Reklama

Nigdy nie byłam typem matki, która zagląda nauczycielom przez ramię. Wychodzę z założenia, że szkoła to ich teren, moje dziecko – nasze wspólne dobro. Ale są granice. Kiedy nowa nauczycielka mojej córki zaczęła mówić o „emocjonalnym rozwoju przez chaos” i „wypuszczaniu dzieci z ram edukacyjnych”, zamurowało mnie. Nagle okazało się, że zadania domowe są opresyjne, oceny to przemoc, a pisanie testów to relikt przeszłości. Nie wiem, za kogo się ma ta wypudrowana paniusia, ale mam przeczucie, że ktoś tu stracił kontakt z rzeczywistością. I to nie są dzieci.

Nowa pani, nowe zasady

– No i przyszła – mruknęła do mnie Iwona, mama Zuzy, kiedy tylko zobaczyłyśmy ją pod szkołą.

Greta. Nowa wychowawczyni naszych dzieci. Wysoka, chuda jak patyk, w białych sneakersach, plisowanej spódnicy i oversize’owej marynarce. Na pierwszy rzut oka wyglądała bardziej jak influencerka z Instagrama niż nauczycielka. Miała usta w kolorze nude i włosy spięte w idealny koczek, który ani drgnął, mimo podmuchów październikowego wiatru. Uśmiechała się do wszystkich tak samo – szeroko, nienaturalnie, bez cienia zmarszczki.

Moja córka, Pola, od razu stwierdziła, że „pani Greta wygląda jakby przyszła z reklamy perfum”. To było jeszcze zanim weszła do klasy i zaczęła wprowadzać swoje „zmiany”. Pierwsze co zrobiła, to zdjęła wszystkie gazetki ze ścian. Podobno „zagracały przestrzeń”. Zniknęły oceny z tablicy motywacyjnej, bo „porównywanie dzieci jest krzywdzące”. Tablica z nazwiskami i dyżurami? Też do kosza. Greta twierdziła, że obowiązki powinny wynikać z wewnętrznej potrzeby, a nie przymusu.

Największe wrażenie zrobiła jednak na dzieciach swoją metodą prowadzenia lekcji. „Od dziś uczymy się w kręgu” – ogłosiła i przestawiła wszystkie ławki. Dzieci miały same wybierać, czy chcą pisać, rysować, czy może rozmawiać o emocjach. Kiedy Pola powiedziała, że chciałaby zrobić zadania z matematyki, Greta się uśmiechnęła i odparła:

– Jeśli to twoje serce dziś wybiera królową nauk, pozwólmy mu mówić.

Powiem szczerze – wtedy jeszcze się śmiałam. Dziś wiem, że to wcale nie było śmieszne.

Zebranie, które wywróciło wszystko do góry nogami

Na zebranie przyszłam z notatnikiem, jak zawsze. Myślałam, że usłyszę o sprawdzianach, planie na najbliższy semestr i propozycji klasowej wycieczki. Tymczasem Greta zaczęła od słów:

– Witajcie w przestrzeni transformacji. Nasza klasa przechodzi właśnie piękny proces uwalniania się od przymusu i oceniania.

Spojrzałam na Iwonę. Ona też miała minę, jakby ktoś jej podał do picia ocet. Greta mówiła dalej. Jej głos był miękki, przeciągły, jakby recytowała poezję.

– Zrezygnowaliśmy z prac domowych. Dzieci dostają jedynie zadania do refleksji. Na przykład: „Co dziś sprawiło, że poczułem się wartościowy?”. Nie robimy już testów. Dzieci same wybierają, jak chcą wykazać się wiedzą – może to być rysunek, opowieść albo taniec.

– Przepraszam – przerwałam jej, unosząc rękę. – A jak dzieci mają być oceniane na koniec roku?

Greta uśmiechnęła się do mnie, jakby mówiła do pięciolatki.

– Oceny są wtórne wobec procesu. Wierzę, że każde dziecko rozwija się w swoim tempie. Wypełniamy dokumentację zgodnie z wytycznymi, ale nasz cel to wspólna podróż, nie meta.

Ktoś za mną parsknął śmiechem. Greta udała, że nie słyszy.

– W najbliższym tygodniu proszę, by każde dziecko przyniosło swój „kamień mocy”, który będzie towarzyszył mu w chwilach zwątpienia. Najlepiej, by był to kamień znaleziony w naturze.

Wtedy zrozumiałam, że to nie będzie krótka przygoda. Ta kobieta traktowała to wszystko śmiertelnie poważnie. I wyglądało na to, że nie zamierza odpuścić.

Paniusia i jej światopogląd

Zaczęłam uważniej słuchać, co Pola opowiada po lekcjach. I robiło mi się coraz bardziej nieswojo. Na przykład opowiadała, że na lekcji języka polskiego przez dwie godziny rysowali „mapę swojego wewnętrznego ogrodu”, a Greta mówiła im, żeby poszukali „swojego dzikiego kaktusa”. Córka jeszcze się z tego śmiała, ale ja już nie. Zwłaszcza gdy okazało się, że od miesiąca nie robili żadnej analizy wiersza, dyktanda też nie było.

Z matematyki dzieci nie ćwiczyły działań, tylko rozmawiały o tym, kto czuje się bezpiecznie przy liczbach. Greta wprowadziła „liczenie intuicyjne” – dziecko miało zgadnąć wynik i opisać swoje emocje z tym związane. Tak przynajmniej mówiła Pola. Myślałam, że przesadza, ale potem na grupie klasowej pojawiło się zdjęcie zeszytu jednego z uczniów. Zamiast obliczeń – kolorowe serduszka i podpisy: „liczba 6 mnie uspokaja”, „dziewięć jest agresywne”.

Wpadłam w furię. Zaczęłam dzwonić po innych rodzicach. Wszyscy coś podejrzewali, ale dopiero teraz zorientowaliśmy się, że to nie jest faza przejściowa. Greta nie uczy – ona prowadzi jakiś eksperyment pedagogiczny. Na domiar złego, kiedy córka zapytała, dlaczego nie robią zwykłych lekcji jak dawniej, Greta powiedziała:

– Bo teraz uczymy się żyć. A wiedza przyjdzie wtedy, gdy serce będzie gotowe.

Serce. Gotowe. Na tablicy kredą napisała: „Każdy z was jest podróżą. A szkoła ma być ogrodem, nie torem przeszkód”. Wtedy zrozumiałam, że ta wypudrowana paniusia traktuje klasę mojej córki jak swoje laboratorium.

Bunt rodziców

Wiadomości zaczęły się sypać jak z rękawa. Najpierw Ewa, mama Kuby, wrzuciła zdjęcie kartki z zeszytu: „Dziś uczyliśmy się o emocjach ukrytych w kamieniach. Kamień płaczący – granit, kamień radosny – kwarc”. Ktoś zapytał, czy to plastyka. Okazało się, że to... przyroda. Potem Robert, tata Martyny, napisał: „Moja córka nie umie tabliczki mnożenia. Ale potrafi ułożyć wiersz o swoim smutku. Dziękuję, szkoło”.

Zaczęliśmy się buntować. Najpierw nieśmiało, potem coraz odważniej. Rodzice pisali do dyrekcji, żądali wyjaśnień, powrotu do normalnego nauczania. Ja zorganizowałam spotkanie w bibliotece szkolnej – przyszło jedenaście osób. Przynieśliśmy zeszyty, wydruki maili od Grety, nawet nagranie jednej z lekcji, które zrobił jeden z uczniów ukradkiem telefonem.

– Czy to jest edukacja? – zapytałam, pokazując filmik, na którym Greta siedzi po turecku na dywanie i mówi dzieciom: „Dziś nie ma liczb. Dziś jesteście kroplami rosy. Usiądźcie w ciszy i poczujcie swój ciężar”.

Rodzice kiwali głowami, niektórzy z niedowierzaniem. Nie chodziło już tylko o to, że dzieci niczego się nie uczą. Chodziło o to, że Greta najwyraźniej nie zamierzała z nikim konsultować swoich pomysłów. Zachowywała się jak guru jakiejś sekty edukacyjnej. Wszystko owijała w piękne słowa, a jak ktoś zapytał o konkrety – unosiła brwi i odpowiadała: „Nie każdy dorosły jest gotowy, by rozumieć dziecięcą wolność”. Wtedy już wiedzieliśmy – musimy coś zrobić. I to szybko.

Kiedy miarka się przebrała

Wszystko rozstrzygnęło się na drugim zebraniu z dyrekcją. Tym razem sala była pełna. Greta siedziała na końcu, z dłońmi splecionymi na kolanach, z miną świętej męczennicy. Dyrektorka próbowała zachować neutralność, ale widać było, że i jej sytuacja wymyka się spod kontroli.

– Dzieci są szczęśliwe – powiedziała Greta łagodnym głosem. – Codziennie przychodzą do szkoły z radością. Nie płaczą z powodu klasówek. Nie boją się porażek. Zamiast tego uczą się siebie.

– Ale nie potrafią dzielić pisemnie! – ryknęła nagle mama Maćka. – Mój syn nie rozumie, gdzie leży Hiszpania! Myśli, że to jakaś wyspa koło Grecji!

– I to nie jest wina dziecka – weszła jej w słowo Greta. – To system przez lata wtłaczał im nieprzydatną wiedzę. Ja pozwalam im wrócić do naturalnej mądrości.

Zrobiło się gorąco. Jeden z ojców rzucił, że jak dziecko będzie chciało „wrócić do naturalnej mądrości na maturze”, to nie zda. Ktoś inny zapytał, jak można robić z dzieci próbki do eksperymentów. A Greta? Uśmiechała się cały czas. Uśmiechnięta maska, zero skruchy.

– Zdaję sobie sprawę, że część z państwa może nie być gotowa na nową jakość edukacji. Ale ja nie będę się cofać. Będę dalej realizować swoją wizję.

Wtedy wstałam.

– Nie z moim dzieckiem. Od jutra przenoszę córkę do innej klasy.

I tak zrobiłam. Z bólem, ale i ulgą.

Nikt jej nie zatrzymał, więc ja odeszłam

Wyszłyśmy ze szkoły w milczeniu. Pola ściskała mnie za rękę, mocniej niż zwykle. Na drugi dzień poszłyśmy do sekretariatu z wnioskiem o przeniesienie do innej klasy. Dyrektorka nie była zaskoczona. Powiedziała tylko:

– Rozumiem pani decyzję. Nie jest pani pierwsza. I chyba nie ostatnia.

Po tygodniu Pola zaczęła zajęcia z nową wychowawczynią. Zwyczajną. Bez wypudrowanych słówek, bez kręgów energetycznych i metaforycznych kamieni. Normalne lekcje, normalne pytania. Na pierwszej klasówce córka nie zrobiła połowy zadań. Płakała, że wszystkiego zapomniała, że nic nie umie. Przypłaciła „eksperyment” Grety kompletnym zagubieniem.

Ale dzień po klasówce wróciła z wypiekami na twarzy.

– Mamo, pani Monika powiedziała, że nic się nie dzieje. Że mam prawo nie wiedzieć, ale dam radę. I wiesz co? Chce mi się uczyć!

Uśmiechnęłam się, pierwszy raz od dawna z poczuciem, że podjęłam dobrą decyzję. Bo Greta została. Nikt jej nie zwolnił. Kilku rodziców próbowało walczyć, ale reszta wolała przeczekać. Podobno dzieci są szczęśliwe. Może i są. Ale ja wiem jedno – moje dziecko nie jest królikiem doświadczalnym. Nie potrzebuje „kamienia mocy” ani „przestrzeni transformacji”. Potrzebuje nauczyciela. I bezpieczeństwa.

Nie wiem, co się stanie z tamtą klasą. Może Greta faktycznie wierzyła w swoją misję. A może po prostu nikt nigdy nie miał odwagi powiedzieć jej, że zgubiła drogę. Ja miałam. I wyszłam.

Aldona, 42 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama