„Nigdy nie chciałam być matką, ale dzięki temu mogłam dostać spadek. Zaczęłam kalkulować, czy to mi się opłaca”
„Kawa, serniczek i… emocjonalny szantaż. Moja mama od lat próbuje przekonać mnie do posiadania dziecka, a ostatnio dorzuciła do gry cały rodzinny majątek. Nigdy nie chciałam być matką, ale wizja domu w lesie i apartamentu w centrum sprawiła, że zaczęłam kalkulować. A potem wydarzyło się coś, czego nie przewidziałam”.

- Redakcja
Są takie rozmowy, które zaczynają się niewinnie – kawa, serniczek, uśmiechy – a kończą się jakimś emocjonalnym szantażem, przez który człowiek przez tydzień analizuje swoje życie. Moja mama to mistrzyni takich zagrywek. Siada naprzeciwko mnie z talerzykiem ciasta, niby ciepła, rodzinna atmosfera, a potem wypala:
– Wiesz, Kaja, jeśli do trzydziestki nie będę miała wnuka, to chyba wszystko zapiszę twojej siostrze.
Czasem się zastanawiam, czy ona myśli, że moje jajniki to jakiekolwiek zabezpieczenie przyszłości rodzinnego majątku. A może liczy, że zaciążę od tak – z rozsądku, jak się kiedyś wychodziło za mąż, „bo wypada”? Problem w tym, że ja dzieci mieć nie chcę. I nigdy nie chciałam. Ale ta wzmianka o „wszystkim”... cóż, to „wszystko” obejmuje między innymi dom w lesie, kawałek działki nad jeziorem i pewien apartament, którego wynajem spłacałby mi kawę, czynsz i jogę na całe życie. Nie chcę dzieci. Ale może… może warto przemyśleć sprawę jeszcze raz?
Serniczek z presją
– Tylko weź jeszcze kawałek, zrobiłam z przepisu tej twojej ulubionej blogerki – mama przesunęła w moją stronę talerzyk z kawałkiem ciasta, uśmiechając się podejrzanie miło.
Zjadłam już dwa, ale wiedziałam, że odmowa uruchomi lawinę komentarzy. Pokiwałam głową i sięgnęłam po widelec.
– Pyszny – rzuciłam z pełnymi ustami, a mama aż rozpromieniała.
– No widzisz. Jakbyś miała męża, też byś mu piekła takie ciasta. Albo wnukom. – I patrzyła na mnie tak, jakby właśnie puściła idealnie skonstruowaną przynętę.
– Mamo, ja ciasto jem, a nie rodzę dzieci – odpowiedziałam, próbując utrzymać ton żartobliwy.
– No właśnie! Ty tylko jesz! – westchnęła. – A ja się nie doczekam wnuków. Już koleżanki z pracy pokazują zdjęcia, jakie to mają kochane wnuczęta… A ja?
– Ty masz mnie. I Weronikę, która pewnie urodzi troje, zanim się w ogóle zorientujesz.
Mama spojrzała na mnie z wyrzutem.
– Weronika to Weronika. Ty jesteś starsza. A jak się nie doczekam wnuków, to chociaż będę wiedziała, komu przepisać dom. Bo póki co, to nie wiem.
Zatrzymałam się z widelcem w połowie drogi do ust. Aha. I tu był ten moment. Klasyczna mama: serniczek, pogawędka i bombka z zapalnikiem.
– Wydziedziczysz mnie, bo nie chcę dzieci?
– Nie, Kaja. Ale nie chcę, żeby wszystko, na co pracowaliśmy z ojcem, przepadło przez twój egoizm.
Odstawiłam talerzyk i spojrzałam na nią uważnie.
– Czyli to transakcja. Ty dajesz dom, ja daję ci wnuka?
– Zgadnij, kto zaczyna myśleć jak dorosła kobieta.
Transakcja z mamą
– A jeśli powiem, że dzieci nie planuję, to co? Skreślasz mnie?
– Nie dramatyzuj – mama wzruszyła ramionami i popijała herbatę. – Ale chyba sama rozumiesz, że jeśli nie masz rodziny, to naturalne, że majątek przepisze się komuś, kto ją ma.
– No jasne. Logika dziedziczenia w stylu: masz dzieci, masz prawo do wszystkiego – prychnęłam. – A to, że ja przez lata zajmowałam się babcią, pomagałam w ogrodzie, gotowałam, gdy tata był chory… to już nie ma znaczenia?
– Kaja, nie rób z siebie męczennicy. Wszyscy coś robimy. Ale życie to nie tylko pomoc i praca. To też ciągłość. Rodzina.
– A ja to kto? Bezdomna kotka? – zaczynałam się gotować.
– Jesteś moją córką. A przyszłość… no cóż. Muszę myśleć, co będzie dalej.
Zamieszałam herbatę i spojrzałam przez okno. Za ogrodem stał ten cholerny dom z bali – ich duma i świętość. A ja… ja zaczęłam myśleć o arkuszach kalkulacyjnych. Tak, serio. W głowie zaczęły mi się mnożyć scenariusze. Koszt wychowania dziecka – ogromny. Może da się jakoś… obejść?
– A gdybym miała dziecko. Tak… dla ciebie. Dla testamentu – rzuciłam mimochodem.
– Naprawdę byś się zdecydowała? – mama uniosła brwi, jakby nie wierzyła własnym uszom.
– Może. Ale pod warunkiem, że podpiszemy to, czarno na białym. Ja daję wnuka, ty dajesz dom.
– Kaja, to brzmi jak… transakcja handlowa!
– Bo nią jest, mamo. Biznes rodzinny. Dosłownie.
Kandydat do inwestycji
Nie sądziłam, że naprawdę to rozważę. Wieczorem, gdy siedziałam sama w swoim mieszkaniu, z arkuszem kalkulacyjnym otwartym na laptopie, zaczęłam przeliczać „projekt dziecko”.
– Kaja, jesteś okropna – powiedziałam do siebie na głos, śmiejąc się pod nosem. – Ale też... logiczna.
Wychowanie dziecka kosztuje fortunę. Gdyby mieć je z kimś, kto nie będzie chciał się angażować? Bez zobowiązań? Może jakiś kumpel na luzie, ktoś, kto nie będzie się rzucał o opiekę, bo sam nie chce dzieci?
Wtedy napisał do mnie Kuba. Przez dwa lata był moim „niemal chłopakiem”, ale nic z tego nie wyszło.
– Hej, Kaja! Dawno się nie widzieliśmy. Masz czas?
Zadzwoniłam od razu. Czas to pieniądz.
– Kawa może być. Mam też dziwną sprawę – zaczęłam, nie marnując czasu na small talk.
– Brzmi tajemniczo. Tylko nie mów, że potrzebujesz świadka na ślubie z jakimś Grekiem – zaśmiał się.
– Gorzej. Potrzebuję nasienia.
– Słucham?
– Spokojnie. Chcę mieć dziecko. Bez relacji, bez kłótni. Jesteś zdrowy, inteligentny, masz ładne oczy. Potrzebuję dawcy.
Kuba milczał przez chwilę.
– Czy ty właśnie zaproponowałaś mi kontrakt na bycie tatą bez bycia tatą?
– Tak. I nie chodzi o miłość. Chodzi o dom w lesie i mieszkanie w centrum. Mama stawia warunki. Ja tylko je rozgrywam.
– To... chyba musimy się jednak spotkać. Bo ja nie wiem, czy to szaleństwo, czy może... interes życia.
Umowa między dorosłymi
Kuba przyszedł na spotkanie z kartką A4, zadrukowaną drobnym fontem.
– Co to? – zapytałam, zerkając na dokument.
– Projekt umowy. Prawa, obowiązki, klauzule, zgody. Mój kumpel jest prawnikiem. Kazał mi to przeczytać trzy razy i przespać się z decyzją.
– Aha. Czyli jednak poważnie?
– Kaja, ty mnie znasz. Ja żartuję, ale jak już coś robię, to z głową. Jeśli mam być tym... dawcą z umowy, chcę zabezpieczeń. I chcę, żebyś ty też je miała.
Zaczęłam czytać. Było wszystko: ustalenie kontaktów z dzieckiem (brak), brak roszczeń majątkowych, zgoda na użycie nasienia, procedura medyczna, nawet... zakaz emocjonalnych gestów.
– Naprawdę wpisałeś „zakaz emocjonalnych gestów”?
– Tak. Żebyś mi potem nie wysyłała zdjęć z przedszkola z podpisem „tatusiu, patrz, jak rośnie”.
Parsknęłam śmiechem. Potem zamilkłam.
– Kuba... a co jeśli to dziecko mnie zmieni? Jeśli nie będę chciała już tylko tej całej kasy i niezależności?
– To trudno. Chyba lepiej się zmienić z wyboru niż pod czyjąś presją, nie?
Spojrzałam na jego twarz. Spokojna. Trochę ironiczna, jak zawsze. Była też jakaś powaga w jego oczach.
– A ty? Naprawdę nic nie poczujesz, jak się dowiesz, że... masz dziecko?
– Może poczuję, ale nie jestem idiotą. Rozumiem, w co wchodzę. I zrobię to tylko, jeśli ty też wiesz.
Skinęłam głową. Wiedziałam. A przynajmniej tak mi się wydawało.
Dziecko i nieruchomość
Minęło półtora roku. Siedziałam na tarasie domu w lesie, tym samym, który przez lata był dla mnie symbolem „nagrody za wnuka”. Obok mnie spała w wózku Lena – moja córka. A może nasza? Nie wiem. Kuba odwiedził nas dwa razy. Za drugim razem przyniósł jej maskotkę i powiedział:
– Nie jestem tatą, wiem, ale chciałem zobaczyć, że wszystko okej.
Było okej. Choć nie tak, jak sobie wyobrażałam. Bo żaden papier, żaden plan i żadna kalkulacja nie są w stanie przewidzieć tego, co się czuje, kiedy mały człowiek chwyta cię za palec. Albo kiedy pierwszy raz się uśmiecha.
Mama wpadła w euforię, jak tylko dowiedziała się, że jestem w ciąży.
– Wiedziałam, że zrozumiesz – płakała w słuchawkę. – Wiedziałam, że jesteś mądrą dziewczyną.
Nie wyprowadzałam jej z błędu. Dla niej byłam bohaterką, która „dojrzała”. Dla mnie... wciąż byłam kobietą, która podjęła bardzo dziwną decyzję.
– I co teraz? – zapytała Weronika, moja siostra, kiedy przyjechała ze świeżymi plotkami.
– Teraz... mam dziecko i nieruchomości. Całkiem niezły bilans, co?
– A Kuba?
– Kuba ma spokój. I ja też. Nie kocham go. Tylko czasem... czasem myślę, że może właśnie z takich dziwnych układów wychodzą najbardziej przewrotne historie.
Spojrzałam na Lenę, która właśnie się przebudziła i patrzyła na mnie tymi samymi oczami, co jej ojciec. Może to nie był najpiękniejszy plan na rodzinę. Ale był mój.
Kaja, 24 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mama nie szczędziła mi złośliwości i o wszystko robiła aferę. W końcu dojrzałam do tego, by postawić sprawę jasno”
- „Nie ma we wsi dziewczyny, która nie miałaby chrapki na mojego brata rolnika. Skubany zna skuteczne tajniki podrywu”
- „Mąż spakował walizki i uciekł do Ameryki, a mnie zostawił samą z trójką dzieci. To on miał być głową rodziny, a nie ja”