Reklama

Kiedy się urodziła Madzia, byliśmy z mężem w siódmym niebie! Przyszła na świat po kilku latach naszych starań, kiedy już myśleliśmy, że nic z tego i nasza starsza córka zostanie jedynaczką.

Reklama

– Jak człowiek nie planuje, to mu się zaraz udaje, a jak chce, to nic z tego! – złościł się Leszek, nawiązując do naszej studenckiej „wpadki” z Kariną.

No cóż, podobno właśnie już tak jest, że obsesyjne myśli o dziecku działają jak najlepszy środek antykoncepcyjny. Ale w końcu się udało!

Albo kot, albo Madzia!

Nasza Madzia stała się oczkiem w głowie całej rodziny. Chuchaliśmy na nią i dmuchaliśmy, tym bardziej że nie mogłam karmić piersią. A wiadomo, że takie dzieci mogą mieć obniżoną odporność. Zaniepokoiłam się więc, gdy u naszej maleńkiej, kiedy skończyła cztery miesiące, pojawiła się na pleckach dziwna wysypka.

– Dziecko prawdopodobnie ma na coś alergię. Trzeba na początek zmienić mu mleko – zawyrokowała lekarka.

Zobacz także

Nie pomogło. Madzia miała a to krosteczki, a to skóra jej się zaczynała łuszczyć, co wyglądało na atopowe zapalenie.

– Co się dzieje? Co ją uczula? – zachodziłam w głowę.

Sprawa się wyjaśniła, kiedy wyjechaliśmy na dwa tygodnie na wakacje, a nasz ukochany kot, Ramzes, został w domu. Podczas wyjazdu skóra Madzi zagoiła się pięknie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Ale kiedy tylko wróciliśmy do domu, w ciągu kilku dni jej stan znowu się pogorszył.

– To chyba przez kota! – pierwsza postawiłam taką diagnozę.

I chociaż moja młodsza córeczka miała dopiero roczek, pani alergolog zdecydowała się zrobić jej test uczuleniowy. Wyszedł pozytywnie.

– Albo kot, albo Madzia! – podsumował Leszek krótko.

Sytuacja stała się alarmująca

Musiałam się z nim zgodzić, bo najwyraźniej nasza kruszynka nie tolerowała obecności Ramzesa. Po czym…. Przepłakałam całą noc, a razem ze mną płakała Karina. Nic dziwnego, miałam tego kota od piętnastu lat. Dostałam go od taty, kiedy wyjeżdżałam na studia, żeby dotrzymywał mi towarzystwa w wynajętej kawalerce. Półtora roku później na świat przyszła moja starsza córka, więc znała Ramzesa od urodzenia i teraz nie wyobrażała sobie domu bez niego. Ale zdrowie małej siostrzyczki było ważniejsze. Zaczęłyśmy więc szukać nowego domu dla naszego kota. Niestety, sędziwy futrzak to żadna atrakcja, tylko mnóstwo kłopotów. Są małe szanse, że przyzwyczai się do nowego miejsca zamieszkania, wymaga także większej opieki ze względu na swoje różne dolegliwości. Nic więc dziwnego, że nikt go nie chciał. A tymczasem Madzię zaczęły nękać duszności i sytuacja stała się alarmująca.

– Nie pozwolę, aby przez tego cholernego kota moja córka dostała astmy! Oddajmy go w końcu do jakiegoś schroniska i tyle! – ciskał się Leszek.

Nigdy nie przepadał za Ramzesem, który w domu uchodził za mojego kota
i ignorował mojego męża.

– Dobrze, zabierz go do schroniska – zgodziłam się w końcu ze ściśniętym sercem, nie widząc innego wyjścia.

Leszek późnym popołudniem zapakował Ramzesa do klatki i zabrał go do samochodu. Stałyśmy z Kariną w oknie i tonęłyśmy we łzach, patrząc, jak odjeżdża.

– I jak poszło? – zapytałam, gdy wrócił.

– Nijak! – burknął. – Czy możemy już zamknąć temat kota w tym domu?

Skinęłam smutno głową. Może i miał rację, po co rozpamiętywać? Karina była innego zdania. Następnego dnia zadzwoniła do schroniska, żeby się dowiedzieć, jak się czuje Ramzes. Weszła potem do kuchni blada.

– Co zrobiłeś z moim kotem? – zapytała ojca z wrogością.

Leszek się zmieszał. Od słowa do słowa wyszło na jaw, że nie dostarczył Ramzesa do schroniska tylko… wyrzucił go w lesie!

– Jak mogłeś, ty draniu! – darłam się na mojego męża. – To nieludzkie!!!

– A co miałem zrobić, skoro schronisko już było zamknięte? – bronił się głupio.

– Zabrać go z powrotem do domu! Albo chociażby przerzucić go im przez płot!!!

Wszystko byłoby lepsze od tego, co zrobiłeś! Nawet utopienie go w rzece! – poniosło mnie, ale nie mogłam znieść myśli, że mój domowy, kanapowy kot, który od lat nawet nie wychodził na dwór na spacer, błąka się teraz wśród drzew.

– Przecież on tam nie ma nawet co jeść! – łkała Karina.

Reklama

W końcu obie zmusiłyśmy Leszka, aby nas zawiózł w to miejsce, w którym zostawił Ramzesa i przez kilka godzin chodziłyśmy po lesie, nawołując go. Bez skutku. Kot przepadł jak kamień w wodę. Nie umiem wybaczyć mężowi tego, co zrobił. A co najgorsze, nasza starsza córka patrzy teraz na niego jak na oprawcę. Nie wiem, czy ojciec kiedykolwiek odzyska szacunek w jej oczach.

Reklama
Reklama
Reklama