Reklama

Nie miałam pojęcia, jak bardzo można kogoś nienawidzić, dopóki nie zobaczyłam pisma z sądu. „Nakaz eksmisji” – te dwa słowa wbiły mi się w mózg jak ostrze noża. To niemożliwe. To nie może być prawda. Mój dom. Przez ostatnie miesiące walczyłam, by wyrwać go z rąk mojego byłego męża i jego matki. A jednak trzymałam w dłoniach dokument, który mówił coś zupełnie innego. Pismo miało pieczęć sądową. Było prawdziwe.

Reklama

Kilka dni wcześniej dostałam list od Ireny, mojej byłej teściowej. Rozerwałam kopertę, nie spodziewając się niczego poza jadowitymi uwagami. To, co przeczytałam, zmroziło mi krew w żyłach.

„Dom nigdy nie był twój. Wkrótce się o tym przekonasz”.

Wtedy wzruszyłam ramionami. Cóż, teściowa zawsze miała skłonność do dramatyzowania. Ale teraz… Teraz zaczynałam rozumieć, że nie były to puste groźby. Nie mogłam tego tak zostawić. Ktoś tu mnie oszukał i dowiem się, kto.

Krew odpłynęła mi z twarzy

Pismo sądowe ściskałam tak mocno, że cienki papier niemal się gniótł w mojej dłoni. Serce waliło mi jak szalone. Nie, to nie mogło się dziać naprawdę. Miałam wyrok. Miałam ten cholerny wyrok! Przecież Tomasz zgodził się na podział majątku, sąd przyznał mi dom! Rzuciłam płaszcz na fotel, wzięłam telefon i drżącymi palcami wystukałam numer mojego adwokata. Odbierał dopiero po trzecim sygnale.

– Pani Andżeliko? Coś się stało?

– Stało się?! – krzyknęłam tak głośno, że aż sama się przestraszyłam. – Dostałam pismo z sądu. Eksmisja. Jakim cudem? Przecież to jest mój dom!

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– To… niemożliwe. – W końcu się odezwał, ale jego głos nie był już tak pewny. – Proszę przyjechać do kancelarii. Natychmiast.

Nie czekałam na więcej. Chwyciłam kluczyki od samochodu i wybiegłam z domu, trzaskając drzwiami.

– Jak do tego doszło?! – wrzasnęłam, gdy tylko wpadłam do jego gabinetu.

Adwokat spojrzał na mnie poważnie. Na biurku leżało już moje pismo z sądu, jakby wiedział, z czym przyjdę.

Testament.

– Jaki do cholery testament?!

– Pani teściowa przepisała dom na kogoś jeszcze zanim zapadł wyrok w sprawie rozwodowej.

Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy.

To jakiś koszmar – wyszeptałam. – To znaczy, że… to nigdy nie było moje?

Mój adwokat milczał. To była odpowiedź, której najbardziej się bałam.

– Musimy dowiedzieć się, komu pani Irena oddała dom – dodał po chwili. – To kluczowe.

Zacisnęłam pięści. Nagle wszystko stało się jasne. To nie był przypadek. To była zemsta. Irena chciała mnie zniszczyć. Nie zamierzałam jej na to pozwolić.

Zacisnęłam pięści

Nie zastanawiałam się długo. Wiedziałam, gdzie ją znaleźć. Stara jędza nie ruszała się z domu bez potrzeby. To samo mieszkanie, w którym przez lata mnie pouczała, krytykowała i wbijała szpile przy każdej możliwej okazji. Zaparkowałam pod blokiem i wysiadłam z hukiem, trzaskając drzwiami samochodu. Ludzie na ulicy spojrzeli na mnie z zaciekawieniem, ale nie obchodziło mnie to. Miałam cel.

Drzwi otworzyła mi od razu, jakby wiedziała, że przyjdę. Uśmiechnęła się.

– Dzień dobry, Andżeliko.

Poczułam, jak coś we mnie pęka. Niech ją szlag trafi!

To wszystko twoja wina! – Wdarłam się do środka bez pytania, niemal potrącając ją w progu. – Wiedziałaś, że sąd przyznał mi dom, a mimo to go przepisałaś?! Celowo?!

– Oczywiście. – Jej głos był tak spokojny, że aż mnie zamurowało. – Przecież nie mogłam pozwolić, żebyś dostała coś, co nigdy do ciebie nie należało.

Zacisnęłam pięści.

– To chore! Chcesz mnie zniszczyć, tak?! Za co?!

Irena wzruszyła ramionami i usiadła w fotelu, jakby to była zwykła popołudniowa rozmowa przy herbacie.

Za to, co zrobiłaś mojemu synowi. Myślałaś, że tak po prostu pozwolę ci odejść, zostawić go jak starego kapcia Nie, kochaniutka. Takie rzeczy nie są za darmo.

Zaniemówiłam.

– Więc to kara? – wycedziłam przez zęby. – Myślisz, że mnie złamiesz?

– Już cię złamałam.

Nie wiem, co mnie bardziej wkurzyło – jej słowa czy ten cholerny, satysfakcjonujący uśmieszek na twarzy.

Komu go przepisałaś? – Wzięłam głęboki oddech, starając się nie rzucić jej się do gardła. – Kto jest nowym właścicielem?

Jej uśmiech się poszerzył.

– Sprawdź sama.

Miałam ochotę rozbić coś o ścianę. Wyszłam, trzaskając drzwiami. Wiedziałam jedno – nie odpuszczę.

Świat się zatrząsł

Całą drogę do kancelarii powtarzałam w myślach słowa Ireny. „Już cię złamałam”. Nie, nie złamałaś mnie. Ale była blisko.

– Nie powiedziała mi. Musimy dowiedzieć się, kto odziedziczył dom. – Wpadłam do gabinetu mojego adwokata jak burza.

Już szukał czegoś w papierach. Widocznie po moim wcześniejszym wybuchu postanowił działać natychmiast.

– Mam to. – Podniósł wzrok, ale nie wyglądał na zadowolonego. – Znalazłem nazwisko nowego właściciela.

Serce mi stanęło.

– Kto to jest? – szepnęłam, choć już czułam, że odpowiedź mi się nie spodoba.

Adwokat wziął głęboki oddech.

– Tomasz. Pani były mąż.

Usiadłam na krześle, jakby ktoś podciął mi nogi. To był cios prosto w twarz.

– To jakiś żart?! – prychnęłam. – On nie chciał tego domu!

– Wygląda na to, że pani były mąż nawet o tym nie wiedział… Ale teraz jest prawnym właścicielem.

Świat się zatrząsł. Cała ta sprawa… to był teatrzyk. Teściowa nie mogła oddać domu komuś obcemu, bo to by wyglądało na oszustwo. Ale przekazanie go synowi? Proste. Sprytne. Bezczelne. Podniosłam się gwałtownie.

– Gdzie on teraz jest?

– Jeśli nie zmienił adresu, powinien mieszkać w wynajmowanym mieszkaniu na Chmielnej.

– Muszę z nim porozmawiać.

Nie wiem, co miałam nadzieję usłyszeć. Może, że to pomyłka? Może, że nie zamierzał mnie wyrzucać? Ale jedno było pewne – musiałam się dowiedzieć, po której stronie stoi. I jeśli naprawdę pozwolił matce mnie zniszczyć… to nie zamierzałam mu tego wybaczyć.

Roześmiałam się gorzko

Nie czekałam. Po prostu wsiadłam do auta i pojechałam na Chmielną. W głowie układałam scenariusze tej rozmowy. Może Tomek powie, że nic o tym nie wiedział? Może wyrazi skruchę? Może zaproponuje rozwiązanie? A może okaże się tchórzem. Stanęłam przed drzwiami jego mieszkania i zapukałam. Nic. Pukałam mocniej. Po chwili usłyszałam kroki, a potem znajomy głos:

– Kto tam?

– Otwieraj. Musimy pogadać.

Drzwi uchyliły się i zobaczyłam go. Wyglądał, jakby ledwo wstał, włosy miał rozczochrane, w dłoni kubek z kawą. W pierwszej chwili widziałam tylko zmieszanie w jego oczach. A potem – zrozumienie.

– Wiedziałeś. – Weszłam do środka, nie czekając na zaproszenie.

– Andżelika…

Wiedziałeś i nic mi nie powiedziałeś!

Zacisnął szczękę, jakby szukał w głowie słów, które mogłyby mnie uspokoić.

– Dopiero teraz dostałem dokumenty… Matka mi o tym nie mówiła.

Roześmiałam się gorzko.

– I co teraz, Tomasz? Przyjmiesz spadek? Wyrzucisz mnie na bruk?

Patrzył na mnie długo, a potem odwrócił wzrok.

– Nie wiem.

Coś we mnie pękło. Nie wiedział. To był cały Tomasz – wiecznie niezdecydowany, wiecznie pod pantoflem matki, wiecznie bez odwagi, by sprzeciwić się komukolwiek. Podszedł do mnie krok bliżej.

– To… to jest skomplikowane.

– Nie. To jest proste. – Spojrzałam mu w oczy. – Albo oddajesz mi dom, albo mnie wyrzucasz. Nie ma nic pomiędzy.

Przez chwilę myślałam, że coś powie. Że się przełamie. Ale nic nie powiedział. Pokręciłam głową i ruszyłam do wyjścia.

– Wiesz, co jest w tym wszystkim najgorsze? – Zatrzymałam się w drzwiach. – Naprawdę myślałam, że masz w sobie choć trochę przyzwoitości.

Nie odpowiedział. Wyszłam. Już wiedziałam, że przegrałam.

Nie miałam już siły

Pakowałam swoje rzeczy w pośpiechu, wrzucając je do walizek bez ładu i składu. Nie miałam już siły dbać o porządek. Nie po tym wszystkim. Nie po tym, jak były mąż okazał się dokładnie takim człowiekiem, jakiego się obawiałam – biernym, słabym, pozwalającym matce decydować o jego życiu. I o moim. Nie było już żadnej walki do stoczenia. Przegrałam. Gdy zniosłam walizkę na dół, przed domem czekał Tomek. Nie miał odwagi wejść do środka. Stał, z rękami w kieszeniach, jakby liczył, że spojrzę na niego z litością. Nie spojrzałam. Za nim stała Irena. Miała na twarzy ten swój zimny, satysfakcjonujący uśmiech.

– I co teraz? – rzuciła, krzyżując ramiona. – Gdzie pójdziesz?

Nie odpowiedziałam. Wzięłam torbę, podeszłam do samochodu.

Jeszcze tego pożałujesz.

Nie czekałam na odpowiedź. Wsiadłam do auta i odjechałam. Nie miałam pojęcia, co zrobię. Gdzie pójdę. Jak odzyskam to, co mi zabrano. Ale wiedziałam jedno. To dopiero początek.

Reklama

Andżelika, 45 lat

Reklama
Reklama
Reklama