Reklama

Lało jak z cebra od rana. Ciemne chmury zasnuły październikowe niebo już koło siódmej i świat pogrążył się w wilgotnym mroku.
„No i dobrze – pomyślałam posępnie, wsiadając do pociągu. – Nie zniosłabym chyba widoku słońca. Nie wtedy, gdy wszystko we mnie wyje z rozpaczy”.

Reklama

Kiedy człowiek się smuci, a wokół panuje radosna atmosfera, jest mu jeszcze gorzej. Patrzy na uśmiechnięte twarze ludzi na ulicy, dzieciaki biegające po parku, zakochanych trzymających się za ręce, na cały ten piękny świat – i myśli sobie, że wszystko, nawet pogoda, drwi sobie z niego…

Tego dnia na dworze nie było nikogo. Kiedy przemykałam pustymi chodnikami w stronę stacji, w jednej ręce taszcząc ciężką torbę podróżną, w drugiej kurczowo ściskając parasol, nie spotkałam żywej duszy. W pociągu było to samo. Przedziały świeciły pustkami. Wybrałam ten najbliżej toalety i ciężko opadłam na siedzenie.

Wielkie krople deszczu spływały po szybach, a po moich policzkach słone łzy. Nikt mnie nie widział, mogłam sobie popłakać. Zresztą ostatnio wprawiłam się w płaczu. Odkąd Aleks po siedmiu latach związku zostawił mnie dla ślicznej studentki, nie robiłam nic innego. To było miesiąc temu…

Samotność dobrze mi zrobi? Bzdury!

Przez ten czas praktycznie nie wychodziłam z domu, na przemian płacząc i gapiąc się w telewizor. Dopiero poprzedniego dnia podjęłam decyzję – wyjeżdżam. Musiałam uciec z tego domu, z tego miasta, z którym związanych było tyle wspomnień. Musiałam zacząć nowe życie.
W innej miejscowości miałam mieszkanie po babci, która zmarła kilka lat temu. Zapisała mi je w testamencie, a ja nie przeprowadziłam się tam tylko ze względu na Aleksa. Powiedział, że nie będzie mieszkał poza stolicą.

Zobacz także

Mieszkanie było ładne, przestronne, choć od lat nieodnawiane. Wszędzie stały jeszcze babcine meble i bibeloty. Czuć było zapach starości. Ale ja kochałam to miejsce. Kojarzyło mi się z beztroskimi czasami dzieciństwa i przypominało babcię, którą bardzo kochałam.

Myślałam, że tutaj uda mi się dojść do siebie po rozstaniu… Myliłam się. Szybko się okazało, że samotność mi nie służy.

W Warszawie miałam znajomych, mogłam do kogoś zadzwonić, pogadać. Tu towarzyszyła mi tylko głucha cisza. Postanowiłam więc komuś wynająć jeden z pokojów. Kto wie, może w ten sposób znajdę przyjaciela… A raczej przyjaciółkę, bo chyba bałabym się zamieszkać z obcym mężczyzną.
Dałam ogłoszenie w internecie i już następnego dnia zaczęłam odbierać telefony. Głównie od studentek, bo te najczęściej potrzebują niedrogiego lokum. Ale ponieważ ze studentkami miałam niemiłe doświadczenia, wszystkie tego typu oferty odrzucałam. Zajęło mi tydzień, zanim znalazłam odpowiednią osobę.

– Jestem Aneta – ciemnowłosa dziewczyna mniej więcej w moim wieku uśmiechnęła się miło.

– Mariola. Witam w moim domu – odwzajemniłam uśmiech.

Od razu zapałałyśmy do siebie sympatią. Aneta była wesoła i sympatyczna, a przy tym spokojna i nieprzepadająca za głośnymi imprezami. No i samotna jak ja.

Przyznam, że zwracałam na to uwagę przy wyborze współlokatorki. Nie chciałam, żeby dziewczyna, z którą mieszkam, sprowadzała na noc swego chłopaka. Już i tak czułam się wystarczająco zdołowana.

Przez pierwsze dwa tygodnie było super. Zaraz po przyjeździe rozpoczęłam remont, teraz miałam pomocnicę. Aneta doradzała mi, co i jak ze sobą zestawić, żeby do siebie pasowało. Wieczorami, po pracy, siadywałyśmy w salonie i rozmawiałyśmy. O wszystkim i o niczym. Dobrze nam się gadało. Wreszcie nie czułam się samotna!

Jedynym minusem był fakt, że odkąd ona się wprowadziła, zaczęłam źle sypiać. Często budziłam się w nocy i śniły mi się koszmary. Nie pamiętam, co dokładnie, ale na pewno nic miłego. Oczywiście wtedy w żaden sposób nie łączyłam tego z Anetą.

Któregoś razu moja współlokatorka powiedziała:

– Cieszę się, że z tobą mieszkam. Jesteś najfajniejsza ze wszystkich…

– Wszystkich? – zdziwiłam się.

– No tak, ze wszystkich dziewczyn, z którymi mieszkałam.

– Dużo ich było? – spytałam z autentyczną ciekawością.

Aneta jakby się zmieszała.

– Dużo – powiedziała w końcu. – Jakoś nigdzie dłużej nie mogłam zagrzać miejsca.

Kiedy spałam, ktoś buszował w kuchni

Wtedy nie uznałam tych jej słów za ważne. Nie drążyłam tematu. A przecież powinno mnie zainteresować, dlaczego tyle razy zmieniała miejsce zamieszkania… Zaczęło się tej samej nocy. Obudził mnie jakiś hałas.

W półśnie miałam wrażenie, że ktoś krzyknął. A może zapłakał… Poderwałam się z łóżka, przetarłam oczy i mój wzrok natychmiast padł na niewyraźnie rysującą się w ciemnościach postać w długiej białej koszuli. To była Aneta. Stała w drzwiach sypialni i gapiła się na mnie szeroko otwartymi oczami. Mimo braku światła dostrzegłam, że były jakieś dziwne, inne niż zwykle. Jakby nieobecne.

– Co się stało? – spytałam rozespanym głosem, lecz ona ani drgnęła.

Tylko stała i patrzyła.

– Aneta, halo, słyszysz mnie? – pomachałam do niej ręką.

Wtedy moja współlokatorka po prostu odwróciła się i wyszła z pokoju. Wzruszyłam ramionami i znów zapadłam w głęboki sen. Następnego dnia po wejściu do kuchni ze zdumieniem stwierdziłam, że wszystkie szafki i szuflady są otwarte na oścież. Wszystkie! „Co u licha?!” – pomyślałam i pędem ruszyłam do pokoju Anety. Ta spała jeszcze w najlepsze, ale nie zważałam na to.

– Co to ma być? Jakiś żart? – spytałam ostro, wyciągając ją z łóżka i popychając w stronę kuchni. – Ty to zrobiłaś?

– Nie… – odparła spłoszona, jednak wyczułam w jej głosie fałsz.

– Nie kłam! – naskoczyłam na nią. – Przyszłaś w nocy do mojego pokoju, widziałam cię. Wiesz, że nie lubię głupich żartów!

– To nie ja, przysięgam! – zawołała. – Po co miałabym to robić? Poza tym całą noc byłam u siebie.

I rozpłakała się jak dziecko. Zrobiło mi się głupio, że na nią nawrzeszczałam. Przytuliłam ją i przeprosiłam za swoje zachowanie. W końcu otwarte szafki to nic takiego, zamknie się je i po sprawie. Tylko dlaczego ona udaje, że o niczym nie wie? Dziwne…

Rzeczywiście to nie była jej wina!

Następnej nocy sytuacja się powtórzyła. Znów obudził mnie hałas, znów ujrzałam ją w drzwiach swojej sypialni, a następnego dnia zastałam bałagan w kuchni. Aneta wyparła się wszystkiego tak jak poprzednio.

– Słuchaj, nie jesteś przypadkiem lunatyczką? – spytałam ją, bo żadne inne wytłumaczenie nie przychodziło mi do głowy.

Słyszałam, że niektórzy lunatycy tak mają, że nie tylko łażą we śnie po domu, ale także wykonują szereg innych czasem dość skomplikowanych czynności. I potem nic nie pamiętają… Ale Aneta gwałtownie zaprzeczyła. Dopiero gdy trzeciej nocy stało się dokładnie to samo, przyznała nieśmiało, że owszem, cierpi na wspomnianą przeze mnie „przypadłość”.

– Dlaczego mi wcześniej nic nie powiedziałaś? – zdziwiłam się.

– Gdybyś to zrobiła, nie byłoby problemu. A tak tylko się zdenerwowałam, bo nie wiedziałam, co się dzieje. Już w duchy zaczynałam wierzyć – zaśmiałam się słabo.

– Przepraszam – bąknęła, wbijając wzrok w podłogę. – Bałam się, że nie zrozumiesz i każesz mi się wyprowadzić. Tak jak inne właścicielki mieszkań…

Opowiedziała mi o swoich poprzednich współlokatorkach, które wyganiały ją z domu, gdy tylko orientowały się, że, jak to sama określiła, „coś z nią nie tak”.

– Udawały moje przyjaciółki, a potem wyzywały od wariatek – żaliła mi się Aneta. – A przecież ja nie mam wpływu na to, co robię, kiedy śpię. To silniejsze ode mnie.

Minęło trochę czasu, zanim odkryłam, że… kłamie. Może kilka tygodni. Przez większość nocy był spokój, ale czasem zdarzało się, że słyszałam w korytarzu jej kroki i różne hałasy. Rano w domu panował zwykle nieporządek, lecz Aneta zaraz grzecznie wszystko sprzątała. Kilkakrotnie odwiedziła jeszcze mój pokój, budząc mnie ze snu, i zawsze wyglądała przy tym tak samo nienaturalnie. Tak, czułam się z tym trochę nieswojo. Tym bardziej że moje koszmary znacznie się w tym okresie nasiliły i, nie wiedzieć czemu, zaczęłam doszukiwać się związku między nimi a dziwactwami mojej współlokatorki.

Nigdy nie obudziłam jej w trakcie nocnej wycieczki, słyszałam bowiem, że dla lunatyka w transie może to źle się skończyć. Pewnego razu jednak poszłam za Anetą. Wstałam w nocy do toalety i zobaczyłam, jak wchodzi do kuchni. Ruszyłam w tym samym kierunku. Chyba kierowała mną jakaś niezdrowa ciekawość. A jak wiadomo – ciekawość to pierwszy stopień do piekła…

Jej twarz wykrzywił koszmarny grymas

Aneta stała pośrodku kuchni, twarzą do okna, a tyłem do mnie. Stała tak bez ruchu dobre trzy minuty. I już miałam wracać do łóżka, gdy nagle stało się coś, co dosłownie zmroziło mi krew w żyłach… Moja współlokatorka odwróciła się powoli, spojrzała wprost na mnie, po czym wykrzywiła twarz w czymś bardziej przypominającym przerażający grymas niż uśmiech. A wtedy wszystkie szafki i szuflady w kuchni jak na komendę otworzyły się z hukiem…

Same! Samiusieńkie!

W jednej chwili przez głowę przegalopowały mi wszystkie historie o duchach, jakie słyszałam w życiu, i wszystkie horrory, które kiedykolwiek oglądałam. Z gardła wyrwał mi się dziki wrzask i pędem runęłam do swojego pokoju. Zatrzasnęłam drzwi, wskoczyłam do łóżka, nakryłam głowę kołdrą jak mała dziewczynka i zaczęłam szeptać po kolei wszystkie znane mi modlitwy. Aż do rana nie zmrużyłam oka. Od tamtej pory zaczęłam odczuwać do Anety niechęć. Starałam się unikać tej dziwnej dziewczyny, co oczywiście odbiło się na naszych wzajemnych relacjach.

– O co chodzi? Co się między nami zmieniło? – spytała mnie wreszcie wprost.

Wtedy poprosiłam zduszonym głosem, żeby się wyprowadziła. Nie chodziło mi o jej nocne wycieczki ani nawet o szafki, które same się otwierały. Może ktoś stwierdzi, że to idiotyczne, ale zaczęłam wyczuwać w niej coś, co mnie od niej odrzucało. Nie chciałam z nią dłużej mieszkać.

Reklama

Rozumiem – westchnęła w końcu Aneta, o nic już nie pytając. – Jutro mnie tu nie będzie.

Reklama
Reklama
Reklama