Reklama

30 lat wspólnego życia to nie byle co, a w naszym gronie przyjaciół to prawdziwa rzadkość. Ciekawi was, jaka jest nasza recepta na udany związek? Niedawno świętowaliśmy z ukochanym 30. rocznicę ślubu. Moja przyjaciółka, która ma już na koncie trzy rozwody, była w szoku.

Reklama

To jakieś szaleństwo. Niemożliwe, żeby wytrwać z jednym mężczyzną aż tyle czasu – nie dowierzała, kręcąc głową z niedowierzaniem.

Poznaliśmy się na imprezie studenckiej

Udało mi się i liczę, że przed nami jeszcze wiele wspólnych lat. Doskonale pamiętam moment naszego pierwszego spotkania… Strasznie dokuczał mi wtedy jeden z zębów. Ból był tak nieznośny, że czułam jakby głowa miała mi pęknąć. Najchętniej zostałabym wtedy w pokoju w akademiku, ale koleżanki przekonały mnie do wyjścia i wyciągnęły na imprezę do znajomych studentów z politechniki.

Gdy tylko przekroczyłyśmy próg mieszkania, impreza już trwała. Dziewczyny szybko dały się porwać muzyce i zaczęły tańczyć. Ja jednak, z powodu tego okropnego bólu, kompletnie nie mogłam się wkręcić… W końcu przycupnęłam sobie w rogu na podłodze, zastanawiając się po co w ogóle dałam się namówić na opuszczenie akademika.

– Cześć, mam na imię Andrzej. Dlaczego masz taki zły humor? Nie podoba ci się impreza? – dobiegł mnie znienacka czyjś głos.

Uniosłam wzrok. Moim oczom ukazał się wysoki, atrakcyjny facet.

– Nie, skąd… Po prostu okropnie boli mnie ząb – wydukałam.

– W takim razie od razu jedziemy do jakiegoś lekarza, na pogotowie, nie ma mowy, żebyś się tak katowała – oznajmił i wyciągnął do mnie dłoń.

Sama nie potrafię wyjaśnić czemu, ale bez ani jednego protestu wstałam i wsiadłam do zdezelowanego, leciwego trabanta. W niecałą godzinę później razem z Andrzejem staliśmy już w ogonku do stomatologa na nocnym dyżurze, który zdawał się nie mieć końca. Andrzej umilał mi czas pogaduszkami i żartami, próbując sprawić, żebym zapomniała o czekaniu.

Mieliśmy motywację

Kiedy słyszałam jego słowa, poczułam przyjemne ciepło wypełniające moje serce. Wtedy podjęłam decyzję, że kiedy opuszczę gabinet, zaproszę go na randkę. Nie wyobrażałam sobie stracić faceta, który zrezygnował z super imprezowania, aby pomóc obcej dziewczynie. Tak jak zdecydowałam, tak też uczyniłam. Na całe szczęście się zgodził. Między nami mocno zaiskrzyło. Ale jak! Nie było takiego dnia, w którym byśmy się nie widzieli. Każde pożegnanie było dla nas wielką udręką.

Od samego początku wiedzieliśmy, że to jest to i pragnęliśmy jak najszybciej wziąć ślub. Niestety, nasi najbliżsi nie podzielali naszego entuzjazmu. Usłyszeliśmy stanowcze "nie", dopóki oboje nie ukończymy edukacji. Ten sprzeciw tylko nas zmobilizował. Zaczęliśmy przykładać się do nauki jak nigdy dotąd, zaliczając egzaminy w pierwszych terminach, choć wcześniej nieraz odkładaliśmy je na ostatnią chwilę. Przyznaję, że to głównie ja miałam problemy z nauką. Rozważałam nawet zrobienie sobie przerwy, a może i całkowite porzucenie studiów. Jednak perspektywa szczęśliwego życia u boku ukochanego sprawiła, że wzięłam się ostro do roboty. Moja mama wciąż powtarza, że gdyby nie to wielkie uczucie, nigdy nie zdobyłabym dyplomu.

Mieliśmy pod górkę

Dopiero co skończyliśmy studia i nasze pensje w pierwszej pracy nie powalały na kolana. Pomimo tego zdecydowaliśmy się wynająć małe mieszkanko. Doskonale pamiętam, jak zasiedliśmy przy stoliku w kuchni i zaczęliśmy szukać oszczędności. Doszliśmy do wniosku, że najłatwiej będzie zacisnąć pasa na jedzeniu. Półki sklepowe świeciły pustkami, a większość produktów była reglamentowana. Nawet jeśli coś pojawiło się w wolnej sprzedaży, momentalnie ustawiała się po to gigantyczna kolejka.

– Spójrz na to z innej strony, dzięki naszym cięciom budżetowym przynajmniej nie będziemy musieli sterczeć godzinami w ogonkach! Zaoszczędzimy nie tylko kasę, ale i na czasie! – przekonywał Andrzej.

Strasznie mnie to rozśmieszyło. Od tego momentu za każdym razem próbowaliśmy dostrzegać pozytywne aspekty nawet w najbardziej beznadziejnych sytuacjach, z dystansem podchodzić do kłopotów. I ramię w ramię mierzyć się z nimi. Kiedy nie jest się samemu w zmaganiach z przeciwnościami losu, łatwiej dać im radę… Nigdy nie rzuciłam w stronę męża słów: „to twoja działka, radź sobie". On także nigdy czegoś takiego do mnie nie powiedział. Gdy była potrzeba, zasiadaliśmy i przegadywaliśmy całą noc. Jedno było dla nas jasne: jesteśmy małżeństwem i ciągniemy ten wózek razem. Potem nastał w Polsce czas przemian… Żegnaliśmy ustrój socjalistyczny i witaliśmy kapitalistyczny.

Andrzej poczuł wiatr w żagle

Od lat nosił się z zamiarem założenia własnego biznesu i w końcu zdecydował się wcielić ten plan w życie. Wpadł na pomysł, by zajmować się projektowaniem i instalacją sieci komputerowych dla firm i urzędów. Byłam przerażona. Obawiałam się, że to zbyt ryzykowne. Dziś może się to wydawać zabawne, bo przecież każdy dzieciak ma komputer, ale kiedyś to był luksus zarezerwowany jedynie dla krezusów. Sądziłam, że ten interes nie wypali, że będzie miał problem ze znalezieniem klientów, tym bardziej, że podobne firmy wyrastały wtedy jak przysłowiowe grzyby po deszczu. Ale on tak bardzo zapalił się do tego pomysłu…

– To jest nasza przyszłość, zobaczysz, wszystko się uda! – starał się rozwiać moje wątpliwości.

Zamiast ponurych chwil, mieliśmy radosne. To było coś, co mnie urzekło. Przekonywał mnie, a nie upierał się przy swoim zdaniu. Zawsze brał pod uwagę to, co myślę. Zdaję sobie sprawę, że gdybym odmówiła, to zostałby na tym państwowym stanowisku. Ale wtedy byłby strasznie nieszczęśliwy... Mimo że trzęsłam się ze strachu, iż nie będziemy mieli środków do życia, przystałam na to. Nie miałam zamiaru podcinać mu skrzydeł. Andrzej otworzył własny biznes – no i ruszył z kopyta. Jak wkrótce się okazało, miał klientów w całym kraju. Często wyjeżdżał, czasami na parę dni. Niezbyt mi to odpowiadało.

Męża często nie było w domu

Głowę zaprzątały mi przeróżne wizje. Próbowałam je zwalczyć, przekonując się, że Andrzej jest inny, że przecież kontaktuje się ze mną każdego dnia, a gdy tylko uporządkuje swoje sprawy, od razu wraca do naszego gniazdka. Jednak moja wyobraźnia podpowiadała mi przeróżne scenariusze. Koleżanki również nie pomagały… Roztaczały przede mną obrazy młodziutkich asystentek, które wpychają mu się do łóżka, podczas gdy ja samotnie przesiaduję w naszych czterech kątach. Mimo wszystko nigdy nie pisnęłam słówka Andrzejowi o tym, co mnie trapi. Choć nie powiem, korciło mnie nieraz.

Jednak zawsze dawałam sobie spokój. Nie zamierzałam wzbudzać w nim podejrzeń, że mu nie ufam, że posądzam go o romanse. Na pewno poczułby do mnie urazę. W końcu nigdy nie dawał mi najmniejszych podstaw do zazdrości, więc raczej nie pojąłby, czemu robię mu teraz piekło. Udało mi się uporać z tą zazdrością dopiero wtedy, gdy urodziły nam się dzieci. Mąż okazał się po prostu wspaniały. Już podczas mojej pierwszej ciąży bez żadnych obiekcji pędził do całodobowego po ogórki albo lody, kiedy tylko najdzie mnie ochota. A jeszcze zanim gdzieś wyjeżdżał, zawsze robił solidne zakupy na zapas.

Zajęłam się domem i dziećmi

Zanim na świat przyszła nasza córeczka, urodził nam się syn. Interes Andrzeja kwitł, więc doszliśmy do wniosku, że porzucę etat i zaopiekuję się gospodarstwem domowym. Troszeczkę obawiałam się, że stanę się zwykłą kurą domową, ale na szczęście tak się nie stało. Mąż bardzo cenił to, co robię. Ani razu nie usłyszałam z jego ust pretensji, że on tyra jak dziki osioł, podczas gdy ja tylko leżę i pachnę. Nigdy nie wydzielał mi pieniędzy. No i zawsze mogłam na niego liczyć. Kiedy nasze pociechy były jeszcze malutkie, często wpadałam w popłoch, gdy działo się z nimi coś niepokojącego. Miały podwyższoną temperaturę albo męczył je kaszel…

Kiedy tylko do niego telefonowałam, Andrzej natychmiast przerywał swoje zajęcia i pędził do mieszkania. Potrafił zająć się dziećmi od A do Z - od zmiany pieluszek, przez karmienie, po kąpiel i ubieranie. Również później, gdy pociechy podrosły, wciąż był przy nich obecny. Nie ograniczał się do spędzania z nimi czasu jedynie w weekendy. Poza tym pamiętał o moich pragnieniach. Mogłam bez problemu wybrać się do salonu fryzjerskiego czy kosmetycznego albo umówić z koleżankami.

Czasem się kłóciliśmy

Moim zdaniem, gdy żona ma poczucie, że jest doceniana i szanowana przez swojego partnera, to nawet codzienne obowiązki, takie jak prasowanie czy przyrządzanie posiłków, nie są dla niej przykrym zajęciem. Wiem, że to może zabrzmieć nietypowo, ale ja do tej pory z radością gotuję dla mojego Andrzeja jego ulubione danie, którym są polędwiczki w sosie chrzanowym.

No jasne, że nam się zdarzało pokłócić! Szczególnie w pierwszych latach po ślubie, zdarzały się między nami sprzeczki. Głównie chodziło o jakieś pierdoły. Andrzej był bałaganiarzem. Ciuchy walały mu się po całym mieszkaniu. Wtedy mieszkaliśmy w kawalerce, więc mnie to po prostu rozsadzało od środka. Pewnego razu puściły mi nerwy i cisnęłam w niego przepoconymi skarpetami i brudną koszulą.

– Ubrania, które są do prania lądują w koszu, a nie na krzesłach i kanapie! Ile razy mam powtarzać? – wydarłam się na całe gardło.

– Serio? To może mi powiesz, że przeznaczeniem lakieru do pazurów jest ozdabianie mebli, co? – rzucił, celując palcem w jaskrawe plamy zdobiące blat stołu.

W rezultacie, chichocząc, wyrzuciłam przepocone ciuchy Andrzeja do śmietnika, podczas gdy on dokładnie umył blat. I oboje byliśmy zadowoleni z takiego obrotu spraw. Tę strategię praktykujemy po dziś dzień. W końcu nikt z nas nie jest idealny. Czyż nie rozsądniej jest przymknąć oko na drobne mankamenty drugiej połówki albo czasem ją w czymś wyręczyć, zamiast wszczynać z tego tytułu awantury?

Reklama

Anna, 63 lata

Reklama
Reklama
Reklama