Reklama

Od dawna się zastanawialiśmy, czy nie zaopiekować się jakimś zwierzakiem. Mąż był za psem, ja miałam inny pomysł. Kiedy powiedziałam mu, że wolę kupić do domu świnkę wietnamską, spojrzał na mnie, jakbym postradała zmysły. Rok później stwierdził, że tego zwierzaka chyba zesłał nam nasz Anioł Stróż. Skąd ta zmiana nastawienia?

Reklama

– Nie chcesz psa, w porządku. Nie odpowiada ci kot, również rozumiem. Ale świnka wietnamska? Chcesz w domu stworzyć hodowlę?

Zrozumiałam, że mąż nie bardzo wie, o jakiej śwince mówię, więc zaciągnęłam go przed ekran komputera i pokazałam zdjęcia. Bolek popatrzył, a potem znów spojrzał na mnie zezem. Widziałam, że tym razem jest pewny, że zwariowałam.

– I niby z czymś takim mam wchodzić na ulicę? – spytał.

– Oczywiście – wzruszyłam ramionami. – Zakładasz smycz i…

– Zapomnij!

– Ależ, Bolek, przecież to normalny zwierzak. I podobno wybitnie inteligentny.

– Ale jak wygląda! – prychnął. – Szara sierść, brzuch ciągnie po podłodze, że tylko podłożyć froterkę i będzie lśniła. No i to taka nasza świnia, tylko że siwa i długowłosa. Chcesz zamienić dom w chlew?!

Przyjaźń od pierwszego spojrzenia

Prawdę mówiąc, już wtedy miałam upatrzoną pewną sympatyczną świnkę i nawet dałam jej w duchu imię Lola. Po długich bojach świnka trafiła do naszego domu. Jej zapoznanie się z moim mężem początkowo nie wypadło zbyt dobrze. Kiedy posadziłam małą Lolę na podłodze, ta, jakby przeczuwając mężowską niechęć, zaraz schowała się za moją nogę i tylko łypała na Bolka zaniepokojonym wzrokiem.

Z czasem jednak tych dwoje zaczęło się do siebie zbliżać. Pewnego dnia, gdy nieco wcześniej wróciłam z pracy, zastałam zabawną sytuację. Bolek siedział na podłodze, na wprost niego siedziała Lola.

– Mówiąc szczerze, to na początku byłem przeciwny, żebyś z nami zamieszkała – mówił mąż i drapał Lolę za uchem, a ona aż mrużyła oczy z zadowolenia.

– Ale okazało się, że nie jesteś taka, jak myślałem. – Lola pisnęła cicho. – Jaka? Lepiej nie będę tłumaczył, bo się jeszcze na mnie obrazisz.

Jak widać, Lola przypadła mojemu mężowi do gustu, choć jeszcze przez dobre pół roku udawał, że zwierzak prawie zupełnie go nie interesuje.

Pewnej soboty pojechaliśmy na działkę i Bolek uznał, że zrobi w drzwiach wyjściowych uchylną klapkę, która pozwoli Loli wychodzić na dwór o dowolnej porze. Zainteresowana z niepokojem śledziła pracę Bolka. Kiedy robota była skończona, mąż wziął Lolę na ręce i przepchnął przez klapkę w dolnej partii drzwi. Początkowo świnka trochę się awanturowała, ale szybko zrozumiała, że nie ma o co, bo właśnie dostała własne drzwi na podwórko. Od tej pory mąż i Lola zaprzyjaźnili się na dobre i gdybym powiedziała Bolkowi, że chcę oddać Lolę, na pewno doszłoby do dużej awantury, w której mądra świnka stanęłaby po stronie Bolka.

To prawda, że wietnamskie świnki są wyjątkowo inteligentne. Lola miała całkiem niezły rozumek i lubiła płatać figle. Dość szybko nauczyła się pozycji „zdechła świnka”. Kiedy słyszała tę komendę, przewracała się na bok i udawała nieżywą. Niekiedy tylko łypała okiem, czekając, kiedy w nagrodę dostanie któryś ze swoich smakołyków.

Była atrakcją

A co na to sąsiedzi? Na początku, kiedy wychodziłam z Lolą na spacer, budziłyśmy na osiedlu niezłą sensację. Zwłaszcza garnęły się do nas dzieciaki, które koniecznie chciały pogłaskać świnkę. Lola uwielbiała maluchy, gdyż wiedziała, że nawet jeśli nie dostanie od nich cukierka czy nadgryzionego ciastka, to na pewno zostanie pogłaskana. Lola okazała się bardzo towarzyskim zwierzęciem i niekiedy przesiadywała przy płocie długie godziny, bratając się z okolicznymi zwierzakami, które zbiegały się do niej na pogaduchy chyba z całego osiedla.

Po pewnym czasie połączyło nas z Lolą coś jeszcze. Potrafiłam na przykład wyczuć, kiedy jest chora – niby nic nie było widać, a jednak czułam, że z Lolą nie wszystko jest w porządku. Za każdym razem jechałam z nią do weterynarza i zawsze miałam rację. W zamian Lola niekiedy ostrzegała nas przed niebezpieczeństwami. Na przykład kiedyś pies sąsiada podkopał się pod siatką oddzielającą nasze ogrody. Bolek akurat wybierał się tam, aby podlać kwiaty. Nagle Lola zaczęła nerwowo biegać wokół, jakby chciała go odgonić. Tak mocno tupała swoimi solidnymi raciczkami, że w pewnej chwili ziemia osunęła się i zawaliła metr w głąb. Po nastąpieniu na taką podziemną jamę jak nic można byłoby złamać nogę.

Uratowała mnie

Aż wreszcie nadeszła tamta upalna niedziela. Nocowaliśmy na działce. Mój mąż, zapalony rybak, wybrał się o świcie na ryby nad Zalew Zegrzyński. Ja wstałam dopiero o dziesiątej. Zwykle tak długo nie spałam, ale tego ranka czułam się wyjątkowo zmęczona i bez energii.

Przeszłam do kuchni, żeby zrobić sobie śniadanie. Lola dreptała za mną i pokwikiwała jakoś tak smętnie, co chwila zerkając w stronę sypialni. Zaczęła mnie nawet trącać w nogę, jakby próbowała zapędzić z powrotem do łóżka. Z rozbawieniem patrzyłam, jak świnka coraz bardziej się denerwuje.

– Tylko coś zjem i zaraz się znów położę – obiecałam Loli i otworzyłam chlebak.

Wtedy poczułam, jakby ktoś uderzył mnie obuchem w pierś. Moje ciało w jednej sekundzie zdrętwiało. Próbowałam chwycić się blatu, żeby nie upaść, ale straciłam czucie w rękach. Przewróciłam się na posadzkę. Doznałam wrażenia, że cały świat wokół mnie uległ odrealnieniu. Ostre kontury mebli rozjechały się, jakbym straciła ostrość widzenia. Potem jak za przekręceniem wyłącznika świat stracił kolory, stał się czarno-biały jak na starych filmach. Poczułam lodowaty dreszcz przerażenia. Najgorsze było jednak pieczenie w piersiach i ostry ból, który co jakiś czas rozrywał mi płuca.

Nie mam pojęcia, jak długo leżałam na podłodze. Ale pamiętam, że w pewnej chwili przyszła mi do głowy myśl, że to już mój koniec. Zrobiło mi się strasznie żal… A potem przypomniałam sobie, że po ostatnich badaniach kardiologicznych lekarz powiedział, że powinnam zacząć się oszczędzać. Byłam już pewna, że mam atak serca. Ale co mi po tej wiedzy, kiedy nie miałam siły się poruszyć i wezwać pomocy?

Nigdy nie zapomnę

A jednak zdarzył się cud. Koło mnie pojawił się lekarz. Zabrano mnie do karetki pogotowia, zawieziono do szpitala. Przeżyłam. Jak się potem okazało – wszystko dzięki… Loli. Oto, co opowiedziała mi Ula, sąsiadka zza płotu:

– Pieliłam grządki, kiedy usłyszałam kwik. To Lola wypadła z domu. Wydostała się przez uchyloną furtkę na ulicę i położyła na jej środku. Wyglądała, jakby była martwa. Po minucie poderwała się i pognała do domu. Po chwili wróciła na drogę i znów się położyła. I tak jeszcze kilka razy. To było dziwne. Podeszłam do furtki, zawołałam ją, ale nie zareagowała. Coś mnie tknęło. Wybiegłam z ogródka i znalazłam się przy Loli. Leżała jak martwa. Nieoczekiwanie łypnęła na mnie okiem, poderwała się i pogalopowała do furtki. Tam zatrzymała się i zaczęła żałośnie kwiczeć. Pomyślałam wtedy, że może coś się stało, a ona chce, żebym za nią poszła. Kiedy znalazłam się na waszej werandzie, zapukałam, ale nikt mi nie odpowiedział. Lola wcisnęła się pod drzwiami do środka. Usłyszałam jej wystraszone pokwikiwanie. Pchnęłam drzwi i zobaczyłam cię na podłodze. Wtedy zadzwoniłam po pogotowie.

Kiedy mąż wrócił z ryb, zastał Lolę, która, zmęczona, leżała przed wejściem do naszego domu. Potem od Eli dowiedział się reszty. Natychmiast pojechał do szpitala, gdzie usłyszał, że najgorsze minęło. To rzeczywiście był atak serca. Lekarz powiedział, że gdyby pomoc przyszła kwadrans później, już pożegnałabym się z tym światem.

Reklama

Tak więc Lola, moja wspaniała wietnamska świnka, uratowała mi życie. I jak tu jej nie kochać?

Reklama
Reklama
Reklama