naprawdę. Tylny hamulec nie zadziałał. Powodem awarii była pęknięta linka – zupełnie jak w moim koszmarze. Nawet miejsce się zgadzało.

Reklama

Stchórzyłam. Nie pojechałam dalej. Wróciłam do domu, a weekendowe zakupy zrobiłam przez internet. Nie jestem osobą, która myli przypadek z przeznaczeniem, jednak wolałam nie kusić losu. Może w jednym wypadku na milion sny jednak się spełniają.

Reklama
Reklama
Reklama