Reklama

Kiedyś byłam dla niego całym światem. Od momentu naszego pierwszego spotkania praktycznie zawsze miał mnie na oku. Cierpliwie wystawał przed budynkiem uniwersytetu, aż wyjdę po zajęciach, po czym uprzejmie proponował, że mnie odprowadzi. Zgadzałam się, bo to było miłe, ale moje uczucia do niego nie były tak gwałtowne i porywcze jak jego do mnie.

Reklama

Nie dogadaliśmy się

Widywaliśmy się na prelekcjach, występach muzycznych i u kumpli. Paweł otwarcie pokazywał, że zależy mu na przebywaniu blisko mnie i zwracaniu na siebie mojej uwagi. W końcu wysunął propozycję wyjazdu poza granice kraju.

Mieliśmy udzielić pomocy podczas prac archeologicznych na terenie Hiszpanii. Ten pomysł przypadł mi do gustu – nieznana mi dotąd Iberia wydawała się ciekawszą opcją od Helu, gdzie spędzałam urlop rok w rok. Wyruszyliśmy całą studencką ekipą, ale jakoś naturalnie wyszło, że od początku uważano mnie i Pawła za parę.

I to właśnie na hiszpańskiej ziemi nią zostaliśmy. Miałam tam wielu adoratorów, gdyż w krajach basenu Morza Śródziemnego blondynki wzbudzają zachwyt. Zarówno naukowcy z ekspedycji, jak i dostawcy pizzy oraz sprzedawcy lodów zabiegali o moje względy. Paweł trzymał mnie pod czujnym okiem, a jednocześnie rozpierała go duma, jak właściciela rasowego czworonoga.

Kiedy wróciliśmy do kraju, coś między nami nie grało. Strasznie się przy nim nudziłam, a on wkurzał się na mój beztroski styl bycia, tak to przynajmniej ujmował. Non stop wypominał mi, że przyciągam uwagę innych facetów i miał obawy, że lada chwila z nim skończę.

Miałam go dosyć

W końcu zdecydowałam się z nim zerwać. Dłużej nie potrafiłam już wytrzymać tych nieustających stresów, niedopowiedzeń oraz braku zaufania. Niedługo później rozpoczęłam relację z inną osobą. Paweł również. Ale los chciał, że trafiliśmy do jednej ekipy podczas praktyk na uczelni i nawet się nie spostrzegłam, gdy ponownie stałam się jego dziewczyną.

Mówi się, że rzeki nie da się dwukrotnie przekroczyć w tym samym miejscu. A jednak nam się to udało. Nasza ponowna relacja znacząco różniła się od poprzedniej. Staliśmy się bardziej dojrzali i serdeczni wobec siebie. Już nie czułam się jak zdobycz Pawła, lecz jak doceniana i kochana partnerka. Ja również nabrałam dojrzałości.

Odkryłam, że Paweł wcale nie jest nudnym facetem, a po prostu rozsądnym, nie jest też zaborczy, tylko oczekuje wierności. Dodatkowo, zupełnie jakby za sprawą magicznej różdżki, między nami nagle wybuchła szalona namiętność, a nasze wspólne noce stały się niesamowite jak nigdy dotąd.

W mgnieniu oka podjęliśmy decyzję – bierzemy ślub. Następnie ruszyliśmy do roboty, skupiając się na zdobywaniu szlifów w zawodzie. Ku zaskoczeniu wszystkich, Paweł zdecydował, że będzie piął się po szczeblach kariery w branży menedżerskiej, porzucając tym samym swoje historyczne zamiłowania.

Miał plan na życie

– Jedno z nas musi myśleć racjonalnie i zarobić na cztery kąty – oznajmił.

Przytaknęłam mu, co więcej – byłam pod wrażeniem jego odwagi i oddania na rzecz bliskich. Przez pewien okres pracowałam jako nauczycielka, lecz gdy tylko pojawiła się wolna posada na uniwersytecie, zdecydowałam się tam wrócić.

– Dla kobiety najlepsza jest lekka fucha – stwierdził Paweł.

Wiedziałam, o co mu chodzi: zależało mu, abym mogła poświęcać czas domowi, jemu oraz przyszłemu potomstwu. Istniał jednak pewien kłopot. Minęły lata, a my wciąż nie doczekaliśmy się dzieci.

Początkowo nie przejmowałam się tym za bardzo, w końcu oboje byliśmy jeszcze w kwiecie wieku. Jednak z biegiem czasu zaczęły mnie nachodzić wątpliwości, że coś może być nie tak i prawdopodobnie borykam się z jakimiś kłopotami z zajściem w ciążę. Mimo to nie paliłam się do wizyt u specjalistów i drążenia tematu. Żyłam nadzieją, że kwestia rozwiąże się sama.

Dzieci nie były tematem poruszanym przez Pawła, więc ja również milczałam na ten temat. Tymczasem kariera mojego męża rozwijała się w zawrotnym tempie, a jego zarobki rosły.

Przeprowadzaliśmy się kilkukrotnie, aż w końcu Paweł zdecydował się na zakup domu. Niedługo potem na sporej działce wybudował okazałą willę z licznymi udogodnieniami – basenem, siłownią i pokojem do projekcji filmów. Dla mnie jednak największą atrakcją była przestronna, połączona z salonem kuchnia, a także pomieszczenie pełne książek i ogród, w którym można było odpocząć o każdej porze roku.

Opływaliśmy w dostatki

Życie u boku męża zajmującego kierownicze stanowisko było pełne przyjemności. Podróżowaliśmy po całym globie, nie martwiąc się o finanse. Nawet nie spostrzegłam momentu, w którym nasze ścieżki z Pawłem zaczęły podążać w różnych kierunkach. Sądziłam, że tworzymy zgrany duet. Po dwudziestu latach małżeństwa uczucie nie jest już tak silne, jak na początku związku, ale to nie oznacza, że jedynym wyjściem jest rozstanie.

Jednakże w naszym przypadku sprawy potoczyły się zupełnie inaczej. Pawłowi zdarzało się regularnie wracać z pracy z naręczem papierów. Od czasu do czasu prosił mnie o złożenie podpisu na rozmaitych formularzach, zgodach lub pełnomocnictwach, po czym nagle odkrywałam, że jestem udziałowcem w jakimś przedsiębiorstwie albo figuruję jako członkini organizacji charytatywnej. Dlatego też nie zaskoczył mnie fakt, że pewnego dnia niespodziewanie musiałam podpisać parę dokumentów.

Bez zastanowienia podjęłam decyzję i ruszyłam do pokoju kinowego, by obejrzeć intrygujący film. Nie miałam pojęcia, że właśnie przypieczętowałam swój los. Po jakimś czasie Paweł oznajmił, że musimy odbyć poważną rozmowę. Parę razy nadmieniał o potrzebie przedyskutowania czegoś, ale nigdy nie dochodziło do konkretów.

Co mu odbiło?

W końcu zebrał się w sobie. Zajęta byłam płukaniem truskawek, gdy nagle zjawił się tuż obok, jakby wyskoczył z krzaków.

– Słuchaj, Marta… – zagaił.

Wzdrygnęłam się, bo nigdy wcześniej nie mówił do mnie w taki sposób.

– Marto, powinnaś zdawać sobie sprawę, że nasz związek to już historia, coś co bezpowrotnie minęło. Nie stresuj się i nie roń łez. Inaczej być nie może…

Nie stresowałam się ani nie roniłam łez, ponieważ po prostu oniemiałam.

– Nigdy nie dawałaś z siebie wszystkiego w naszej relacji. Tylko ja przez te wszystkie lata starałem się, żeby to działało – kontynuował mój małżonek. – Teraz już nie dam rady. Dopilnuję, żebyś miała wszystko, czego potrzebujesz – szybko dopowiedział.

– Ale… Z jakiego powodu? – wymamrotałam kompletnie zdezorientowana, bo nadal nie mogłam się pozbierać.

– Zmieniłem się od czasu, gdy się poznaliśmy. Mój terapeuta uświadomił mi, że zasługuję na szczęście i nie muszę się o ciebie zamartwiać. Masz wolną rękę, rób co chcesz. Wcale nie jestem taki zaborczo-kontrolujący, jak mi to przez lata wmawiałaś.

– O czym ty w ogóle mówisz? Spotykasz się z kimś? – zapytałam, nie mając ochoty wysłuchiwać Pawła i jego pseudopsychologicznych teorii.

Myślałam, że się przesłyszałam

– Nie, ale jak najbardziej mogę – odparł wymijająco. – Poza tym nie posiadamy potomstwa, więc rozwód dostaniemy od ręki w dowolnym sądzie. Jak tylko będę chciał, to załatwię również unieważnienie ślubu kościelnego – wrzasnął.

Kolejne tygodnie były po prostu straszne. Czułam, że Paweł mnie omija szerokim łukiem, a jak już przypadkiem musieliśmy przebywać razem w tym samym pokoju, to praktycznie na mnie nie zerkał, a co dopiero mówić o jakiejkolwiek gadce. Czułam się fatalnie. Próbowałam z nim gadać o podziale tego, co mamy, ale za każdym razem mnie spławiał. W końcu wprost go spytałam, czy ma kogoś na boku. Powiedział, że nie.

– Jedno to sprawa rozwodowa, a drugie to podział majątku. Nie ma co tego ze sobą mieszać, bo jakieś kłótnie, które mogą się pojawić przy dzieleniu nieruchomości sprawią, że rozwód nam się przeciągnie, a zależy mi, żeby to załatwić w miarę szybko. Czas to dla mnie ważna sprawa – tak mi to wytłumaczył.

Muszę przyznać, że byłam totalnie skołowana tą sytuacją. „Zależy mu na ekspresowym rozwodzie, mimo że nie ma nowej partnerki. Odmawia podziału naszego majątku, a przecież doskonale wiem, jaki jest pazerny na kasę. O co tu chodzi?” – łamałam sobie głowę. Niedługo wszystko miało się wyjaśnić…

Znaleźliśmy się w sali sądowej

Padały w naszym kierunku przeróżne, czasem bardzo krępujące pytania, także te dotyczące naszego pożycia. Zauważyłam, że mój mąż przedstawia nasze małżeństwo w bardzo ponurych barwach. „To dziwne, przecież zgodziłam się na rozwód, więc dlaczego to robi?” – zastanawiałam się.

Odnosiłam wrażenie, jakby Paweł próbował mnie za coś ukarać swoim zachowaniem. Ale za co? Co takiego mu zrobiłam? Opuściliśmy budynek sądu już jako ludzie po rozwodzie. Kiedy byliśmy na schodach, zadałam mężowi pytanie odnośnie do podziału naszego majątku.

– Na razie zostań w domu, dopóki go nie sprzedamy. Zresztą poślę do ciebie swojego adwokata – rzucił i szybkim krokiem się oddalił.

Początkowo nie miałam w planach sprzedawać naszego lokum, dlatego na ten moment transakcja nie doszła do skutku, a adwokat mojego męża się nie pokazywał. Mimo to przyjaciółka z roboty nakłaniała mnie, abym skorzystała z usług prawnika.

– Słuchaj, nie bądź naiwna. Niech ktoś obeznany rzuci okiem na dokumenty, które Paweł tak skrzętnie gromadził. Dzięki temu zyskasz pewność, że mąż nie zataił przed tobą swojego majątku. Ja podczas rozwodu tego nie dopilnowałam i mój były nieźle mnie zrobił w konia – ostrzegała.

W końcu uległam

Ciągle mnie namawiała i zanudzała tą sprawą, więc w końcu skapitulowałam i poszłam do tego prawnika, którego mi zasugerowała. Przekazałam mu wszelkie potrzebne dane – gdzie mój mąż trzymał papiery wartościowe, jakie mieliśmy nieruchomości, tak w Polsce, jak i poza granicami, no i oczywiście w jakich bankach ulokowane były nasze oszczędności.

– Słuchaj, zadzwonił do mnie prawnik po paru dniach. Totalnie mnie zaskoczył – powiedziałam.

– A o co konkretnie pytał? – zainteresowała się moja przyjaciółka.

– Dopytywał się, czy mam z mężem wspólnotę majątkową, czy nie.

– I co mu powiedziałaś?

– No jasne, że mamy wspólnotę, przecież to oczywiste. Powiedział, że znalazł w papierach jakieś dziwne rzeczy i musi się ze mną spotkać, żeby to wyjaśnić.

Wyszło na jaw, że składając podpis na papierach, które mąż w pośpiechu mi dawał, w zasadzie oddałam cały swój dobytek! Czemu byłam aż tak łatwowierna? Czemu nie dostrzegłam momentu, w którym przestałam być dla Pawła kimś ważnym, a zaczęłam być tylko przestarzałą, uciążliwą lokatą? Zalałam się łzami.

– Czyli oprócz tego, że nie mam dzieci i się rozwiodłam, to jeszcze straciłam wszystkie pieniądze! – szlochałam.

Byłam zdruzgotana

– Nie ma sensu się rozklejać – ocenił adwokat. – Pora o to zawalczyć. Nie będzie łatwo, bo pani były mąż z pewnością zatrudni najlepszych prawników, ale my się nie poddamy.

– Może lepiej to zostawić? – zapytałam przez łzy, pełna niepewności.

– Absolutnie nie – adwokat był nieugięty. – Została pani z niczym, tego nie wolno tak zostawić. Mamy szansę wygrać, chociaż przeciwnicy na pewno też dadzą z siebie wszystko.

Dwa dni później miałam spotkanie z adwokatem w gmachu sądu, podczas którego planowaliśmy zapoznać się z aktami dotyczącymi przedsiębiorstw oraz posiadłości. Wkroczyłam do pomieszczenia, gdzie udostępniano dokumenty, z duszą na ramieniu.

– No dobrze, zabierajmy się do pracy. W tym miejscu jest pani podpis, że przekazuje pani dom mężowi, tutaj, że willa wakacyjna w Hiszpanii trafia w jego ręce, a ten domek letniskowy na Mazurach również…

Nie spodziewałam się, że uda mi się odzyskać nawet część naszego wspólnego dobytku. Należał mi się, ponieważ mimo że to Paweł przynosił do domu większe pieniądze, to jednak tworzyliśmy małżeństwo, ja troszczyłam się o niego, o nasze gospodarstwo domowe, przygotowywałam posiłki. Darzyłam Pawła miłością. A on tak mi się odwdzięczył. Nagle rozdzwonił się telefon prawnika.

Karma się odwróciła

– Słyszała pani już tę wiadomość? – wykrzyknął, gdy znaleźliśmy się na dworze. – Nieprawdopodobny zbieg okoliczności! Pani małżonek uczestniczył w kolizji. Prowadził porsche. Zginął na miejscu.

– Niemożliwe. To nie mój obecny mąż, a były, poza tym nigdy nie posiadał porsche – zaprzeczyłam.

– Jestem pewien, że to on. I jeszcze jedno. Wcale nie jest pani byłym mężem, a po prostu mężem, ponieważ decyzja sądu o waszym rozwodzie jeszcze nie nabrała mocy prawnej. W momencie zgonu małżonka wciąż byliście prawnie w związku małżeńskim. Jest pani wdową, nie rozwódką i dziedziczy pani cały majątek po mężu.

– Gdyby pani współmałżonek odszedł z tego świata o dwa dni później, nie otrzymałaby pani ani złotówki – uzupełnił.

Ciężko mi odczuwać smutek z powodu jego zejścia. Zawsze taki precyzyjny, to i kopnął w kalendarz we właściwym momencie. Oczywiście właściwym dla mnie, bo dla niego to raczej kiepski timing…

Reklama

Marta, 38 lat

Reklama
Reklama
Reklama