Reklama

Kiedy okazało się, że zdałam na studia, najpierw szalałam z radości, a potem dotarło do mnie, że to oznacza konieczność znalezienia jakiegoś lokum… Mogłam startować na uczelnię bliżej domu, ale to i tak oznaczałoby codzienne, dwugodzinne dojazdy w jedną stronę albo szukanie pokoju na miejscu. A moim marzeniem była Warszawa. Tyle że jakoś nie zastanawiałam się wcześniej nad mieszkaniem. I kiedy w lipcu stanęłam przed faktem dokonanym, zaczęłam nerwowo szukać jakiegoś lokum. Przepytałam wszystkich znajomych, rozpuściłam wici wśród rodziny.

Reklama

Musiałam wybrać

Okazało się, że mam dwie możliwości. Pierwsza – to pokój u cioci mojej koleżanki. Druga – to tani nocleg w akademiku. Tyle że katolickim… Prawdę mówiąc, żadna z tych opcji mnie nie zachwycała. Ciocia, jak uprzedziła mnie koleżanka, nie była zbyt łatwa w pożyciu.

Straszna z niej pedantka – powiedziała, krzywiąc się. – Ale wiesz, jak się nie ma, co się lubi... Możesz się u niej na razie zatrzymać, policzy ci jakieś grosze w zamian za pomoc przy zakupach. A ty pomieszkasz u niej przez kilka miesięcy, dopóki nie okrzepniesz, nie znajdziesz sobie czegoś. Tyle wytrzymasz, nie?

Pewnie bym wytrzymała, chociaż wizja spędzania wieczorów z ciocią pedantką mnie nie pociągała. Ale druga możliwość też nie do końca była dla mnie. Jako osoba niezbyt wierząca, a w każdym razie niepraktykująca, nie widziałam się w takim miejscu. Załatwiła mi to jakaś krewna ojca, z którą rzadko utrzymywaliśmy kontakt.

– Tam pracuje moja córka – wyjaśniła mi przez telefon. – Pokoje są tanie, w zamian trzeba jeden dzień popracować na rzecz wszystkich. Wiesz – pomoc w kuchni, nakrywanie stołów, prasowanie albo coś w tym rodzaju. Ale za to za niecałe 400 zł masz i nocleg, i posiłki. Drugiej tak taniej oferty nie znajdziesz.

– Dziękuję, ciociu – wybąkałam do słuchawki, nie do końca przekonana. – Tylko że wiesz, ja nie jestem za bardzo wierząca…

– Ależ nie przejmuj się, tam są bardzo fajne dziewczyny – zawołała. – Zobaczysz, Monika ci wszystko opowie, wprowadzi cię tam.

Monika to była jej córka. I z tego, co słyszałam, cały czas działała w jakichś przykościelnych organizacjach. Podejrzewałam, że niewiele będziemy miały ze sobą wspólnego. A jednak zdecydowałam się na tę opcję. Była bardziej korzystna, poza tym pomyślałam sobie, że przecież będę miała własny pokój, nie muszę spędzać czasu z tymi świętoszkami… No, wydawało mi się to lepsze niż mieszkanie z ciotką!

Panowały tutaj zasady

Pod koniec września wylądowałam w Warszawie. Rzeczywiście, ten akademik wyglądał bardzo przyjemnie. Pokoje były skromne, ale za to wygodne. W każdym była toaleta i umywalka, prysznice wspólne, jednak czyściutkie, bardzo zadbane. Na każdym piętrze znajdowało się coś w rodzaju czytelni i mała kuchenka. Ale były i minusy.

– W pokoju nie można mieć internetu – powiedziała Monika. – Za to czytelnia jest cały czas otwarta, możesz tam przesiadywać nawet całymi nocami. Nie trzymamy też jedzenia w pokojach, są kuchenki z lodówką. Tu nic nie ginie – uśmiechnęła się do mnie.

– A i jeszcze jedna ważna rzecz. Akademik jest zamykany o 22.00, więc jak będziesz chciała wrócić później, to musisz to zgłosić. No i oczywiście nie przyjmujemy mężczyzn w pokojach.

Oczywiście. Pomyślałam, że nieźle wdepnęłam. XXI wiek, a ja mam żyć jak w średniowiecznym klasztorze! To już chyba ta ciotka byłaby lepsza. No nic, jakoś wytrzymam kilka miesięcy, a jak dobrze pójdzie, to do świąt znajdę sobie coś innego. Ale szybko okazało się, że jest lepiej niż mogłoby się wydawać.

To były normalne dziewczyny

Dziewczyny była szalenie uczynne i sympatyczne. Bez problemu pożyczały sobie chleb czy cukier, pomagały wzajemnie w zadaniach. Okazało się, że na moim piętrze mieszkają dwie, które też studiują zarządzanie, tyle że już kończą. Miałam więc z głowy problemy z zadaniami! Nie dość, że chętnie mi wszystko tłumaczyły, to jeszcze dały swoje notatki. Towarzysko też nie było złe. Wbrew moim obawom, wcale nie gadały cały czas o Bogu, nie gorszyły się na każde przekleństwo czy wspomnienie o chłopaku. Przeciwnie, wiele z nich kogoś miało.

– W sobotę organizujemy imprezę – powiedziała mi któregoś dnia Monika, która też zyskiwała coraz większą moją sympatię. – Znaczy tu, w akademiku, wiesz, alkoholu i chłopaków nie ma. Ale urządzimy sobie taką typową babską nasiadówkę. Co ty na to?

Spróbować nie zaszkodzi… Nie byłam nastawiona zbyt pozytywnie, ale znowu się zaskoczyłam. Okazało się, że same dziewczyny i bez drinków też potrafią się bawić! Nawet nie zauważyłam, gdy nadeszła północ.

– O, tak późno? – zdziwiłam się. – I nikt nie protestował?

– Uprzedziłyśmy, że mamy imprezę, zresztą wszyscy na naszym piętrze się bawią, a na innych piętrach nic nie słychać, cicho jesteśmy – powiedziała Marzena, jedna z najfajniejszych dziewczyn. To właśnie ona namówiła mnie pewnego dnia na… medytację.

Dałam się namówić

– Pójdziemy w piątek do kina? – zapytałam ją pewnego dnia.

– W piątek chcę iść na spotkanie – pokręciła głową. – Jest raz w miesiącu. Ale może pójdziesz ze mną?

– Na jakie spotkanie?

– Taki rodzaj medytacji, rozważania – powiedziała, a widząc moją niepewną minę, szybko dodała.

– Ale tam jest naprawdę fajnie. Zresztą, jak nie będzie ci odpowiadać, to zawsze możesz wyjść.

Nie byłam do końca przekonana, czy to jest propozycja dla mnie, ale doszłam do wniosku, że pójdę. Nie chciałam robić przykrości Marzenie, ona bardzo chciała iść na to spotkanie. Sama też byłam ciekawa, co może być fascynującego w takich rozważaniach? Usiadłam na końcu, żeby w razie czego wyjść „po angielsku”. Zaczęło się normalnie, jakimiś śpiewami. Dziewczyny i kilku chłopaków grali na gitarach, ktoś podsunął mi śpiewnik. Piosenki były różne, bardziej kojarzyły mi się z ogniskiem i szantami niż kościelnymi pieśniami. Potem ktoś przeczytał fragment jakiegoś listu Jana Pawła II. Rozgorzała ciekawa dyskusja. I prawdę mówiąc, sama nie wiem, kiedy się w nią wciągnęłam.

Głównie zastanawialiśmy się, czy te jego słowa mają w ogóle szansę przetrwać w dzisiejszym świecie, czy młodzież potrafi zauważyć i docenić wartości. Potem były modlitwy i śpiewy, a na końcu zjedliśmy to, co każdy przyniósł. Były sałatki, ciasta, jakieś herbatniki, koreczki… Okazało się, że przesiedziałam na całych rozważaniach, ponad trzy godziny!

– Nie było źle – przyznałam Marzenie. – Co miesiąc się spotykacie?

– Kiedyś częściej, ale teraz czasu jest coraz mniej – wzruszyła ramionami. – A tego mi brakuje. To tak umacnia moją wiarę, daje mi siłę na całe tygodnie… Chcemy takie spotkania wprowadzić też u nas, w akademiku. To pomysł Moniki.

– Ale nie widziałam jej dzisiaj…

– Nie, ona chodzi do innej grupy – wyjaśniła Marzena. – Wiesz, dużo osób jest chętnych na takie rozważania, musieliśmy się podzielić. A Monika chce właśnie coś takiego wprowadzić do nas. Dla nas. Właśnie za tydzień miałoby być pierwsze spotkanie. Przyjdziesz?

To było naprawdę fajne

Przyszłam. Nie do końca przekonana, ale zwyczajnie głupio mi było zostawać w pokoju. Wszystkie dziewczyny poszły… A zresztą i tak nie miałam planów na wieczór, bo akurat zerwałam z chłopakiem, z którym byłam zaledwie miesiąc. To spotkanie było inne. Bardziej przypominało zabawę niż medytację. Ale Monika powiedziała, że właśnie o coś takiego jej chodzi.

– To my decydujmy, co będziemy robić podczas spotkań – powiedziała na końcu. – Ja dziś przedstawiłam swoją propozycję, ale za tydzień ktoś inny może poprowadzić spotkanie. Myślałam, żeby do rozważań i modlitw wprowadzić też jakieś zabawy, gry. Większość z nas prowadzi zajęcia z dziećmi, więc mogłybyśmy przetestować zabawy czy quizy, które będziemy robić z dzieciakami.

Bardzo podobał mi się ten pomysł. Zwłaszcza że na następne zajęcia, Kaśka, która studiowała pedagogikę, przygotowała kalambury i grę memo. Wszystko powiązane z Biblią i wiarą, ale mi to nie przeszkadzało. Bawiłam się świetnie.

Nie szukam nowego pokoju, jest mi tu dobrze. Nie opuszczam też żadnego spotkania z dziewczynami i regularnie chodzę z Marzeną na medytacje. Czy wierzę? Nie wiem. Ostatnio miałam możliwość kilka razy porozmawiać z księdzem. Powiedział, że wiara to dar i to nie jest złe, że wątpię. Po prostu szukam.

Reklama

Zazdroszczę koleżankom tej ich wiary. Ale chyba jestem na najlepszej drodze do tego, żeby do nich dołączyć. I tylko czasem śmieję się sama z siebie, gdy przypomnę sobie, jak przyjechałam tu we wrześniu i jakie miałam nastawienie. Nie minął rok, a ja już się zmieniłam!

Reklama
Reklama
Reklama