Reklama

Na zewnątrz wyglądaliśmy jak przeciętne małżeństwo. Olek potrafi się zaśmiać przy śniadaniu, a ja od czasu do czasu całowałam go w policzek. Znajomi pytali, jak nam się układa, a ja zawsze odpowiadałam: „W porządku”. Bo tak najłatwiej. Nie musiałam tłumaczyć, że to wszystko to teatr. Od miesięcy żyliśmy obok siebie, jak współlokatorzy dzielący rachunki i obowiązki. W łóżku dzieliła nas nie tylko kołdra, ale i milczenie.

Chciałam to skończyć

Olek nie jest złym człowiekiem. Nie bił, nie krzyczał, po prostu przestał być kimś, kogo kocham. Zresztą nie jestem pewna, kiedy to się stało. W którymś momencie przestał mnie pytać, jak minął dzień, a potem wybrał mecz zamiast rozmowy. Wreszcie zamilkliśmy na tydzień i żadne z nas nawet tego nie zauważyło.

Planowałam to odejście od dawna. Nie jakąś dramatyczną ucieczkę w środku nocy, tylko spokojne, zaplanowane odejście. Wszystkie sprawy prawne – załatwione, pozew – złożony. On o niczym nie wiedział. Czekałam na odpowiedni moment, a Sylwester wydał mi się symboliczny. Nowy rok, nowa ja, nowe życie.

Obserwowałam go, jak krząta się przy stole, jak nalewa napój, jak poprawia obrus. Był taki… zwyczajny i taki… nie mój. Coś we mnie się zaciskało. Im bardziej się starał, tym bardziej ja czułam się pewna, że to już koniec.

Wszystko zaplanowałam

Zegar w rogu ekranu wskazywał 23:58. W telewizji konferansjer szykował się do finałowego odliczania. Olek właśnie otwierał szampana, zadowolony, jakby ten wieczór naprawdę miał coś znaczyć. Ja siedziałam na brzegu kanapy, ściskając w dłoni telefon, który miał mi posłużyć za przepustkę do nowego życia. Czułam, jak serce bije mi w skroniach. Dłonie miałam zimne, choć w pokoju było duszno.

– Gotowa? – spytał Olek z uśmiechem, podając mi kieliszek. – Zaraz północ. Zrobimy noworoczne zdjęcie?

– Nie całuj mnie o północy – powiedziałam, patrząc na niego prosto.

Zamarł. Trzymał ten kieliszek, jakby nie wiedział, co z nim zrobić.

– Co?

– To koniec. Odchodzę. Mam kogoś.

Olek patrzył na mnie, jakby nie rozumiał języka, którym się posługuję. W telewizji rozległy się pierwsze okrzyki.

– Dziesięć, dziewięć…

Milczał. Stał dalej, z tą samą miną. Zrobiło mi się duszno.

– Złożyłam już pozew, wynajęłam mieszkanie. On czeka, aż napiszę, że wyszłam – dodałam, czując, jak moje słowa przecinają powietrze.

– Sześć, pięć, cztery…

Wyznałam mu prawdę

Nie odpowiedział. W jego oczach nie było łez, nie było złości, tylko pustka. W momencie, gdy ekran eksplodował dźwiękiem fajerwerków, on postawił kieliszek i uderzył pięścią w stół. Dźwięk był głuchy i nagły, zupełnie niepasujący do euforii sączącej się z głośników. Potem bez słowa wyszedł z pokoju.

W głowie miałam pustkę, jak po zderzeniu. Wiedziałam, że nie mogę cofnąć czasu, ale mimo to przez moment żałowałam, że powiedziałam to akurat teraz. Może powinnam poczekać, powiedzieć mu jutro? A może nie powinnam mówić nic, tylko po prostu wyjść?

Patrzyłam na ekran telefonu. Michał nie dzwonił, choć wcześniej obiecywał, że będzie czekał, że sylwester będzie naszym początkiem. Przez głowę nie przechodziła mi żadna myśl, która miałaby jakąś wyraźną formę. Tylko lęk, cichy, duszny. Miałam ochotę wybiec z mieszkania i wsiąść w pierwszy pociąg, ale dokąd? Wiedziałam tylko, że już nie chcę tu być.

Telefon zawibrował. Jedno słowo: „Czekam”. Przeczytałam je kilka razy, jakby za każdym razem miało znaczyć coś innego. Odpowiedziałam po chwili: „Jeszcze nie wyszłam”. Zaraz potem kolejne powiadomienie: „Jestem pod blokiem”.

Podjęłam decyzję

Podeszłam do okna. Siedział w samochodzie. Światła rozświetlały przestrzeń wokół, ale nie widziałam jego twarzy. Wiedziałam tylko, że jest, że to już. Wystarczyło sięgnąć po kurtkę, zamknąć za sobą drzwi, ale nie ruszyłam się. Stałam przy tym oknie i zadawałam sobie pytanie, które powtarzałam sobie już wcześniej, choć nigdy tak poważnie: czy to naprawdę miłość, czy tylko ucieczka?

W końcu wyszłam i wsiadłam do auta bez słowa. Nie przytulił mnie, nie pocałował. Po prostu popatrzył na mnie długo, jakby chciał się upewnić, że jestem tu na pewno. Dopiero gdy zapięłam pas, położył dłoń na moim kolanie. Była ciepła.

– Sylwia – powiedział cicho. – Powiedz mi jedno: jesteś tu, bo chcesz? Czy tylko dlatego, że nie mogłaś już dłużej tam być?

Zamknęłam oczy. Chciałam odpowiedzieć od razu, ale to nie była prosta odpowiedź. Nie można przecież rozdzielić ucieczki od pragnienia.

– Może jedno i drugie – szepnęłam. – Ale jestem i nie chcę wracać.

Zaczęłam od nowa

Rano wszystko było inne. Światło w mieszkaniu, zapach z kuchni, moje odbicie w lustrze i ta dziwna lekkość, jakby nagle ktoś zdjął mi kamień z pleców. Czułam strach, oczywiście, ale nie ten, który paraliżuje. Raczej taki, który mówi: „To się właśnie naprawdę dzieje”.

Minęło kilka dni. Zdziwiło mnie, jak szybko nauczyłam się nowych odgłosów – innej klatki schodowej, innych dźwięków mieszkania. Wcale nie trzeba lat, żeby zacząć od nowa, wystarczyła tylko decyzja. Zaczynałam powoli dostrzegać, że to nie tylko ucieczka. Coś się między nami tworzyło. Pewnego wieczoru Michał przyniósł mi herbatę i zapytał:

– Gdyby nie on, gdyby nie twoja przeszłość… tylko my dwoje, tutaj. Czy to wystarczyłoby ci za miłość?

Spojrzałam na niego i odpowiedziałam zgodnie z prawdą:

– Tak. Teraz tak.

Michał był inny niż Olek. Z nim nie musiałam grać. Nie próbował mnie naprawiać, ani oceniać. Potrafił słuchać w ciszy, nie wchodząc mi w słowo i nie wymagał ode mnie, żebym była wiecznie silna. Czasem po prostu trzymał mnie za rękę.

Nie żałowałam

Michał był ze mną, nie obok mnie. Kiedy śmiałam się, śmiał się razem ze mną. Kiedy miałam gorszy dzień, robił mi herbatę z imbirem i zostawiał mnie w spokoju, aż sama przychodziłam do niego. Nie udawał bohatera. Był człowiekiem i chyba właśnie dlatego z każdym tygodniem coraz bardziej czułam, że to miłość. Może nie taka filmowa, ale prawdziwa.

Nie czułam się winna ani szczególnie dumna. Po prostu byłam z Michałem – tak zwyczajnie. Były dni lepsze i gorsze, jak wszędzie, ale już nie musiałam niczego udawać. Nie musiałam się zmuszać do uśmiechu ani do rozmów o niczym. Nie musiałam siedzieć w milczeniu przy kolacji, zastanawiając się, co we mnie umarło.

Czas płynął dalej. I dobrze. Nie chciałam go zatrzymywać, nie chciałam się cofać. Ludzie się zmieniają. Przestają być tacy sami, jakimi byli pięć, dziesięć lat temu. I czasem to nie ich wina. Po prostu nie idą już w tym samym kierunku. Nie wszystko da się naprawić, ale wszystko można zacząć od nowa.

Sylwia, 37 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama