„Nikogo nie lubiła, wszyscy przed nią uciekali. Nawet kiedy umarła nie dała o sobie zapomnieć”
„Była złośliwa, ludziom, których mijała na ulicy, spluwała pod nogi. Zajmowała się zielarstwem, leczyła ludziom rany. Starucha nie znosiła ludzi i jak tylko nadarzała się okazja, robiła im na złość”.

- Halina, 43 lata
Wszystko jej przeszkadzało
Tamtego dnia smażyłam dla dzieci naleśniki i od czasu do czasu zerkałam przez okno. Aż dziwne, że do tej pory nie wrzeszczy – pomyślałam, zdając sobie sprawę, że na sąsiedniej posesji panuje cisza. Zwykle już o siódmej stara Agata przeganiała psy i koty:
– Wynocha stąd, parszywe kocisko! – wrzeszczała na całe gardło do Mruczka, kota P. – A ten co mi tu ujada? Wynocha! No, już cię tu nie ma! – rzucała kamieniami w psa sąsiadów za ogrodzeniem z drugiej strony domu.
Biedny Senior od szczeniaka miał zachrypnięty głos, jak staruszek jakiś, stąd B. dali mu tak śmiesznie na imię. Pies był łagodny i rzadko kiedy zaszczekał, ale Agata K. nienawidziła zwierząt, i choć Senior był „u siebie”, nieraz go chciała kijem pogonić.
Raz nawet naskoczyła na B., że jego pies chodzi po jej ogrodzie. Sąsiad odpowiedział wtedy starej Agacie, żeby sobie ogrodzenie naprawiła, bo psy mają to do siebie, że przechodzą przez dziury w płocie… Oj, nasłuchał się wtedy sąsiad. Straszyła go nawet sądem za wtargnięcie na jej teren.
– Na działce K. to nawet kreta nie uświadczysz, tak się jej boją zwierzaki – żartował B.
– Ludzie też wolą ją omijać – powiedział do sąsiada mój mąż.
Kiedyś K. straszyła, że nam auto podpali, jak jeszcze raz zobaczy zaparkowane przy jej bramie. Mieliśmy wtedy przyjęcie z okazji komunii naszej Pauli. Zjechali goście samochodami, no i tak wypadło, że Sławek postawił swój po drugiej stronie ulicy, pod ogrodzeniem starej Agaty…
Dzieci myślały, że to czarownica
Nasz dom na szczęście nie sąsiadował z jej działką, ale przez wąską uliczkę całe jej zrzędzenie i tak było słychać. Jacek i Paula, nasze dzieciaki, były wyuczone, że po tamtej stronie ulicy lepiej nie przechodzić, bo można od K. za niewinność dostać ścierką po głowie.
– Mamuś, a czy ta pani Agata to kiedyś umrze? – pewnego razu spytał mój ośmioletni wtedy synek. – Chłopaki mówią, że ma sto lat i że nigdy nie umrze, bo to jest czarownica.
– Synku, nie można tak mówić o nikim. Pani K. jest stara, schorowana, dlatego nie lubi hałasu, ale niech żyje jak najdłużej… – postanowiłam wstawić się za sąsiadką. Nie wypadało inaczej. Zawsze uczyłam swoje dzieci szacunku dla starszych, bez wyjątku.
– Ale czarownice nie umierają? – Jacek nie dawał za wygraną.
– Dziecko, nie ma czarownic na świecie, to tylko takie złośliwie gadanie. Nie słuchaj tych, co plotą takie bzdury. Czarownice i dobre wróżki są tylko w bajkach, a ty w bajki już chyba nie wierzysz, prawda?
– No nie… – synek wyraźnie się zawstydził i poszedł się bawić.
Swoją drogą, sama też nieraz słyszałam, jak o K. mówili w sklepie „czarownica” albo „ta stara wiedźma”. Zawsze się tam o coś targowała, czasem pani Krysia, ekspedientka, płakała przez nią, że jej właściciel potrąci z pensji, bo K. za coś nie zapłaciła.
– Powiedziała, że mąka piwnicą cuchnie i ona nie zamierza za nią zapłacić – skarżyła się sklepowa. – Powiedziałam, że może nie kupować, ale ona torbę mąki zabrała, odwróciła się na pięcie i tyle ją widziałam.
Dzieci zdążyły się najeść naleśników i spakować do szkoły, kiedy przez okno zobaczyłam Julkę.
– Agata umarła! – wypaliła, przekraczając próg naszego domu.
– Naprawdę nie żyje? – nie mogłam uwierzyć.
– No mówię ci. W nocy taka szara karetka ją zabrała. Ktoś zadzwonił po nich… – moja przyjaciółka miała wypieki na policzkach. To oznaczało, że mówi świętą prawdę.
– Stara K. już od dawna wyglądała jakby, przyszła z tamtej strony – skwitował mój tata, kiedy mu przekazałam najświeższe wieści. – Ciekawe tylko, kto wezwał łapiduchów?
– Nikt tej baby nie cierpiał, dziwne… – Sławek pakował śniadanie do roboty i kręcił głową.
Była trudnym człowiekiem
Fakt, była złośliwa, ludziom, których mijała na ulicy, spluwała pod nogi… Dziwna starucha. Moja babcia, kiedy jeszcze żyła, opowiadała, że Agata nigdy nie była młoda. Zajmowała się zielarstwem. Brała za to pieniądze, które potem wysyłała synowi. Tego syna to nigdy nikt nie widział i ludzie nie wierzyli, że Agata miała w ogóle jakieś dzieci…
W końcu ktoś na nią doniósł, była milicja i prokurator. No, ale starucha od tamtej pory nie znosiła ludzi i jak tylko nadarzała się okazja, robiła im na złość.
– A kto komórki W. z zemsty podpalił, jak nie stara Agata? – mój tata teraz nagle przypomniał sobie dawne dzieje.
– Eee tam, tato, kto to wie na pewno? – zrobiło mi się przykro, bo przecież o zmarłych albo dobrze, albo wcale się nie mówi. A tu ledwie kobieta wyzionęła ducha i już ją oczerniają. – Niech już tata da spokój – poprosiłam.
Zawsze starałam się schodzić starej Agacie z drogi. Z psem na spacery chodziłam pod las, bo Borys, choć duży i silny owczarek, tak samo jak Senior na widok K. podkulał ogon i uciekał, gdzie pieprz rośnie. A z tymi komórkami to rzeczywiście nie wiadomo jak było. Może Agata palce w tym maczała…
Na drugi dzień po śmierci sąsiadki wszyscy o niczym innym nie mówili, jak tylko o niej.
– Będzie wreszcie spokój… – każdy w okolicy powtarzał.
Zaczarowana huśtawka
Kilka dni po śmierci Agaty dzieciaki z podstawówki weszły do ogrodu zmarłej. Chłopcy wspinali się, żeby zajrzeć przez okna do środka, a dziewczynki poszły za dom, gdzie między dwiema sosnami wisiała huśtawka, na której czasem bujała się staruszka.
– Mamuś, idziemy z dziewczynami się pohuśtać w ogrodzie Agaty – usłyszałam, jak Paula woła pod kuchennym oknem. Chciałam jej powiedzieć, że nie wypada, ale już jej nie było.
Z daleka słyszałam tylko jakieś przekomarzanki, piski i krzyki chłopców z sąsiedztwa. Pomyślałam, że pójdę przypilnować dzieci, żeby jakichś szkód w cudzym obejściu nie narobiły.
– Najpierw ja – w kolejce do huśtawki stały już moja Paula i córki B. Najstarsza Zuzia już miała posadzić pupę na siedzisku huśtawki, gdy ta zakołysała się, a potem nieznacznie wychyliła do przodu i do tyłu… Siedzisko huśtawki podnosiło się i opadało rytmicznie
– Jezu, co to? – dziewczynka zakryła usta w geście przerażenia.
– Duchy! – zaśmiałam się i pewnym krokiem podeszłam do huśtawki. – No dziewczynki, po kolei, każda się pohuśta, a potem zmykajcie. To nie jest miejsce na zabawy.
Złapałam za jeden z dwóch prętów, na których wisiało siedzisko, żeby zatrzymać huśtawkę. Niestety, nie udało mi się, bo pręt wyśliznął mi się z ręki, a huśtawka wychyliła się wysoko do przodu bez mojej pomocy.
– Eee tam! – Zuzia machnęła ręką. – Nie chcę się huśtać. Pobrudzę kurtkę – dziewczynka wskazała ręką na omszałe deski siedziska.
W jednej chwili dotarło do mnie, że młodsza B., Zosia, i moja Paula patrzyły w niemym przerażeniu na huśtawkę i to, co się z nią działo. Dziwnie wystraszone zaczęły się oddalać, idąc tyłem w stronę ogrodzenia. Ja też odeszłam kilka metrów w ich stronę, a kiedy się odwróciłam gwałtownie, zobaczyłam, jak siedzisko huśtawki rytmicznie się podnosi i opada, jakby ktoś na nim siedział.
Młodsze dziewczynki chwyciły mnie za ręce i pociągnęły do wyjścia. W tym samym czasie przy furtce znaleźli się wystraszeni chłopcy.
– Ktoś tam był w środku, proszę pani! Może to syn tej starej… – zastanawiał się Pawełek, wnuczek P. – Jeszcze by na nas policję wezwał, to uciekliśmy – wyjaśnił.
– Widziałeś go? – przytomnie zapytała Zuzia.
– Nie, tylko coś się ruszało, ktoś chyba chodził po pokojach, bo podłoga trzeszczała.
– I nikogo na pewno nie widziałeś? – spytałam.
– Nie…
Pogrzeb K. odbył się tydzień później. W kościele zjawiło się kilkoro obcych ludzi: jakiś sędziwy staruszek, który usiadł tuż za trumną, dwie równie stare panie i jegomość w dziwnym kapeluszu i czarnym płaszczu. Nie było wieńców, tylko kilka białych lilii związanych czarną wstążką… Aż przykro było patrzeć.
Na uroczystości zjawiło się też kilkanaścioro sąsiadów, głównie młodych.
– Nie wypada nie iść. Nikt starej nie lubił, ale to przecież człowiek… – tłumaczył kościelny, który na polecenie proboszcza miał zebrać żałobników.
Poszłam z tatą i Sławkiem, Julka poszła ze starszą siostrą i staruszką mamą. Po krótkiej mszy na cmentarz przyszło jeszcze więcej ludzi. Pewnie przywiodła ich ciekawość.
– Chciałbym podziękować państwu za odprowadzenie mojej mamy do grobu… – odezwał się siwiuteńki mężczyzna, najstarszy ze zgromadzonych.
Wśród żałobników przeszedł szmer szeptów. Jeśli ten staruszek był synem Agaty, to ile lat miała zmarła? Na trumnie widniała tylko tabliczka z imieniem i nazwiskiem. Syn zmarłej nie zwrócił uwagi na ciche komentarze, tylko mówił dalej.
– Chcę też podziękować tej osobie, która wezwała zakład pogrzebowy – rozejrzał się po obecnych. – Dziękuję… – zakończył przemowę, wyraźnie wzruszony.
– Ale nikt nie dzwonił… – zaczęła mama Julki.
Nad grobem K. znów słychać było szepty i zdziwienie zgromadzonych. Popatrzyłyśmy z Julką po sobie i obie pomyślałyśmy o tym samym… Nikt już jednak nic nie komentował, każdy przeżegnał się w milczeniu i poszedł do domu.
Nie chciała w domu nikogo obcego
Nazajutrz po pogrzebie dom Agaty, który już został wystawiony na sprzedaż, oglądało małżeństwo w średnim wieku. Nie kupili jednak nieruchomości. Mężczyzna podobno przewrócił się już w progu i uznał to za zły omen. Byli też inni chętni, ale dom Agaty nie przyjął ich gościnnie. Pewna kobieta złamała nogę na schodach wiodących na piętro, a młody człowiek, który już od furtki ogłaszał, jakie zmiany będą konieczne, został uderzony trzema spadającymi dachówkami. Z rozciętą głową pojechał do szpitala i nigdy więcej się już nie pokazał.
Pewnego popołudnia, idąc z Borysem na spacer, zmieniłam stałą trasę. Zamiast do lasu, nieśmiało ruszyłam do ogrodu naprzeciwko.
– Chodź, piesku, zobaczymy, co słychać w ogrodzie sąsiadki.
Otworzyłam skrzypiącą, zardzewiałą furtkę, obeszliśmy dom dookoła. Borys z początku posłusznie szedł przy nodze, a potem podbiegł do jednej z sosen, na których wisiała huśtawka i podniósł nogę. Nie zdążył się jednak wysikać, bo nagle skulił się i skomląc żałośnie, przybiegł do mnie. Stałam kilka metrów od huśtawki.
– Co się stało, piesku? – pogłaskałam Borysa po grzbiecie, rozglądając się wokół.
Nikogo nie było w pobliżu.
Kiedyś słyszałam opowieści o duchach zmarłych, które pilnują swoich domostw i dobytku jeszcze długo po śmierci. Nigdy jednak nie traktowałam tych historii poważnie. Teraz jednak czułam, że w obejściu starej Agaty coś jest nie w porządku. Zachowanie Borysa tylko potwierdzało moje przypuszczenia.
Byłam pewna, że stara Agata nadal pilnuje huśtawki i domu, i nikogo tam nie wpuści. Dom, tak jak chciała, na zawsze pozostanie tylko jej…