„Nowy szef miał mnie za wredną babę. Gdy nagle zmienił podejście, wiedziałam, że coś tu nie gra”
„Pracowałam z głową pochyloną nad tabelkami, gdy kątem oka zobaczyłam, że ktoś się zbliża. Igor. Bez garnituru, w samej koszuli, z rękawami podwiniętymi do łokci. Usiadł naprzeciwko, nic nie mówiąc. Przez chwilę tylko patrzyliśmy na siebie”.

- Redakcja
Nie jestem typem, który łatwo daje się zepchnąć na bok. Od ponad dwudziestu lat pracuję w tej firmie. Widzę, jak przychodzą i odchodzą. Młodzi, pewni siebie, z błyskiem w oku i marnym pojęciem o tym, jak działa ten świat. A ja? Ja przetrwałam wszystko. Fuzje, cięcia budżetowe, zmiany systemów. Jestem jak ta szafa w archiwum – może już trochę skrzypię, ale nikt się nie waży mnie wyrzucić. Znam tu każdy kąt. Wiem, który ekspres do kawy lubi się zawiesić, kto przychodzi do pracy spóźniony, a kto tylko udaje, że ma dużo na głowie. Mój zespół mnie szanuje, czasem się mnie boi – i dobrze. Trzymam to wszystko w ryzach. Byłam pewna, że nikt mi już nie podskoczy. Aż do dnia, kiedy wszedł on.
Nowy kierownik działu. Igor. Góra pięćdziesiąt lat. Z idealnie przystrzyżoną brodą i tym swoim pewnym krokiem. Taki, co to nawet nie musi nic mówić, bo jego buty już za niego krzyczą: „Patrzcie, przyszedł szef!”. Przyniósł ze sobą zmianę – taką, która od razu zaczęła mnie uwierać jak kamyk w bucie. A ja kamyków nie znoszę. Nie lubię ludzi, którzy wchodzą z butami i od razu chcą wszystko zmieniać. A Igor? Igor wszedł jak burza. I z miejsca próbował postawić mnie do pionu. Mnie!
Napięcie wisiało w powietrzu
Wszystko zaczęło się w środę. Godzina dziesiąta, sala konferencyjna, spotkanie projektowe, które prowadził Igor. Ja siedziałam po lewej, z notatnikiem, jak zawsze. On krążył między stołem a ekranem, prezentując jakiś nowy pomysł wdrożeniowy, który miał rzekomo usprawnić nasze procesy. Nowy system, nowa struktura, nowe podziały obowiązków. Słuchałam, ale coraz bardziej zaciskałam dłoń na długopisie.
– To nie PRL, pani Grażyno. Tu się pracuje inaczej – powiedział w pewnym momencie, patrząc prosto na mnie, jakby celowo szukał zaczepki.
Odłożyłam długopis. Spojrzałam na niego spokojnie, chociaż w środku już wrzało.
– A pan myśli, że pozjadał wszystkie rozumy, bo ma kierownicze stanowisko?
Na sali zapadła cisza. Nikt się nie ruszył, nawet Asia z HR, która zwykle ratowała sytuację głupim żartem, siedziała nieruchomo. Igor nie uciekał wzrokiem. Właściwie to wyglądał na zadowolonego, jakby na to czekał.
– Nie, ale może dlatego, że nie boję się podejmować decyzji – odpowiedział, nadal spokojnym tonem, jakby to była zwykła wymiana zdań.
– A może dlatego, że jeszcze nie zna pan ceny błędów – powiedziałam chłodno.
Ktoś chrząknął, ktoś inny zaczął coś bazgrać na kartce. Igor wrócił do ekranu, coś tam jeszcze mówił o terminach, ale już nikt nie słuchał. Napięcie wisi w powietrzu, kiedy dwoje ludzi zaczyna przeciągać linę przy całym zespole. To było jak mecz, tylko że nikt nie wiedział, czy chce być kibicem, czy uciekać ze stadionu. Po spotkaniu wróciłam do swojego biurka. Z pozoru robiłam swoje, odpisałam na trzy maile, przeszłam przez jeden raport. Ale nic nie wchodziło mi do głowy. Co chwilę widziałam jego twarz. Pewny siebie, z tym swoim uśmiechem, który nie wiadomo, czy był szczery, czy tylko wyćwiczony na szkoleniach z zarządzania.
Dlaczego mnie tak ruszyło? Nie pierwszy raz ktoś próbował mi podskoczyć. Nie pierwszy raz ktoś nowy myślał, że wie lepiej. Ale z Igorem było coś innego. Gdyby nie był taki bezczelny, może byłby nawet... przystojny. Miał w sobie coś z tych ludzi, których się nie da zignorować. I właśnie dlatego nie mogłam przestać o nim myśleć.
Czułam dziwną energię
Było już po osiemnastej. Większość poszła do domu, światła przy biurkach pogasły, tylko w kuchni paliła się lampka. Weszłam po kawę, żeby dokończyć jeden raport. Nie spodziewałam się nikogo.
– Jeszcze tu siedzisz? Myślałam, że kierownik kończy pracę o siedemnastej – rzuciłam, gdy zobaczyłam Igora przy ekspresie.
– A pani? Emerytura nie wzywa? – odpowiedział od razu, z tym swoim uśmiechem, który miałam ochotę strącić z twarzy.
– Zabawne. Jak na kogoś, kto chyba nigdy nie zarządzał niczym więcej niż własnym kalendarzem.
– Z panią to zarządzanie graniczy z wojną.
– Tylko dla tych, którzy nie znają się na ludziach.
Spojrzał na mnie, ale już bez tego zaczepnego błysku. Przez chwilę było cicho, tylko ekspres syczał. Wróciłam do biurka, ale po raz drugi tego dnia nie mogłam się skupić. Coś we mnie zostało z tej rozmowy. Jakaś dziwna energia. Już nie byłam tylko wkurzona. Czułam napięcie, które wcale nie chciało zniknąć, nawet gdy wyszłam z pracy.
Coś się nagle zmieniło
Zostałam po godzinach, żeby nadgonić zaległości. Wszyscy dawno wyszli. W biurze panowała cisza, jakiej dawno nie słyszałam. Pracowałam z głową pochyloną nad tabelkami, gdy kątem oka zobaczyłam, że ktoś się zbliża. Igor. Bez garnituru, w samej koszuli, z rękawami podwiniętymi do łokci. Usiadł naprzeciwko, nic nie mówiąc. Przez chwilę tylko patrzyliśmy na siebie.
– Kiedy tu przyszedłem, myślałem, że będę musiał się z tobą użerać codziennie – powiedział w końcu.
– A ja, że cię zniszczę przy pierwszej okazji – odpowiedziałam bez cienia uśmiechu.
Zaśmiał się. I ten śmiech nie był ani zimny, ani ironiczny. Po prostu prawdziwy.
– No i co? Kto wygrał?
Nie odpowiedziałam od razu. Wpatrzyłam się w ekran, potem w niego. I po raz pierwszy nie miałam ochoty się z nim ścigać.
– Nie wiem. Chyba oboje coś straciliśmy. I coś zyskaliśmy.
Skinął głową, poważniejąc.
– Może jeszcze nie wszystko stracone.
Nie powiedziałam nic więcej. Ale serce zaczęło mi bić mocniej. W tej jednej chwili coś się zmieniło. Moje myślenie, jego ton, nasze spojrzenia. A ja zrozumiałam, że to nie jest już tylko gra w udowadnianie sobie racji.
Nie wiedziałam, czy to ma sens
Spotkaliśmy się przypadkiem w sobotę. Wyszłam z domu tylko po pieczywo, on stał przy kiosku, przeglądając gazetę. Od słowa do słowa poszliśmy na spacer. Park był pusty, cichy, jesień rozkładała liście pod naszymi nogami. Szliśmy obok siebie bez pośpiechu.
– Myślisz, że to ma sens? – zapytał nagle.
Zatrzymałam się. Nie spojrzałam na niego.
– Nie wiem – powiedziałam po chwili. – Różnica wieku, praca… Nie jestem pewna, czy to nie jest jedna z tych rzeczy, które zawsze kończą się źle.
– Zawsze jesteś taka opanowana. A ja czuję, że coś cię żre od środka.
– Może dlatego, że wiem, jak się kończą takie historie.
– A może dlatego, że boisz się być szczęśliwa.
Zacisnęłam dłonie w kieszeniach płaszcza.
– Z tobą? Nie jestem pewna, czy to możliwe.
Milczeliśmy dłuższą chwilę. Potem ruszyliśmy dalej, ale już bez słów. Jakby każde z nas próbowało znaleźć bezpieczną odległość, która i tak co chwilę znikała.
Wyznał mi miłość
Wieczorem usłyszałam dzwonek do drzwi. Nie spodziewałam się nikogo, a już na pewno nie jego. Stał z rękami w kieszeniach, jakby nie był pewien, czy ma wejść.
– Mogę? – zapytał cicho.
Odsunęłam się na bok. Wszedł powoli, jakby bał się, że zaraz zmienię zdanie. Usiadł przy stole, spojrzał na mnie.
– Czego się boisz? Mnie, siebie czy tego, co ludzie powiedzą?
Oparłam się o blat kuchenny. Milczałam. Ale we mnie wszystko już krzyczało. W końcu nie wytrzymałam.
– Nie chcę być twoją przygodą na etacie. Chwilową fascynacją. Starszą kobietą, która ci się znudzi po kilku miesiącach.
– To nie jest zabawa, Grażyna.
– Nie? A co to jest? Romans w pracy? Odskocznia od codzienności?
– Zakochałem się w tobie. A ty ciągle uciekasz.
– Bo nie mam dwudziestu pięciu lat i nie będę zaczynać od zera. Nie chcę znowu budować czegoś, co może się rozpaść, kiedy tylko komuś się znudzę.
Nie odpowiedział. Wstał, wziął kurtkę. Gdy otwierał drzwi, chciałam coś powiedzieć, zatrzymać go. Ale nic nie powiedziałam. Drzwi się zamknęły. I zostałam sama.
Nie wiem, czy to była miłość
W poniedziałek przyszłam do pracy jak zawsze. Włączyłam komputer, przeszłam przez maile, zaczęłam planować tydzień. Wszystko wydawało się takie samo. A jednak nie było. Kiedy weszłam do sali konferencyjnej, usłyszałam szept: „Słyszałaś? Kierownik złożył wypowiedzenie”. Pomyślałam, że to żart. Ale nie był. Nie powiedział mi o tym. Po prostu załatwił wszystko po cichu, do końca zachowując się profesjonalnie. Jakbyśmy nigdy nie przekroczyli tej granicy.
Spotkaliśmy się jeszcze raz. Przypadkiem, na korytarzu. Powiedział tylko: „Trzymaj się, Grażyna”. Kiwnęłam głową. Nic więcej nie powiedziałam. Zostałam w tej samej firmie, w tym samym pokoju, przy tym samym biurku. Ale coś się we mnie skończyło. I coś się nie zaczęło. Nie przez niego. Przez siebie. Bo kiedy przyszło co do czego, wybrałam to, co znam. A nie to, czego pragnęłam. Nie wiem, czy to była miłość. Ale wiem, że przegapiłam coś ważnego. Bo byłam zbyt dumna, żeby się odważyć.
Grażyna, 56 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Nakryłem szefową z asystentem po godzinach i poczułem niesmak. Kazała mi siedzieć cicho, ale nie umiałem”
- „Nie wiedziałem, że na randkę w ciemno umówiłem się z kimś, kogo znam. Od razu chciałem uciekać”
- „Pakowałam już walizki, gdy mąż wygrał fortunę. Myślał, że pieniądze zatrzymają mnie przy nim na zawsze”