Reklama

Zawsze byłam cicha, mało wymagającą. Niewidzialna. Z trudem się do tego przyznaję, ale… przez całe dzieciństwo miałam wrażenie, że jestem dla matki ciężarem. Otaczała ciepłem i troską moją młodszą siostrę Kasię i starszą Basię, a mnie traktowała jak obowiązek. Jak rachunek, który trzeba opłacić. Tego nigdy nie robi się z entuzjazmem.

Reklama

Gdy Basia płakała – mama była obok. Gdy Kaśkę bolał brzuch – mama gotowała jej rosół. A ja? Jak miałam gorączkę, to słyszałam:

– Weź się połóż, przecież nie będę się z tobą pieścić.

Wtedy to bolało. Teraz boli inaczej. Głębiej. Bo wiem, że ta obojętność odbiła się na całym moim życiu. Na relacjach. Na poczuciu własnej wartości. Wiedziałam, że prędzej czy później będę musiała to z siebie wyrzucić. Więc wyrzucam. I niech boli. Tak jak bolało przez ostatnie pięćdziesiąt sześć lat.

Byłam sama

– Przestań hałasować, Kasia śpi – wysyczała mama, jak tylko weszłam do kuchni.

Miałam wtedy jakieś dwanaście lat. Pamiętam, że było koło siódmej. Pora w sam raz, żeby zjeść śniadanie. Ale nie, oczywiście. Dla matki wszystko, co robiłam, było „za głośno”, „nie w porę”, „nie tak”. Wzięłam najcieńszy plasterek sera, jaki znalazłam w lodówce. Kaśka spała na kanapie w salonie, a mama od dawna mówiła, że siostra ma „delikatny sen” i trzeba ją chronić.

Zrobisz mi herbatę? – zapytałam ostrożnie.

Mama spojrzała na mnie, jakbym poprosiła o jacht.

Ręce ci odpadły? Samodzielna jesteś, nie?

Zaparzyłam więc sama. W kubku z odpryśniętym uszkiem, który był „mój”. Każda z nas miała swój: Kaśka – różowy z kotkiem, Basia – biały z napisem „Najlepsza siostra”, a ja? Odpadający ucho i pęknięcie na dnie. Pasował.

– A gdzie Basia? – zagaiłam, żeby choć raz nie jeść w ciszy.

– Z pojechała na zakupy z ojcem – powiedziała mama z dumą, jakby Basia miała wkrótce dostać Nobla.

Przytaknęłam. Mama westchnęła i poszła do salonu. Znowu byłam sama. W domu pełnym ludzi.

Nie chciała mnie

– Tylko nie siadaj na tym fotelu, Kaśka tu kładzie nogi – powiedziała mama, kiedy wróciłam ze szkoły.

Zamarłam w progu. Boże drogi, czy w tym domu cokolwiek było „moje”? Byłam nastolatką i nie miałam domu ani jednego kąta, w którym mogłabym po prostu… być.

– A mogę, chociaż zdjąć buty? – zapytałam ironicznie.

– No weź, nie bądź sarkastyczna. W ogóle nie wiem, po kim ty jesteś taka… – mruknęła.

Wskoczyłam w moje stare kapcie. Te z dziurą na dużym palcu. Wyszłam do przedpokoju i zauważyłam: nowe klapki w moim rozmiarze.

Kupiłaś mi klapki?

Zamarła. Pochyliła się nad zlewem, jakby nie usłyszała.

– Mamo?

– Kaśka marzła ostatnio po kąpieli. Kupiłam jej. Zresztą, ty i tak nie nosisz takich – rzuciła przez ramię.

– To mój rozmiar.

– Przecież możesz sobie kupić – fuknęła. – Pracujesz w wakacje, nie?

– Bo muszę! – podniosłam głos. – Bo ty na mnie nie chcesz wydawać nawet pięć złotych!

– Nie podnoś na mnie głosu. I nie dramatyzuj. Basia nigdy się tak nie odzywa.

Aha. Basia znowu za przykład. Kaśka – księżniczka. Ja? Ja byłam tylko błędem w metryce. Kiedyś próbowałam zapytać mamę wprost:

Czy ty mnie w ogóle chciałaś?

A ona tylko wzruszyła ramionami:

A jaka to różnica?

I wyszła z kuchni.

Stałam jak idiotka

W dzień moich osiemnastych urodzin zapach ciasta roznosił się po całym domu. Weszłam do kuchni z nadzieją, że to może dla mnie. Że może choć raz, choć ten jeden jedyny raz, mama coś zrobiła z myślą o mnie.

– Pachnie cudownie – uśmiechnęłam się nieśmiało.

– Tylko nie ruszaj, to dla Basi – rzuciła, nie odrywając wzroku od bitej śmietany.

– Dla Basi?

– No tak. Ma dzisiaj gości. Przecież dzisiaj obchodzi z Piotrkiem pierwszą rocznicę.

Stałam jak idiotka. Z rękami w kieszeniach, ze ściśniętym gardłem.

– A ja mam dzisiaj osiemnastkę – powiedziałam cicho.

– Oj, nie bądź małostkowa. W końcu jesteś dorosła. Dorośli nie robią dram z takich rzeczy.

– Nawet mi nie złożyłaś życzeń – powiedziałam spokojnie. – Ani tortu, ani świeczki, ani...

– Nie przesadzaj. – przerwała mi ostro. – Chcesz tort? Weźmiesz sobie kawałek z tortu Basi.

– Jak pies z podłogi, rozumiem.

Nie bądź złośliwa! – syknęła.

Zamknęłam oczy. Osiemnaste urodziny. Powinny być wyjątkowe, prawda? Jednak w tym domu nikt nie chciał, żeby cokolwiek było moje.

– A tata? – spytałam z nadzieją.

Mama spojrzała na mnie z wyraźnym zniecierpliwieniem.

– Tata? Dzwonił rano. Pytał, czy mu coś kupić w Castoramie.

Wyszłam. Wzięłam kurtkę, klucze i portfel. Kupiłam sobie tort. Mały, malinowy. Bez świeczek.
Usiadłam na przystanku i zjadłam ten tort.

Nawet nie było mi jej żal

– Jesteś? – głos Basi w słuchawce brzmiał jakby... płaczliwie.

Zawsze wiedziała, jak mówić, żeby zabrzmieć jak ofiara losu.

– Jestem – odparłam chłodno, mieszając zupę w garze.

– Słuchaj, muszę się wygadać. Mama coś mówiła?

– O czym?

– O tym, że Piotrek się wyprowadził.

Westchnęłam. Oczywiście, że nie mówiła. Bo czemu miałaby ze mną rozmawiać o sprawach „tych lepszych dzieci”?

– Nie. Ale teraz już wiem.

– No... wróciłam z tej Majorki i... jego nie było. Zabrał swoje rzeczy. Nawet swoją ulubioną poduszkę. Wiesz, tę z Batmanem.

– Basia, ile on ma lat? Pięć?

– Nie żartuj teraz. Ja się naprawdę źle czuję. To był szok. Płakałam całą noc.

– Może płakałaś, bo musiałaś sama rozpakować walizkę? – palnęłam złośliwie.

– O matko! Co z tobą jest?! Myślałam, że porozmawiam z siostrą, a nie z... z jędzą! – fuknęła Basia.

– A ja myślałam, że jak wreszcie zadzwonisz, to nie po to, żeby opowiadać o sobie.

– Zawsze taka byłaś! Zazdrosna! Nawet jak mama kupiła mi tamtą lalkę z zamykanymi oczami, to miałaś focha przez tydzień!

– Bo mi kupiła podróbkę z bazaru! A ty dostałaś oryginalną Barbie! – wybuchłam.

– No i co z tego?! Wiesz, jak to boli, jak ktoś od ciebie odchodzi? Ty nie masz faceta, więc nie wiesz!

– Ale mam matkę, która przez całe życie udawała, że mnie nie ma.

Rozmowa się urwała. Cisza dzwoniła mi w uszach jeszcze długo po odłożeniu telefonu.

Serce mi pękło

Mama złamała biodro. Zadzwoniła Kaśka. Miała zapłakany głos.

– Musisz coś z tym zrobić! Mama nie może być sama!

– A niby czemu ja?

– Bo ja mam dzieci, męża, pracę! A ty?

Mam swoje życie.

– To nasza matka!

– Twoja. Ty jesteś jej ulubienicą. Mnie nawet nie zauważy.

Kaśka się rozłączyła. Oczywiście, że pojechałam. Gdy weszłam do mieszkania, zastałam mamę na kanapie, z nogą w gipsie i... jakąś kartką na kolanach.

– Co to? – wskazałam brodą na kartkę.

– To nic. Śmieci.

Podeszłam i wyrwałam jej z rąk. Pisała do Basi tonem pełnym czułości.

Ty mi nigdy nie napisałaś takiego listu – powiedziałam spokojnie.

– Bo ty nigdy nie byłaś czuła. Zawsze szorstka. Jakby cię życie bolało.

– Bo bolało. Od pierwszego dnia, kiedy spojrzałaś na mnie z rozczarowaniem.

Mama milczała. Przekręciła się lekko na bok, syknęła z bólu. Mimo wszystko nalałam jej herbaty.

– Chcesz cukier? – spytałam, nie patrząc na nią.

– Tak. Dwie łyżeczki. Jak zawsze.

Jak zawsze. Jakbyśmy kiedykolwiek miały jakiekolwiek „zawsze”. Podałam jej kubek i usiadłam naprzeciwko. Przez chwilę było cicho. Tylko zegar tykał na ścianie.

– Może nie byłam dobrą matką, ale...

– Nie kończ. Wiem. Robiłaś, jak umiałaś.

Odstawiła kubek. I zamilkła. A ja poczułam, że więcej mi nie powie. Bo nie umiała. I nie chciała.

Było mi z tym ciężko

Mama zmarła w marcu. Nie pożegnałyśmy się. Kaśka mówiła, że do końca pytała o Basię. Że trzymała jej zdjęcie na stoliku przy łóżku. Pogrzeb był szybki. Na cmentarzu było zimno. Basia płakała do przesady, jakby chciała zrobić z tego spektakl. Kaśka stała obok z miną świętej. Po wszystkim zostałam sama przy grobie. Przemakały mi buty, ale stałam. Czekałam, choć nie wiem na co. Może na to jedno słowo, którego nigdy od niej nie usłyszałam.

Powiedz chociaż teraz, że mnie kochałaś – powiedziałam cicho.

Nic. Nawet ptak nie przeleciał. Cisza. Taka, jaką znałam całe życie. Z domu wyniosłam kilka zdjęć, jeden stary sweter i kubek z odpryśniętym uchem. Dziś trzymam w nim ołówki. Patrzę na niego z dziwnym rozbawieniem. Paradoksalnie – to jedyna rzecz, którą miałam tam tylko dla siebie. Długo myślałam, że jestem zła. Że nie umiem kochać, że nie zasługuję na miłość. Tylko że to nie była prawda. Po prostu nikt mnie nie nauczył. I może nigdy nie będę mieć rodziny. Teraz wiem jedno: nigdy nie potraktuję drugiego człowieka jak przezroczystego. Bo wiem, jak to boli. I tego bólu nikomu nie życzę.

Dorota, 56 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama