Reklama

Nie przeszkadza mi pamięć o zmarłych, naprawdę. Nie mam też nic do zapalonych zniczy czy do porządku na grobach. Ale cały ten spektakl, który co roku odgrywamy na Zaduszki, to dla mnie nie do zniesienia.

Tłok na cmentarzu, jak w kolejce po karpia przed świętami. Ludzie przepychający się między grobami z torbami pełnymi zniczy i chryzantem, jakby od ich ilości zależało zbawienie dusz ich bliskich. A do tego ten chłód, wilgoć i ten nieznośny zapach mokrej ziemi, który od razu przypomina mi pogrzeb ojca. Człowiek ledwo przeżyje październik, a już musi wystawiać twarz na listopadowy chłód i rodzinne przedstawienia pod tytułem „jacy to jesteśmy zżyci i pełni ciepłych wspomnień”. Po prostu nie znoszę udawania.

Daria, moja żona, wręcz przeciwnie. Ona uwielbia Zaduszki. Dla niej to prawie święto narodowe. Zawsze wygląda tego dnia jak z katalogu mody żałobnej: ciemny płaszcz, idealnie ułożone włosy. Chodzi między grobami jak po wybiegu, z czułym uśmiechem przytula ciotki, których imion sam nie pamiętam, i z przejęciem rozmawia o tym, że „w tym roku wyjątkowo pięknie przystroiliśmy wujka Zdzisia”.

Kiedy patrzę na nią w ten dzień, czuję się tak, jakbyśmy w ogóle nie byli razem. Jakby żyła w zupełnie innym świecie – zrobionym z grzecznościowych uśmiechów i rozmów o niczym. A ja stoję obok, ręce zziębnięte, myśli jeszcze bardziej. I pytam sam siebie, czy to wszystko ma jakikolwiek sens?

Stroiła się

Stałem w łazience i gapiłem się w swoje odbicie. Zmęczona twarz, której od lat nie próbowałem już poprawiać żadnym kremem. Z tyłu, w lustrze, odbijała się Daria. Stała bokiem, była w samej bieliźnie.

– Masz zamiar założyć tę samą marynarkę co rok temu? – zapytała nagle, bez odwracania się w moją stronę.

– A czy w zeszłym roku ktoś to zauważył?

– Nie o to chodzi – odparła i zapięła guziki pod szyją. – Po prostu mogłeś się trochę postarać.

– No tak, bo ciotka Teresa na pewno skomentuje moje guziki.

Daria nie odpowiedziała. Przeszła do sypialni, a ja za nią. Rozłożyła na łóżku swoje buty, torbę, czapkę, jakby układała rekwizyty do spektaklu. Wszystko musiało wyglądać perfekcyjnie. Zaduszki w jej wykonaniu przypominały teatralną premierę: dużo emocji, ale wszystko wyreżyserowane.

– Mógłbyś chociaż raz nie być złośliwy – rzuciła, pochylając się nad lusterkiem do makijażu. – To ważny dzień.

– Ważny? Dla kogo? Bo chyba nie dla tych, którzy leżą na cmentarzu. Im to już wszystko jedno.

– Dla mnie – odpowiedziała cicho, ale nie spojrzała na mnie. – Dla mamy. Dla rodziny.

Byłem zniechęcony

Usiadłem na brzegu łóżka i patrzyłem, jak nakłada róż na policzki. W domu mówiła ledwo kilka słów dziennie, a przy grobach rozkwitała. Śmiała się z żartów wujka Romana, tuliła kuzynki, komentowała chryzantemy, jakby właśnie to stanowiło sens istnienia. Czasem miałem wrażenie, że przy tych wszystkich ludziach przypomina sobie, kim chciała być. I kim ja już od dawna przestałem być dla niej ważny.

Nie miałem siły się kłócić. Wiedziałem, że nie wygrałbym tej rozmowy. W takich chwilach czułem się obcy we własnym domu. Obserwowałem, jak Daria wkłada rękawiczki, jak zamyka za sobą łazienkę, jak milknie. Była coraz bardziej niedostępna. A może to ja byłem coraz bardziej gdzie indziej. Nie tylko tego dnia.

Już na parkingu nie mogłem znaleźć powodu, dla którego wyszedłem z domu. Było zimno, wilgotno, ludzie przepychali się między sobą z reklamówkami pełnymi zniczy i wiązanek, jakby szli na zakupy, a nie na cmentarz. Daria prowadziła mnie za rękę, ale nie czułem w tym ciepła. Raczej pośpiech.

Nie znosiłem tego

Na miejscu zaczęło się przedstawienie. Przy każdym grobie te same gesty, te same słowa. Uściski z ciotkami, które nie odzywają się przez cały rok, a teraz pytają o zdrowie z troską niemal wzruszającą. Uśmiechy, całusy w policzek, komentarze o pogodzie i pogarszającym się wzroku. Daria była w tym świetna. Uśmiechała się do każdego, jakby nic innego nie miało znaczenia.

– Marek, dawno cię nie widziałam! – krzyknęła kuzynka, której imienia nigdy nie pamiętałem.

– To możliwe – odpowiedziałem i szybko sięgnąłem po zapalniczkę, żeby zająć ręce.

Stałem trochę z boku. Obserwowałem ludzi, jak układają kwiaty z przesadną dokładnością, jak wygłaszają półszeptem wspomnienia, które brzmią jak dobrze wyuczone fragmenty przemówień. I myślałem o ojcu. O tym, że jego grób odwiedzam wtedy, kiedy chcę. Sam. Bez tłumu. Bez tej całej gry.

Podszedł do mnie jeden z kuzynów. Mieliśmy podobny wiek, ale poza tym niewiele nas łączyło.

– Jak tam praca? – zapytał bez przekonania.

– Nadal nie moja pasja – odparłem.

– No, ale ważne, żeby był etat i składki, nie? – zaśmiał się krótko.

Skinąłem głową. Nie miałem siły ciągnąć tego wątku. Patrzyłem na Darię, jak pochyla się nad grobem babci, jak ściska rękę wujka, jak mówi coś do mamy. W jej oczach nie było smutku. Raczej rodzaj samozadowolenia. Wszystko się udało. Wszyscy obecni, groby czyste, wspomnienia wypowiedziane.

Wróciliśmy do samochodu w ciszy. Daria poprawiła płaszcz, ruszyłem bez słowa. Skręt w prawo, potem przez rondo. Radio grało cicho, jakiś stary utwór, którego nie rozpoznałem. Milczenie trwało może dziesięć minut. Czas w samochodzie rozciąga się jak guma. W końcu nie wytrzymałem.

– Zabrakło tylko czerwonego dywanu – powiedziałem, nie odrywając wzroku od drogi. – I może orkiestry. No i kamer. Ale poza tym – perfekcja.

Pokłóciliśmy się

Daria spojrzała na mnie szybko, bez słów. Po chwili odpowiedziała spokojnie, niemal lodowato:

– Zawsze musisz wszystko zepsuć, prawda?

– Ja? – parsknąłem. – Bo mam czelność zauważyć, że to nie były odwiedziny bliskich, tylko pokaz towarzyski?

– To był ważny dzień. Dla mojej mamy, dla mnie, dla nas wszystkich.

– Nas wszystkich? – zapytałem. – Bo ja tam byłem tylko statystą. Stoję, czekam, udaję. Idealnie się wpasowuję, prawda?

– Może gdybyś nie był taki zamknięty, ludzie chcieliby z tobą rozmawiać.

– A może właśnie dlatego, że jestem zamknięty, widzę, co to wszystko naprawdę znaczy.

– Ty wszystko musisz rozkładać na części pierwsze – syknęła. – Nie wystarczy, że ludzie się spotkają, wspomną zmarłych. Ty musisz w tym widzieć fałsz.

– Bo to jest fałsz – podniosłem głos. – Nie wspomnieliśmy zmarłych. Odstawiliśmy przedstawienie. Ty nawet nie spojrzałaś na mnie przez całą godzinę.

– Bo jesteś nie do zniesienia – powiedziała cicho.

Zamilkliśmy. Samochód toczył się dalej. Czułem, jak mnie dusi to wszystko – nie tylko Zaduszki, ale wszystko naraz. Cały ten dystans między nami, cisza w domu, milczenie przy kolacji, udawanie, że wszystko jest w porządku. Nie wiedziałem już, czy wścieka mnie ta rodzinna hipokryzja, czy własna bezradność.

Marek, 46 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama