Reklama

Kiedyś, wkurzona po cebulki włosów, krzyknęłam, że mam dosyć tej głupiej zabawy. Zmieszani rodzice tłumaczyli, że to nie zabawa, że im naprawdę giną różne przedmioty. Potrzebne. Dlatego pytają. Bo diabeł ogonem nakrył, a ja wiem gdzie. To prawda, wiedziałam. Że kluczyki do auta mama wrzuciła do szuflady w kuchni, zamiast jak zwykle położyć na półce pod lustrem w przedpokoju. A tata wsadził firmowe dokumenty razem z rachunkami, a nie odłożył do osobnej teczki. I że smoczek mojego młodszego brata leży w sklepie, pod kasą, dlatego nie ma go w domu.

Reklama

Nie sądziłam, że w tym moim „wiedzeniu” jest coś niezwykłego. Wydawało mi się, że każdy tak potrafi i tylko moja rodzina uparła się z tym: „Kaśka, znajdź”, traktując mnie trochę jak psa aportującego patyki. Dopiero w szkole dowiedziałam się, że jestem „dziwna” i że większość dzieci patrzy na mnie bardziej z lękiem i niechęcią niż z podziwem. Nauczyłam się więc ukrywać, co potrafię. W liceum nie wyrywałam się już nieproszona do poszukiwań, a jak ktoś się połapał, że mam nosa do zgub, tłumaczyłam moją zdolność przypadkiem, szczęściem. Miałam dość bycia dziwadłem, czarownicą, wieszczką, choć przecież nie przepowiadałam przyszłości, a jedynie umiałam odnaleźć to, co się zgubiło. Bardzo chciałam być taka jak inni, ale w duszy sama dobrze wiedziałam, że jestem inna.

Im robiłam się starsza, tym więcej widziałam. Tym silniej rzeczy do mnie przemawiały. To było jak wibracje. Trochę jak z trzęsieniem ziem. Jakbym znajdowała się bliżej epicentrum, gdy wyobrażałam sobie daną rzecz. Nikomu poza rodziną o tym nie mówiłam. Ludzie z podstawówki już dawno nie mieli ze mną kontaktu, a przed nowymi znajomymi się nie chwaliłam. Moi rodzice też trzymali buzię na kłódkę. Rozumieli, że pewne umiejętnością mogą się okazać groźne i ściągnąć mi na głowę desperatów, stalkerów, łowców paranormalnych talentów albo nawiedzonych naukowców. Nawet mojemu narzeczonemu nic nie powiedziałam, a on był dumny z mojej świetnej pamięci, dzięki której zawsze wiedziałam, gdzie co leży. Nie wyprowadzałam go z błędu. Taki był bezpieczny plan: już przed nikim się nie przyznam do tego, co potrafię. To moja sprawa, nikomu nic do tego.

A potem zaginęło dziecko mojej przyjaciółki.

Anetę poznałam w pierwszej pracy. Obydwie dorabiałyśmy sobie na studiach kelnerowaniem we włoskiej pizzerii i od razu poczułyśmy przyjacielskie iskrzenie, rozumiałyśmy się bez słów, jakbyśmy się znały od zawsze. Starałyśmy się układać grafiki tak, żebyśmy mogły po pracy wyskoczyć do kina albo na zakupy. Mogłyśmy gadać godzinami i nigdy się ze sobą nie nudziłyśmy. Aneta krótko po studiach wyszła za mąż i urodziła Antosia, a mnie poprosiła na matkę chrzestną. Uwielbiałam tego smarkacza. Był jak żywe srebro. Radosny i wszędobylski. Takie dzieci są urocze, ale też kłopotliwe, bo trzeba ciągle mieć je na oku.

Zobacz także

Aneta odchodziła od zmysłów.

Poddałam się…

Gdy tamtego wieczora Aneta zadzwoniła do mnie z płaczem, że Antoś wyszedł z domu i nigdzie nie może go znaleźć, w ciągu minuty byłam w samochodzie. Kiedy dotarłam na miejsce, zastałam przyjaciółkę kompletnie rozstrojoną. Policja też już była, a ona rozpaczała jak nigdy w życiu. Doskonale ją rozumiałam. Antek nie był moim dzieckiem, ale na samą myśl, że coś złego może mu się stać, aż mnie skręcało w środku, a serce ściskała lodowata łapa strachu. A co musiał czuć Szymek, mąż Anety, który tej nocy był akurat kilkaset kilometrów od domu, bo prowadził kilkudniowe szkolenie, i nijak nie mógł pomóc?

– Położyłam małego spać i wiem, że spał, sprawdziłam to, zanim poszłam pod prysznic. Byłam w kabinie najwyżej dziesięć minut. Musiał przekręcić zasuwkę w drzwiach… – relacjonowała, a jeden z przybyłych policjantów pilnie notował każde słowo.

– Nie zamyka pani domu na noc na drugi zamek? Tylko na tę zasuwkę pod klamką, do której dziecko może dosięgnąć, tak?

– Niech pan jeszcze powie, że to jej wina! Że zgubiła dziecko, bo śmiała brać prysznic!

Wkurzyłam się, bo oskarżanie mojej przyjaciółki o niefrasobliwość w takim momencie było mocno poniżej pasa.

– To wszystko. I tak, jak mówiłem, proszę nie wychodzić z domu. Jak uda nam się coś ustalić, będziemy się kontaktować – policjant spojrzał na mnie i już otworzył usta, jakby chciał coś jeszcze dodać, ale ostatecznie zrezygnował i wyszli.

– Przecież nie mógł pójść daleko! – zajęczała Aneta.

– Właśnie, nie mógł. Zaraz go znajdą – pocieszałam przyjaciółkę, choć sama byłam roztrzęsiona.

Nie tylko z tego powodu lęku o Antka. Coś we mnie jakby… drgało. Coraz silniej. Po wyjściu policji niemal szarpało moimi wnętrznościami, próbując wyrwać się na wolność. Starałam się to zdusić, stłamsić. Bo wiedziałam, co się dzieje. Talent, który skrywałam przed innymi, domagał się głosu, chciał pokazać swoją siłę. Tyle że ja zamierzałam się wycofać, niech policja się wykaże. Powinni szybko znaleźć czterolatka, który zwiał z łóżka w samej piżamie. Ale kiedy patrzyłam na Anetę, która niemal odchodziła od zmysłów, a zgodnie z zaleceniem miała siedzieć kamieniem w domu, w końcu się poddałam.

– W co był ubrany? – spytałam, bo nie było mnie jeszcze, gdy podawała opis dziecka policjantowi.

– W piżamkę w gwiazdki.

– Tę ode mnie? – dociekałam. Musiałam znać jak najwięcej szczegółów.

– Matko święta, nie wiem, od kogo! Niebieska, w białe i żółte gwiazdki. Co za różnica, jaka piżama? Wyszedłby w jakiejkolwiek, bo ja głupia nie zamknęłam drzwi na dodatkowy zamek…

– Przestań! Będziesz się obwiniać później. Teraz się skup. Aneta, proszę cię, skup się, potrzebuję tej informacji. Czy to była piżama ode mnie?

Spojrzała na mnie, zmarszczyła brwi…

– Tak, ta od ciebie. Boże, jestem najgorszą matką na świecie…

Widziałam w wyobraźni tę piżamkę, przypomniałam sobie, jak ją kupowałam, specjalnie w gwiazdki, bo to ulubiony wzór Antosia. Pamiętałam, jak się cieszył, kiedy ją dostał. Wyobraziłam sobie, jak Aneta pomaga mu ją włożyć, jak układa go do snu, a potem jak mały wychodzi w tej piżamce z łóżeczka, jak przekręca zasuwkę…

– Jest na placu zabaw. Idziemy – złapałam ją za rękę i pociągnęłam za sobą.

– Co? Skąd wiesz?

– Wiem i już. Zaufaj mi.

Wybiegłyśmy z domu, ja w lekkiej kurtce, ona w szlafroku narzuconym na nocną koszulę i w kapciach. Pobiegłyśmy na plac zabaw znajdujący się trochę dalej od domu, nie pod samym blokiem. Była tam huśtawka „bocianie gniazdo”, na której Antek mógł się huśtać godzinami.

– To za daleko, na pewno sam by tam nie poszedł… – oponowała Aneta.

Ja uparcie szłam dalej, pewna swego. Nigdy wcześniej, gdy szukałam w myślach jakiejś rzeczy, nie czułam aż tak silnych wibracji. Wszystko we mnie po prostu rwało się do przodu.

– Spójrz! – pokazałam palcem. Jasnoniebieską piżamkę Antosia widać było z daleka, nawet na nieoświetlonym nocą placu zabaw.

– Antoś! – W krzyku mojej przyjaciółki było tyle rozpaczy, miłości i ulgi, że aż zaszkliły mi się oczy.

Kiedyś powiem jej, że jest wyjątkowa, nie dziwna

Jednocześnie poczułam coś dziwnego. Delikatny ruch, jakby trzepotanie skrzydeł motyla. Takie łaskotanie w brzuchu. No tak, pomyślałam. Nic dziwnego, że to wszystko wybuchło z taką mocą. Musiałam powiedzieć Anecie, skąd wiedziałam, że Antek jest na placu zabaw. Nie mogła uwierzyć, że ukrywałam przed nią taką tajemnicę. Cóż, nie tylko przed nią. Choć to już przeszłość…

Powoli traciłam swoją zdolność. Po raz pierwszy w życiu nie mogłam znaleźć drobnych na bilet, bo nie pamiętałam, gdzie je odłożyłam. Klucze też dziwnie chowały się przede mną. Domyślałam się, co jest tego przyczyną. W moim brzuchu rosło nowe życie, które przejmowało mój dar. Gdy szukałyśmy Antosia, było o wiele za wcześnie, bym poczuła jej ruch, a jednak doskonale wiedziałam, że ona tam jest. I że to dziewczynka.

Reklama

Teraz mam w domu cudowną czterolatkę, która znajduje klucze, drobne i kolczyki, które spadły z komody i potoczyły się nie wiadomo gdzie. Czasem, nawet zanim pomyślę, że czegoś szukam, ona już stoi przede mną, trzymając to w rączce. Trochę się martwię, co będzie, gdy odkryje, że nie wszyscy potrafią to co ona, gdy zrozumie, że jest inna. Na szczęście nie będzie z tym sama, będzie miała mnie, będzie mogła mi się zwierzyć, a ja jej powiem, że jest wyjątkowa, nie dziwna. Postaram się jej pomóc, jeśli będzie zmęczona albo zła, jeśli będzie mieć jakiekolwiek wątpliwości. Nie pozwolę, by myślała o sobie jak o dziwadle. Bo od kiedy znalazłam Antka, wiem, że to cenny dar, który należy pielęgnować, nie przeklinać. Zwłaszcza że jest to dar dziedziczny…

Reklama
Reklama
Reklama