„Nigdy nie chciałam brać ślubu, ale wyszłam za mąż dla świętego spokoju. Teraz płacę za to wysoką cenę”
„Może powinnam była wtedy posłuchać siebie. Może wszystko wyglądałoby dziś inaczej. Jednak nie posłuchałam. I teraz próbuję wyjść z tego labiryntu, który sama sobie zbudowałam”.

- Redakcja
Nigdy nie byłam dziewczynką, która marzy o welonie i królewiczu. Wręcz przeciwnie – biała suknia i cała ta kiczowata otoczka weselna zawsze mnie śmieszyła. Marzyłam o innych rzeczach – podróżach, niezależności, własnej pracowni z dużym oknem i psem, który leży pod biurkiem, kiedy pracuję. Tomek był moim pierwszym facetem na poważnie. Przyszedł do mnie jak spokój po burzy. Był przewidywalny, stały, czuły. Kochałam go, ale bałam się mu powiedzieć, że nie podzielam jego wizji przyszłości.
– Kocham cię – powiedział, kiedy delikatnie próbowałam zasygnalizować, że może niekoniecznie musimy brać ślub. – Kocham cię tak bardzo, że chcę, żebyś była moją żoną.
No i jak miałam powiedzieć: „Nie chcę”? Dwa lata później miałam na palcu obrączkę, a w środku głuchą pustkę. Uśmiechałam się. Dla spokoju. Jego spokoju.
– Ty? – Justyna spojrzała na mnie, jakby nie dowierzała. – Zgodziłaś, chociaż nie chciałaś? Przecież mówiłaś sto razy, że ślub to nie twoja bajka!
– Wiem – wyszeptałam. – Ale on był taki szczęśliwy. A ja… nie chciałam mu tego zabrać.
– Przecież to twoje życie. Nie jego spektakl – burknęła, wkurzona.
Zamilkłam. Może powinnam była wtedy posłuchać siebie. Może wszystko wyglądałoby dziś inaczej. Jednak nie posłuchałam. I teraz próbuję wyjść z tego labiryntu, który sama sobie zbudowałam.
Wydusiłam to z siebie
– Możemy pogadać?
Zatrzymałam się w progu sypialni, trzymając w ręku kosz z praniem. Już po tonie jego głosu wiedziałam, że nie chodzi o skarpetki porzucone pod łóżkiem.
– Jasne – odpowiedziałam cicho i odłożyłam kosz.
Usiedliśmy naprzeciwko siebie, każdy na swoim końcu kanapy. Tomek wziął głęboki wdech.
– Jesteś jakaś... daleka. Jakby cię nie było. Wiesz, o co mi chodzi?
Milczałam. Co miałam powiedzieć? Że od dawna czuję, że jestem w tej relacji gościem, który siedzi z grzeczności?
– Nie ma cię przy mnie. Nie przytulasz się, nie dotykasz mnie. Nawet kiedy rozmawiamy, czuję, że nie słuchasz. Co się dzieje?
– Tomek... ja...
Zagryzłam wargę. Myśli się rwały jak nitki. A potem padło.
– Gdyby to ode mnie zależało, nigdy bym się nie zgodziła na ślub.
Powiedziałam to zbyt cicho, zbyt miękko. A jednak w powietrzu zawisło jak grom. Tomek wstrzymał oddech.
– Co?
Nie powtórzyłam. Siedziałam w bezruchu, patrząc w podłogę. Po chwili wstał bez słowa i wyszedł z salonu. Usłyszałam trzask drzwi do sypialni. Zostałam sama. Poczułam ulgę, ale i miałam potworne poczucie winy. Jakby ktoś w końcu otworzył okno w dusznym pokoju. Ale też – jakbym zburzyła coś, czego nie da się już odbudować.
Dusiłam się we własnym domu
– No i co teraz? – spytała mama, mieszając zupę w ganku. – Pokłóciliście się?
Siedziałam przy kuchennym stole z kubkiem herbaty, ale herbata dawno wystygła.
– Nie pokłóciliśmy się. Po prostu... powiedziałam prawdę.
– Prawdę? Jaką znowu prawdę?
Spojrzałam na nią. Na tę kobietę, która zawsze wiedziała, co jest „normalne”. Ślub, dom, dziecko.
– Że nie chciałam tego ślubu. Że zgodziłam się dla niego.
– Wiesz, że każda kobieta czasem idzie na kompromis. Na tym polega dorosłość.
– A jeśli ten kompromis kosztuje mnie samą siebie?
Zamilkła. Spojrzała na mnie z wyrzutem.
– Myślisz, że ja wszystko w życiu robiłam z miłości i zachwytu? Ale miałam rodzinę, dziecko, stabilność. Ty też to masz. I chcesz to wszystko rozwalić, bo ci się nagle zachciało „żyć po swojemu”?
– Bo nigdy nie żyłam po swojemu! – krzyknęłam. – Całe życie robiłam to, co wypada! A teraz duszę się we własnym domu!
Cisza. A potem:
– Tomek to dobry chłopak.
– Wiem.
– I kocha cię.
– Wiem.
– To może warto się trochę poświęcić?
– A może nie warto udawać do końca życia.
Wstałam. Ręce mi się trzęsły. Już nie wiedziałam, czy z gniewu, czy ze strachu. Mama odwróciła wzrok. Też chyba nie wiedziała, co powiedzieć. Zostawiłam kubek z zimną herbatą na stole i wyszłam bez słowa.
Serce mi waliło
Do domu wróciłam późnym wieczorem. Panowała dziwna cisza. Pomyślałam, że może Tomek wyszedł. Gdy zdjęłam buty, kiedy usłyszałam głosy z salonu.
– Nie wiem... Może ona mnie nigdy nie kochała. Może po prostu się zgodziła, bo nie chciała mnie zranić.
Zamarłam. Znałam ten ton Tomka – spokojny, zmęczony, bezbronny. Weszłam w głąb korytarza. Drzwi do salonu były uchylone. Widziałam tylko kątem oka szwagierkę, siedzącą na kanapie. Tomek stał przy oknie.
– Nie mów tak – odezwała się. – Kasia to skomplikowana kobieta. Ona po prostu... nie mówi, co czuje.
– Może właśnie to jest problem. Że nic nie mówi. Że ja się tylko domyślam. Że buduję z kimś przyszłość, kto od początku chciał być gdzie indziej.
Serce mi waliło. Zrobiłam krok do przodu, skrzypnęła podłoga. Ich głosy ucichły. W końcu weszłam.
– Masz rację – powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy. – Nigdy nie powinnam była tego robić.
Nie odwrócił wzroku. Nie powiedział nic. Tylko ten wyraz w jego oczach... jakby ktoś nagle zgasił światło. Szwagierka wstała. Przez moment chciała coś powiedzieć, ale się rozmyśliła.
– Zostawię was – rzuciła i wyszła.
Zostaliśmy sami.
Bałam się
– Pamiętasz, jak mi się oświadczył? – zapytałam szwagierkę, siorbiąc wino z jej ulubionego kubka w czerwone kropki. Kilka dni później siedziałyśmy w jej kuchni, ja w dresie, ona w piżamie, chociaż była dopiero osiemnasta.
– Pamiętam. Pokazałaś mi pierścionek i powiedziałaś, że „jest ładny”. A potem siedziałyśmy pół nocy i patrzyłyśmy w sufit.
– Bo nie wiedziałam, co zrobić. Naprawdę.
Justyna nalała nam jeszcze trochę wina.
– Ale się zgodziłaś. Dlaczego?
Westchnęłam. Przez chwilę zastanawiałam się, czy mówić całą prawdę. Chyba już nie było sensu niczego ukrywać.
– Bo spojrzał na mnie tak, jakby cały jego świat się zatrzymał. Jakby ta chwila miała go zdefiniować na zawsze. Bałam się, że jak powiem „nie”, rozpadnie się na kawałki.
– Więc powiedziałaś „tak”, żeby nie było mu przykro?
– Tak. A potem... utknęłam w pustce. Jest mi z tym źle, nie mogę już dłużej robić dobrej miny do złej gry.
Justyna pokiwała głową. Bez oceniania. Bez słów. Tylko ten jej spokojny, obecny sposób bycia, który sprawiał, że nawet największe dramaty wydawały się do przeżycia.
– I co teraz?
– Nie wiem. Chyba zaczynam myśleć, że jedynym, co mogę uratować, jestem ja sama.
– I bardzo dobrze, że w końcu to mówisz.
Usiadłam po turecku na krześle i oparłam głowę o jej ramię.
– Boję się. Że jak odejdę, to go zniszczę.
– A jak zostaniesz, to zniszczysz siebie.
Uśmiechnęłam się smutno
Siedzieliśmy naprzeciwko siebie. Nie kłóciliśmy się. Nie było łez, wrzasków, dramatycznych gestów. Była cisza. Taka, co dzwoni w uszach.
– Nie mogę dalej udawać – powiedziałam cicho. – I ty też nie powinieneś.
Tomek skinął głową. Nic nie odpowiedział. Patrzył na mnie długo, jakby próbował zapamiętać każdy szczegół mojej twarzy. Jakby szukał jakiegoś znaku, że to wszystko da się jeszcze cofnąć.
– A gdybyśmy spróbowali jeszcze raz? – zapytał w końcu. – Na nowo. Bez oczekiwań. Bez scenariuszy.
Pokręciłam głową.
– Nie chcę zaczynać czegoś, co nigdy nie powinno było się zacząć.
Tym razem już nie protestował. W jego oczach było coś nowego. Rezygnacja, ale też… spokój.
– Przepraszam – dodałam. – Za to, że cię wciągnęłam w coś, czego nie potrafiłam unieść.
– Nie jestem bez winy, wiesz? Kochałem cię tak bardzo, że nie chciałem widzieć twoich wątpliwości.
Uśmiechnęłam się smutno.
– A ja chciałam, żebyś mnie kochał. Nawet jeśli miałam wątpliwości.
Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Potem wstałam i podeszłam do drzwi.
– Wrócę do mamy. Potrzebuję przestrzeni.
– Wiem. I... dziękuję, że powiedziałaś prawdę. W końcu.
Zamknęłam za sobą drzwi i po raz pierwszy od dawna poczułam, że oddycham naprawdę.
Katarzyna, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zbiory pomidorów w szklarni się skończyły, ale we mnie zakiełkowało nasionko. Narzeczony mi tego nie wybaczy”
- „Zamieszkaliśmy blisko rodziców, by pomogli w opiece nad dziećmi. Nie spodziewałam się, że nagle wyparują jak ocet”
- „Mój flirt z kolegą z biura zaczął się jak w tanim romansie. Cena tych kilku nędznych chwil namiętności mnie poraziła”