„Nieustannie żyłam dla męża, dziecka i szefa. Kochanek miał być odskocznią od obowiązków, ale i ta rola mnie zmęczyła”
„Przez lata byłam matką, żoną, kochanką, pracownicą, podporą, cieniem, wszystkim. Dla siebie nie byłam nikim. Pragnęłam tylko jednego: żeby choć przez chwilę nikt niczego ode mnie nie chciał”.

- Redakcja
Czasami miałam wrażenie, że moje życie rozsypało się na zbyt wiele części, żebym była w stanie je poskładać. W jednym ręku trzymałam obowiązki matki, w drugim zobowiązania żony, a gdzieś pomiędzy tym wszystkim ukrywała się moja rola kochanki. Nie wiedziałam, kiedy wpadłam w tę pułapkę. Dni zlewały się w jeden długi ciąg oczekiwań innych ludzi, a ja udawałam, że wszystko jest w porządku. Udawałam, aż stało się to jedynym znanym mi stanem. Zaczęłam tracić siebie, a to, co kiedyś było moją siłą, zmieniło się w ciężar. W końcu zrozumiałam, że jestem zmęczona byciem wszystkim naraz.
Dom przestał być schronieniem
Nigdy nie zapomnę popołudnia, kiedy wróciłam z pracy i już od progu poczułam napięcie, które wisiało w powietrzu jak burza. Mój mąż, Wojciech, stał w kuchni, opierając się o blat, z miną człowieka, który zaraz wygłosi pretensje. W tamtym momencie pragnęłam tylko usiąść i odzyskać oddech.
– Znowu nie zrobiłaś zakupów – powiedział spokojnie, choć w jego głosie pobrzmiewała irytacja.
– Miałam spotkanie, które się przeciągnęło. Nie zdążyłam – odpowiedziałam, zdejmując płaszcz.
– Zawsze coś. Przecież wiedziałaś, że w lodówce nie ma nic na kolację.
– Może mógłbyś sam pojechać, skoro wróciłeś wcześniej? – zaproponowałam, czując, jak znużenie rośnie we mnie jak fala.
– Czy ja proszę o tak wiele?
Ten dialog powtarzał się w różnych wariantach od miesięcy. Codzienne pretensje, drobne uwagi, narzekania. Nasz dom stał się miejscem, w którym wiecznie musiałam coś udowadniać. Dla Wojciecha byłam tłem, kimś, kto miał podtrzymywać porządek jego świata. Nie zauważał, że pracowałam tyle samo co on, że również byłam zmęczona, że również miałam swoje granice.
Czułam, że pękam w środku, choć wciąż udawałam, że jestem spokojna. W tamtym dniu po raz pierwszy pomyślałam, że potrzebuję przestrzeni, w której nikt niczego ode mnie nie oczekuje.
Miałam być ciągle dla nich
Moja córka, Hania, była dla mnie wszystkim, lecz nawet macierzyństwo zaczęło boleśnie przygniatać. Kiedy wracała ze szkoły, od razu rzucała plecak na podłogę i z pretensją patrzyła w moją stronę, jakbym była winna każdej jej frustracji.
– Mamo, dlaczego nie podpisałaś mi zgody na wycieczkę? – zapytała tamtego dnia, stojąc przede mną z kartką w dłoni.
– Leżała na stole. Nie widziałam jej wcześniej – odpowiedziałam łagodnie.
– Ty nigdy nic nie widzisz! – rzuciła, po czym odwróciła się na pięcie i trzasnęła drzwiami do swojego pokoju.
Stałam w salonie, patrząc na zamknięte drzwi, i miałam wrażenie, że wszyscy traktują mnie jak niewyczerpalne źródło uwagi. W pracy wymagano ode mnie kreatywności, w domu cierpliwości, w małżeństwie oddania. Gdy zawodziłam, choć w jednej rzeczy, natychmiast ktoś dawał mi odczuć, że to moja wina.
Wieczorem próbowałam porozmawiać z córką. Usiadłam na brzegu jej łóżka.
– Haniu, chcę, żebyś wiedziała, że staram się najlepiej, jak potrafię.
– Nie musisz zawsze wszystkiego robić dobrze – mruknęła, nie patrząc na mnie. – Po prostu bądź.
Te słowa zabolały bardziej, niż powinna zaboleć niewinna uwaga nastolatki. Zrozumiałam, że nawet ona czuła, że jestem kimś, kto ciągle się stara, ale już nie potrafi być naprawdę obecny.
Ucieczka miała być chwilą oddechu
Spotkanie z Igorem miało być niewinną przerwą od rutyny. Poznaliśmy się podczas jednego z projektów zawodowych, a ja po raz pierwszy od dawna poczułam, że ktoś patrzy na mnie inaczej niż przez pryzmat obowiązków. Dawał mi uwagę, której tak bardzo mi brakowało, choć nie powinnam była jej szukać poza domem.
Pewnego wieczoru siedzieliśmy w kawiarni, a za oknem odbijały się światła miasta.
– Wyglądasz, jakbyś nosiła cały świat na swoich barkach – powiedział, przyglądając mi się uważnie.
– Może właśnie tak jest – odpowiedziałam, trzymając dłonie na filiżance.
– Nie musisz wszystkiego dźwigać sama.
– Nie mam wyboru.
– Masz – odparł cicho. – Wystarczy, że pozwolisz sobie odpocząć.
W jego słowach była mieszanka empatii i czegoś, co zaczynało mnie przerażać. Zaczęłam coraz częściej się z nim spotykać, szukając ulgi, której nie dawało mi własne życie. Nie planowałam romansu, lecz w końcu staliśmy się sobie zbyt bliscy.
Po spotkaniach wracałam do domu z poczuciem winy, ale też z dziwną lekkością, która trwała krótko, bo potem wracałam do tego samego chaosu. Igor był ucieczką, lecz nie rozwiązaniem. Mimo to ciągnęło mnie do niego coraz bardziej, jakby tylko przy nim mogłam na chwilę przestać być tą, której wszyscy coś chcą.
Zaczęło się sypać
Wojciech zaczął coraz częściej zadawać pytania. Wracałam później niż zwykle, unikałam dłuższych rozmów, a on wyczuwał zmianę. Pewnego wieczoru, gdy siedzieliśmy w salonie, spojrzał na mnie tak, jakby próbował odczytać moją twarz.
– Zrobiłaś się nieobecna – powiedział bez wahania. – Martwię się o ciebie.
– Jestem po prostu zmęczona – odparłam, starając się brzmieć naturalnie.
– Męczenie się nie sprawia, że człowiek znika na całe wieczory.
– Pracuję nad projektem, mówiłam ci.
– Pracujesz czy spotykasz się z kimś?
To pytanie uderzyło we mnie z taką siłą, że aż poczułam drżenie dłoni. Zanim zdążyłam odpowiedzieć, drzwi do salonu uchyliły się i Hania zajrzała do środka.
– Przestańcie się kłócić – powiedziała cicho.
W tamtej chwili zobaczyłam nas trójkę jak w krzywym zwierciadle. Rodzina, która nie potrafi już ze sobą rozmawiać. Małżeństwo, które rozpadło się dużo wcześniej, niż odważyliśmy się to przyznać. Dziecko, które obserwuje dorosłych zagubionych bardziej niż ona sama.
Niemal czułam, jak moja podwójna rola zaczyna mnie doganiać. Uciekanie do Igora dawało iluzję spokoju, lecz prawda wracała do mnie za każdym razem, gdy otwierałam drzwi własnego domu. Wiedziałam, że nie da się tak żyć wiecznie. Zaczęłam myśleć o tym, że każde moje działanie kogoś rani, a ja jedynie miotam się, próbując zadowolić wszystkich naraz.
Nie chce być jedną z nich
Kilka dni później spotkałam się z Igorem w parku. Usiadł obok mnie na ławce, a ja czułam, że serce bije mi zbyt szybko. Wiedział, że coś się zmieniło.
– Jesteś nieobecna – powiedział, powtarzając słowa, które wcześniej usłyszałam od męża.
– Nie wiem już, kim jestem – wyszeptałam.
– Jesteś kobietą, która zasługuje na coś więcej niż zmęczenie.
– Igor, ja nie potrafię już tego ciągnąć. Nie chcę być niczyją kochanką.
– Myślałem, że coś dla ciebie znaczę.
– Znaczysz… właśnie dlatego muszę to zakończyć.
Milczał chwilę, a potem skinął głową. Nie robił mi wyrzutów, co bolało jeszcze bardziej. Wracając do domu, czułam, jak ogarnia mnie dziwna pustka. Tego samego wieczoru Wojciech próbował znów zacząć rozmowę.
– Porozmawiajmy – poprosił, gdy siedziałam przy stole.
– Nie mam już siły – odpowiedziałam, nie podnosząc wzroku.
– To, co z nami będzie?
– Nie wiem. Naprawdę nie wiem.
Te słowa były prawdą, którą nosiłam w sobie od dawna. Przez lata byłam matką, żoną, kochanką, pracownicą, podporą, cieniem, wszystkim. Dla siebie nie byłam nikim. Pragnęłam tylko jednego: żeby choć przez chwilę nikt niczego ode mnie nie chciał.
Tylko tak mogę zrozumieć siebie
Dwa tygodnie później spakowałam niewielką torbę i wyjechałam do domku mojej ciotki nad jeziorem. Wojciech patrzył na mnie jak na kogoś, kogo nie potrafił zatrzymać, a Hania przytuliła mnie bez słowa. Nie chciałam uciekać, lecz potrzebowałam odzyskać siebie, zanim spróbuję zrozumieć, jak ma wyglądać moje życie dalej.
Pierwszej nocy siedziałam na tarasie i słuchałam ciszy. Nie było telefonów, pretensji, pytań, obowiązków. Po raz pierwszy od wielu miesięcy mogłam oddychać pełną piersią. Wiedziałam, że kiedy wrócę, będę musiała podjąć trudne decyzje: o małżeństwie, o domu, o relacjach. Wiedziałam też, że Igor pozostanie już tylko wspomnieniem, a nie furtką do oddechu.
Siedząc tam, w chłodnym powietrzu nocy, zrozumiałam, że nikt nie da mi spokoju, dopóki sama go sobie nie wywalczę. Nie chciałam już być wszystkim dla wszystkich. Chciałam być kimś dla siebie. Może nadal byłam zagubiona, lecz pierwszy raz miałam wrażenie, że idę w dobrą stronę.
To nie był koniec moich problemów, lecz początek czegoś nowego. Początek, którego tak długo potrzebowałam. Podniosłam wzrok na niebo i poczułam, że choć przede mną długa droga, wreszcie przestałam iść pod czyjeś dyktando. Wreszcie byłam w miejscu, gdzie nikt niczego ode mnie nie oczekiwał. Wreszcie mogłam po prostu być.
Laura, 38 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Teściowa traktowała mnie jak bankomat i służącą. W Wigilię wygarnęłam jej wszystko, co mi leży na sercu”
- „Pożyczyłam sąsiadce kasę, bo mówiła, że to na prezenty dla dzieci. Zamarłam, gdy odkryłam, na co idą moje oszczędności”
- „Pojechałem na zieloną szkołę jako opiekun uczniów. Zamiast skupić się na pracy, nie mogłem opędzić się od ich matek"