Reklama

Nie myślałam o tym przez większość życia, ale często nie umiałam odmawiać, nawet gdy mocno się to na mnie odbijało. Najczęściej w temacie dzieci i rodziny. Dopiero teraz zaczynam trening zdrowego egoizmu. Dzięki temu uczę się szczęścia i budowania go samodzielnie.

Reklama

– Ale świetne buty sobie kupiłaś, mamo! Mogę pożyczyć? – moja córka już wzięła w ręce zamszowe botki, które sobie kupiłam. Były piękne i modne, dlatego właśnie kupiłam je tylko dla siebie.

Córka już zaczynała je przymierzać, kiedy jedno słowo sprawiło, że zamarła w ruchu.

Nie – odpowiedziałam stanowczo.

– Ale jak to? – Ela była zaskoczona.

Nie będę ci ich pożyczać, bo sama zamierzam je założyć i nosić na co dzień.

– Dobra, dobra, skoro tak ci się podobają – mówiła, odkładając buty.

Już nie widziałam, że trochę się obraziła, ale nie miałam zamiaru się tym przejmować.

– Są bardzo fajne, ale takie trochę… młodzieżowe. Nawet mocno jak na ciebie – rzuciła córka.

– No i co z tego? – zapytałam z lekkim uśmiechem.

Podobne uwagi kiedyś mocno na mnie wpływały. Teraz już wiem, że nawet jak się ma pięćdziesiątkę na karku to i tak można nosić takie rzeczy, naprawdę! Niedawno to zrozumiałam i nie zamierzam zmieniać zdania.

Pół wieku daje do myślenia

Przed moimi pięćdziesiątymi urodzinami byłam kimś zupełnie innym. Boleśnie uświadamiałam sobie swój wiek. Jako kobiecie trudno mi było się pogodzić z tym, że uroda dawno minęła, a dla mężczyzn jestem już całkiem niewidoczna. Mając czterdzieści lat i więcej, jeszcze nie było tak źle, ale ta piątka z przodu… Czułam się, jakbym szykowała się już tylko na emeryturę. Żyłam już pół stulecia!

Brzmienie tego nie dawało mi spokoju. Powoli wpadałam w pewnego rodzaju kryzys. Postanowiłam zwierzyć się przyjaciółce, która pięćdziesiąte urodziny miałam już za sobą, bo jest ode mnie o rok starsza. Zadałam jej pytanie, na które ja nieustannie tłukło mi się po głowie:

Nie wolałabyś mieć znów trzydzieści lat?

Ona jednak zaskoczyła mnie swoją odpowiedzią.

Dlaczego miałabym tego chcieć? Znowu się zastanawiać, czy w tym miesiącu uda mi się zapłacić ratę za mieszkanie?

Te słowa dały mi do myślenia. Faktycznie wtedy, po trzydziestce wiecznie wszystko rozbijało się o problemy finansowe. Brak pieniędzy i brak czasu nieustannie się przeplatały – albo jedno, albo drugie, albo oba.

Kiedy wychodziłam za mąż za Krzysztofa, mieszkaliśmy razem w ciasnej kawalerce, ale i tak bardzo nas to cieszyło, bo w porównaniu do znajomych mieliśmy już bardzo dużo. Cały czas oszczędzaliśmy na wszystkim, by kupić większe lokum. Mieliśmy jeden stary samochód, który musiał wypełnić wszystkie nasze potrzeby transportowe, a i tak wciąż się psuł. Do pracy jeździłam autobusem, a mąż autem. Po tym, jak pojawiły się dzieci, a potem ich przedszkola i szkoły, to ja wzięłam samochód, by je odwozić, a Krzysiek przesiadł się na komunikację miejską. Innej opcji nie było.

Wieczorami byłam wykończona, ale zamiast odpoczynku, wyliczałam, jak wystarczy nam pieniędzy do końca miesiąca. Trzeba było najpierw zapłacić ratę kredytu, potem rachunki i wszystkie zajęcia dodatkowe dla dzieci.

Gdzie były nasze osobiste potrzeby? Gdzieś na samym końcu tej listy. Rzadko w ogóle do nich docierałam z wydatkami. Dzieci i ich sprawy były najważniejsze – lekcje języków obcych, treningi tańca, piłki, judo. Nasze maluchy – Ela i Radek były dla nas najważniejsze i chcieliśmy rozwijać ich talenty przede wszystkim. Niczego nie mogło im zabraknąć – to był nasz priorytet.

Raz miałam za mało pieniędzy, żeby zapłacić za obóz dla syna. Marzył o wypoczynku połączonym z treningiem jazdy na deskorolce. Gdy moje obliczenia się nie zgadzały, płakałam na tym, że jestem okropną matką, a ostatecznie wzięłam dodatkowe zlecenia, żeby jednak opłacić obóz.

Od tamtej pory pracowałam na dwa etaty, żeby tylko dzieci miały fajne wakacje. Kiedy zaś wyjeżdżali, ja zaczynałam się martwić o pieniądze na zakup nowych książek, zeszytów i plecaków na nowy rok szkolny. Byłam wykończona harówką, ale przecież nie mogłam zwolnić tempa, bo wciąż pojawiały się nowe wydatki.

Dla nas nie było wypoczynku

Ja i mój mąż nigdzie nie jeździliśmy na wakacje. Jedyne, co można nazwać mianem urlopu to były chwile na działeczce u rodziców, gdzie zbieraliśmy owoce i warzywa za darmo. Potem całymi nocami robiłam z nich słoiki i chowałam na zimę w piwnicy.

W tym okresie mojego życia czułam się nieustannie zmęczona. Nie miałam kiedyś się wyspać, praca wyciągała ze mnie energię na spółkę z życiem rodzinnym. Miałam etat w urzędzie, ale z zawodu byłam tłumaczką włoskiego. Ważniejsze było jednak to, żeby mieć pewną posadę i stały dochód. Nie mogłam też harować po godzinach, bo musiałam biec do dzieci. Całe to poświęcenie dla mojego potomstwa uświadomiłam sobie dopiero, gdy koleżanka zaprosiła mnie na niewinną wycieczkę rowerową w weekend.

Oprócz tego, że od razu przyszło mi na myśl tysiąc rzeczy, które powinnam zrobić w tym czasie, zamiast bezwstydzie wypoczywać, pomyślałam o czymś jeszcze. Przez cały ten czas nie miałam roweru. Ani sportowych butów, które nie były donaszane po córce. Nie mówiąc już o innych akcesoriach przydatnych na rower. Moje dzieci już dorosły, wyprowadziły się, a ja dopiero teraz to zrozumiałam.

W domu zaczęła panować cisza. Poranne wstawanie to już nie była gonitwa. Skończyło się robienie szybkiego śniadania, walki o wolną łazienkę, które zawsze przegrywałam. Mogłam teraz stać przed lustrem do woli, kąpać się i malować, ile chciałam. Z początku nie umiałam się przestawić. Ale potem zaczęłam korzystać. Do niedawna ledwo udawało mi się znaleźć chwilę na nałożenie tuszu na rzęsy, a teraz próbowałam lekkiego makijażu dla dojrzałych kobiet. Nie wiedziałam, od czego zacząć, ale nauczyłam się z internetu.

– Wow, mamo, dobrze wyglądasz – powiedział mi kiedyś syn na powitanie.

„Oho! Zwrócił uwagę!” – cieszyłam się. Zmieniłam także styl ubierania. Porzuciłam szerokie żakiety i postawiłam na wygodne bluzy i kurtki. Znalazłam swoje ulubione rzeczy.

Doceniłam swoją figurę i wolność

W portfelu zostawało z czasem coraz więcej pieniędzy, które bez żalu mogłam wydać na siebie. To było coś niesamowitego! Oczywiście dzieciaki wciąż wymagały wsparcia i bezzwrotnych pożyczek, ale robiłam to coraz rzadziej, aż wreszcie przestałam. W końcu oboje zaczęli już pracować i dobrze im szło. Sama długo tyrałam na dwa etaty, żeby spiąć domowy budżet, więc oni też mogą sobie poradzić. Każdy dba o siebie. My z mężem wreszcie spłaciliśmy kredyt za mieszkanie i poczuliśmy wolność oraz ogromną ulgę.

„A gdyby tak wybrać się na jakieś wakacje?” – zaświtało mi w głowie. Wiele razy patrzyłam z rozmarzeniem na zdjęcia z Włoch. Marzyłam o takiej wycieczce, ale mój mąż nie kwapił się do zagranicznych wyjazdów. W przeciwieństwie do mnie Krzysiek wolał zasiąść przed telewizorem i tam odpoczywał całymi popołudniami. Ale wspaniałomyślnie zgodził się, żebym ja pojechała.

Zapewne liczył na to, że jego odpowiedź ochłodzi mój zapał, ale się pomylił. Zamiast porzucić swoje plany, znalazłam biuro turystyczne, które oferowało krótki wyjazd, który spełniał moje wymagania. Trochę się bałam ruszać pierwszy raz za granicę, ale szybko mi przeszło. Na wyjeździe poznałam kilka świetnych kobiet w moim wieku. Ewelina zapisała się na wycieczkę, gdy została wdową. Nie poddała się rozpaczy i chciała coś zmienić w swoim życiu. To podobnie jak ja. Polubiłyśmy się i postanowiłyśmy umawiać się na wyjazdy raz na jakiś czas.

Kiedyś myślałam, że tylko w młodości ludzie znajdują przyjaciół, ale to nieprawda. Wiele się nauczyłam od mojej nowej przyjaciółki. Pokazała mi, jak być asertywną – nawet w stosunku do moich własnych dzieci. A to nie było takie łatwe.

– Jasne, że kocham moje dzieci, ale nie mogę im na wszystko pozwalać. Gdybym nic nie zrobiła, pewnie zaraz by sprzedali moje mieszkanie, przerzuciliby mnie do jakiejś ciasnej kawalerki, a kasę zatrzymali dla siebie. Niestety, taka jest prawda – powiedziała kwaśno.

Przyjaciółka mnie wsparła

Ewelina pokazywała mi, jak zachować dobre stosunki rodzinne, stawiając jednak na siebie. Dzięki niej wprowadziłam więcej luzu w swoje życie.

Nie ma się dokąd spieszyć – mówiła stanowczo, kiedy na spotkaniu z nią zerkałam na godzinę.

– Bo wiesz… Mój mąż niedługo wraca z pracy – tłumaczyłam się.

– No i co? Chyba może sobie odgrzać obiad, prawda? A dzieciom już nie gotujesz – mawiała.

Śmiałam się wtedy i przyznawałam jej rację. Po co miałabym pędzić do mieszkania? Spokojnie zamawiałam kolejne cappuccino albo herbatę i rozmawiałyśmy o planach na kolejne wycieczki.

Przyjaciółka pomogła mi też zmienić styl. Z nią kupiłam sobie pierwsze modne dżinsy. Ona sama takie nosiła, chociaż nie miała doskonałej figury. Namawiała mnie na młodzieżowe fasony i kolory.

– Z twoją figurą nosiłabym tylko takie spodnie, które podkreślają kształty. A może nawet takie z dziurami. Sama widziałaś, że Włoszki się nie przejmują wiekiem i noszą, co chcą. Łączą dżinsy z eleganckimi koszulami i prezentują się z klasą – mówiła Ewelina.

„Może i ja bym tak spróbowała?” – myślałam wtedy. Kupiłam podobny zestaw i poszłam tak do pracy. Co prawda szefowa zmierzyła mnie od stóp do głów w swojej klasycznej garsonce, ale nie padły żadne komentarze.

Dostałam za to mnóstwo komplementów od koleżanek i kolegów. Wtedy postanowiłam zaszaleć i kupiłam sobie te zamszowe botki, które bardzo mi się podobały. Te same, które chciała „pożyczyć” moja córka. Pewnie jak zwykle myślała, że dam jej to, co tylko będzie chciała. Te czasy jednak minęły. Bezpowrotnie!

Danuta, 52 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama