„Gdy opowiadam o swoim planie, każdy patrzy na mnie z politowaniem. Pokażę im, co odkryłem i opadnie im kopara”
„Nie ukrywam, że kiedy powiedziałem, w jakiej sprawie przychodzę, siedzący po drugiej stronie biurka mężczyzna obrzucił mnie spojrzeniem pełnym politowania. Mimo to mówiłem, pokazując pożółkłe zapiski pradziadka. Był coraz bardziej zaciekawiony moimi rewelacjami. Gdy zamilkłem, mężczyzna opowiedział mi o swojej rodzinie”.
- Dominik, 37 lat
W mojej rodzinie od dziesiątek lat wszyscy są lekarzami. Pradziadek był pierwszy. W 1897 roku zarejestrował się w Urzędzie Lekarskim Guberni Warszawskiej i rozpoczął praktykę. Pradziadek Maurycy był człowiekiem niesłychanie sumiennym, szczerym patriotą i filantropem; raz w miesiącu otwierał kram medyczny na jednym z targowisk Czerniakowa, gdzie udzielał darmowych porad. Wkrótce też zaczęto nazywać go Cebulowym Lekarzem – Maurycy za zapłatę zawsze przyjmował tylko jedną cebulę, a na nią stać było każdego biedaka. A dlaczego w ogóle coś brał? Dziadek wyznawał zasadę, że ludzie bardziej cenią to, za co muszą zapłacić, niż to, co dostaliby za darmo. Jak łatwo z tego wywnioskować, moja prababcia nigdy nie narzekała na brak cebuli w swojej spiżarce.
Od tamtego czasu każdy kolejny lekarz w naszej rodzinie prowadzi swoisty pamiętnik medyczny, w którym zapisuje własne osiągnięcia zawodowe oraz trudne przypadki, które udało się rozwiązać – czy to na skutek nieoczekiwanego zbiegu okoliczności, czy też mrówczej pracy badawczej.
Maurycy był entuzjastą wszelkich nowinek technicznych, które wprowadzały ludzkość na nowe tory cywilizacyjne. Ale był także – co w tamtych czasach nie zaskakiwało – zafascynowany spirytyzmem jako nauką.
„Ta nowa dziedzina wiedzy – pisał w swoim pamiętniku – została stworzona w połowie naszego wieku przez francuskiego naukowca Hipolita Rivaila, który przez długie lata prezentował swoje poglądy w prasie i wystąpieniach publicznych pod pseudonimem Allan Kardec. Otóż ów uczony ogłosił istnienie w każdym człowieku czynnika myślącego. Ten czynnik po śmierci samoistnie odłącza się od ciała fizycznego i po krótszym lub dłuższym wchodzi w ciało kolejnego, rodzącego się właśnie człowieka. Zmarli, którzy jeszcze się nie reinkarnowali, według badacza mogą porozumiewać się z żywymi bezpośrednio albo za pośrednictwem uzdolnionych mediumicznie osób”.
Dziadka najbardziej interesowała właśnie reinkarnacja. Stąd też pewnego dnia postanowił przeprowadzić szczególny eksperyment, który miał dać niepodważalny dowód na odradzanie się naszej duszy po śmierci w ciele innej osoby. Pradziadek miał go zapoczątkować, zaś zadaniem jego następców było zweryfikowanie, czy jest naukowo sprawdzalny, i czy reinkarnacja jest prawdą, czy nie.
„Oczywiście wolałbym – pisał Maurycy – żeby z wiadomych każdemu względów reinkarnacja okazała się naukowo potwierdzona. Los najwyraźniej sprzyja mi w tej materii, gdyż przed miesiącem miałem sposobność poznać pannę Barbarę J., która niemal idealnie odpowiada moim naukowym zamiarom. Panna Barbara jest osobą o przyjemnej aparycji, cechuje ją duża skromność, a jej postępowaniem kieruje wrodzona inteligencja. Co prawda, jest pozbawiona jakiegokolwiek wykształcenia i pełni w naszym domu rolę służącej, ale już pierwszego tygodnia moją uwagę zwróciły jej sposób wysławiania się, spostrzegawczość oraz wspomniana wyżej inteligencja”.
Nie zapytał o przeszłość, lecz o jej przyszłe wcielenie
„Przyjęliśmy ją do pracy po tym, jak na czerniakowskim targu zgłosiła się do mnie z cebulą, prosząc o radę – pisał dziadek. – W tym czasie moja Anzelmina szukała pomocy do kuchni. Pomyślałem więc, że zatrudniając pannę, będę miał jednocześnie kontrolę nad jej stanem zdrowia. Po dwóch miesiącach pracy w naszym domu wyszło na jaw, że panna Barbara przejawia również duże uzdolnienia mediumiczne.
To właśnie skłoniło mnie do przedłużenia z nią umowy. Nie ukrywam, że wraz z moją Anzelminą spodziewamy się stworzyć z niej niezmiernie użyteczne medium dla badań naukowych. Ów cel mogę osiągnąć choćby z trzech poniżej wymienionych powodów: panna J. jest osobą z natury prawdomówną; nie stara się być popularną, co w przypadku niektórych mediów niekiedy bywa wręcz odpychające; no i rzecz najważniejsza, nie jest zawodową spirytystką, a zatem wszelkie emanujące z niej doświadczenia nie będą skażone profesjonalnym wyrazem, ale zachowają świeżość i swobodę.
Moje doświadczenia mediumiczne odbywają się zawsze przy świetle czerwonym, nigdy w ciemności. Dzięki temu mogę sprawować nad medium stałą kontrolę, jak choćby sprawdzać głębokość transu, w który zostaje wprowadzona. Jak z poprzedniego zdania łacno wywnioskować, eksperymenty odbywają się w głębokim śnie hipnotycznym panny Barbary, wywołanym przeze mnie metodą Braida. W badaniach zawsze bierze udział wybrane grono lekarzy oraz moja żona, która zapisuje wszystko, co uznałem za godne zapamiętania”.
W czasie kilku następujących po sobie seansów Maurycy wprowadził pannę Barbarę w trans. Dotychczas zahipnotyzowane osoby proszono, żeby cofały się w przeszłość i opisywały minione wcielenia. Pradziadek okazał się bardziej oryginalny, gdyż pewnego dnia poprosił, żeby panna Jarosz opisała swoje następne wcielenie.
Wszystko, co dziewczyna opisała w hipnotycznym śnie, wkrótce zaczynało się sprawdzać
Pięć lat później wyszła za mąż za kolejarza, który był maszynistą parowozu. Z tego związku przyszło na świat dwoje dzieci, syn Remigiusz i córka Paulina. Osiemnaście lat po ślubie mąż panny Barbary zmarł na suchoty. Ona sama umarła zaś w roku 1923.
„Wszystkie te fakty przedtem zostały przeze mnie opisane po przeprowadzeniu czterech eksperymentów z moim medium, co wywołało wielkie zdziwienie wśród naukowców, którzy zajmowali się hipnozą. Niektórzy próbowali podważać ich wiarygodność. Żaden nie uznał ustaleń ostatniego, piątego eksperymentu, w którym panna Barbara opisała swoje przyszłe wcielenie reinkarnacyjne. Byłem jednak na tyle przemyślny, że po spisaniu przebiegu ostatniego seansu hipnotycznego zamknąłem sporządzone na nim notatki w zalakowanej kopercie i umieściłem ją u jednego z warszawskich notariuszy. Po latach, gdy panna Barbara wyszła za mąż i urodziła dwoje dzieci, co było pierwszym dowodem, iż medium może przewidzieć swoje przyszłe losy, nakazałem otworzenie zalakowanej koperty w obecności zaproszonych dziennikarzy. Zapiski mojej żony potwierdzały, że na siedem lat naprzód można było przewidzieć przyszłe losy naszej służącej”.
W czasie piątego seansu panna Barbara oznajmiła, że po swojej śmierci wróci na nasz świat w roku 1996.
Urodzi się wówczas w Poznaniu w rodzinie notariusza
„Moje przyjście na świat będzie długo wyczekiwane – prababcia zapisała słowa panny Barbary. – Moi przyszli rodzice stracą nawet wszelką nadzieję na posiadanie potomka. A jednak urodzę się 26 lutego 1996 roku na kilka minut przed północą”.
„Jakie wówczas otrzymasz imię?” – dziadek zadał pytanie.
„Dadzą mi Helena, gdyż takie imię będzie nosiła siostra mojej przyszłej matki, która rok wcześniej zginie w wypadku automobilowym. To właśnie dzięki jej duszy, która wskaże mi przyszłych rodziców i opowie o ich wielkim pragnieniu posiadania potomstwa, zdecyduję się na reinkarnację w tej właśnie rodzinie”.
Pradziadek zapisał dokładny „rozkład jazdy” dla swoich następców, którzy mieli zweryfikować, czy słowa panny J. będą sprawdzalne. Po ponad stu latach od chwili piątego seansu hipnotycznego właśnie mnie przypadł w udziale obowiązek zakończenia eksperymentu i sprawdzenia, czy słowa panny medium były prawdziwe.
Początkowo sądziłem, że ojciec nie postawił przede mną zbyt trudnego zadania. W końcu ilu mogło być notariuszy w Poznaniu? Okazało się, że było ich dokładnie osiemnastu i ustalenie ich adresów nie było aż tak łatwe. Moje poszukiwania trwały niemal pół roku. W pewnej chwili chciałem nawet ze wszystkiego zrezygnować.
Mój ojciec na szczęście zmobilizował mnie do poświęcenia większej ilości wolnego czasu na zakończenie pradziadowego eksperymentu. I tak na początku lutego 1998 roku zapukałem do drzwi kancelarii notarialnej i poprosiłem sekretarkę o umówienie mnie z jej właścicielem.
Nie ukrywam, że kiedy powiedziałem, w jakiej sprawie przychodzę, siedzący po drugiej stronie biurka mężczyzna obrzucił mnie spojrzeniem pełnym politowania. Mimo to mówiłem, pokazując pożółkłe zapiski pradziadka. Notariusz był coraz bardziej zaciekawiony moimi rewelacjami. Gdy zamilkłem, mężczyzna opowiedział mi o swojej rodzinie… I rzeczywiście, był taki czas, kiedy wraz z żoną uznali, że los nie da im dzieci. A jednak szczęśliwy traf sprawił, że żona zaszła w ciążę i w 1996 roku powiła córeczkę. Dali jej na imię Helena, po siostrze żony, która rok wcześniej zginęła w wypadku samochodowym.
Wszystko, co niegdyś powiedziała o swej przyszłości panna Barbara, zgadzało się co do joty. Czy zatem eksperyment się powiódł? Dla mojego pradziadka byłby to z pewnością niepodważalny dowód, że reinkarnacja istnieje. Jeśli zaś chodzi o mnie…
Hm… Jestem skłonny uznać całą historię za wyjątkowy zbieg okoliczności. Chyba że tym razem rozpoczęte przeze mnie badania wykażą coś zupełnie innego. Bo mam zamiar kontynuować dzieło Maurycego.