Reklama

Nie byłem w wojsku, ale nadrobiłem z nawiązką podchody i nocne warty podczas pobytu w… sanatorium. Trzeba było dorwać tego złodzieja!

Reklama

Nigdy się nie spodziewałem, że trafię do sanatorium tuż po czterdziestce. Tyle dobrego, że po operacji naprawy zastawki, a nie zawale. Zanim dostałem miejsce, spędziłem miesiąc w domu, choć to samo w sobie stanowiło pewną formę rehabilitacji. Dochodziłem do siebie pod okiem żony, syna i kota. Kot co prawda, głównie łypał ostrzegawczo, żebym się nie śmiał ruszyć, gdy się na mnie mości, no ale zawsze. Dobrze, że nie rozcinali mi mostka, bo już pierwszego dnia po powrocie jechałbym z powrotem do szpitala, po tym, jak kochana kicia wskoczyła mi na klatkę piersiową, ledwie zdążyłem się położyć w łóżku.

W końcu jednak się doczekałam i stanąłem w drzwiach upragnionego sanatorium, by… nieco się zdziwić.

Zawiodłem się tym, co zobaczyłem. Jakbym przeniósł się w czasie...

– O, kurde – mruknąłem do żony taszczącej moje bagaże. Lekarze zaznaczyli wyraźnie, że przez pewien, bliżej nieokreślony czas, nie mogę dźwigać ciężarów. Między innymi. – Ten piękny inaczej ośrodek zatrzymał się w PRL-u.

Nie, żebym aż tak dobrze pamiętał tamte czasy. Moje wspomnienia ograniczały się do tego, jak stałem z babcią w kolejkach, a z ojcem chadzałem po luksusy do Peweksu – ale to specyficznie woniejące sanatorium nasunęło mi takie właśnie skojarzenie. Żona w roli tragarza milczała, zajęta łapaniem oddechu.

W czym się objawiała peerelowatość ośrodka? Ano, w ogólnym szaro-burym wystroju, windzie przypominającej wyłożoną boazeriopodobną okleiną klatkę, koniecznością posiadania własnych sztućców tudzież papieru toaletowego i tym podobnych urokliwościach. Owszem, sanatorium przeszło remont. Kiedyś. Ale powiedzmy, że w miarę nowe drzwi i okna oraz całkiem nowe płaskie telewizory w pokojach robiły pozytywne wrażenie.

– Na końcu korytarza jest lodówka dla pacjentów i czajnik – oznajmiła oprowadzająca nas po włościach pielęgniarka.

– A mikrofalówka? – dopytałem.

– Takich luksusów u nas nie ma. Ale mamy kiosk spożywczy, o tam.

Jakby jedno z drugim miało cokolwiek wspólnego. Jako że wziąłem ze sobą słoiczek z kawą rozpuszczalną i drugi z cukrem, trochę wędlin i serów, z dostępnych „luksusów” w postaci czajnika i chłodziarki miałem zamiar regularnie korzystać. Wkrótce się przekonałem, że dobrze postąpiłem, bo jedzenie było w tym przybytku poniżej średniej.

Rehabilitacja polegała na tym, że dwa razy dziennie mieliśmy gimnastykę, a raz trening na rowerkach stacjonarnych. Niby szału nie było, ale szybko się okazało, że trzy regularne posiłki dziennie to za mało, bym nie czuł głodu. Zwłaszcza wieczorem, ponieważ nie wiedzieć czemu, kolację serwowano nam o 16.30. O w pół do piątej po południu! Nawet przedszkolaki jedzą później, bo przecież jeszcze muszą dobranockę obejrzeć, a nie będą tego robić z burczącym z głodu brzuchem.

Zniknął mój ser, a potem parówki. Tu jest jakiś złodziej!

No i pewnego razu poczułem się głodny wieczorową porą. Poszedłem więc do lodówki, wyciągnąłem pudełko z moimi produktami i wróciłem z nimi do pokoju. Zrobiłem sobie kanapkę i, kontemplując portale społecznościowe, zabrałem się do jedzenia. W pewnej chwili coś mnie tknęło. Oderwałem się od filmiku ze śmiesznym kotem i spojrzałem na opakowanie z serem. Zjadłem dwie bułki, do każdej wkładając plasterek sera. Z ośmiu powinno więc zostać sześć, a było pięć. Czyli ktoś zabrał mój ser. Może się pomylił i przez przypadek sięgnął nie do swojego pudełka? Nie poświęcałem temu zagadnieniu więcej uwagi, aż do kolejnego wieczoru, kiedy wyparował nie tylko ser, ale także parówki. W takie przypadki to już nie uwierzę. To nie była zwykła pomyłka, lecz celowe działanie jakiegoś łasucha-złodziejaszka!

Który z tych z pozoru niewinnych staruszków mógł być owym przebiegłym draniem? Średnia wieku rezydentów ośrodka oscylowała wokół sześćdziesięciu pięciu lat, choć snuło się też kilkoro młodszych, jak ja, i każdy naraz wydał mi się podejrzany. Nie mogłem i nie chciałem tego tak zostawić. Takie drobiazgi są jak kolec w palcu, jak kamyk w bucie, jak paproch w oku. Najłatwiejszym rozwiązaniem byłoby oczywiście zabrać wszystkie produkty z lodówki i schować w pokoju, ale wtedy szybko by się zepsuły. Mogłem jeszcze wystawić je na parapet, sęk w tym, że za oknem pokoju biegł taras, do którego każdy miał dostęp. Podstępny mistrz zbrodni zapewne również. Pozostawało złapać kryminalistę i wymierzyć mu sprawiedliwość. Nieważne, że mała szkodliwość czynu. Ów czyn szkodził mnie! Czemu się miałem na to pokornie godzić? Postanowiłem zasadzić się na złodzieja następnego wieczoru.

Koło lodówki stała niska ława plus kilka krzeseł i wysłużona skórzana kanapa. Nazywałem ten kącik „lożą szyderców”. Staruszkowie, którzy lubili się tam zbierać, mieli doskonały widok na cały korytarz i gapili się bez skrępowania na każdego, kto nim przechodził. No i rozmawiali w tonie utyskiwania o tym, co komu doskwiera, co komu „ci doktorzy” zrobili, a potem co dolega krewnym i znajomym królika.
Poczekałem do dwudziestej drugiej. O tej godzinie pielęgniarka chodziła po pokojach i sprawdzała, czy wszyscy są już grzecznie w łóżeczkach. Potem gasiła światła na korytarzu i schodziła do dyżurki na parterze.

Kilka minut po tym, jak zajrzała do mnie, wymknąłem się z pokoju. Cichutko zamknąłem za sobą drzwi i na palcach przemknąłem do kanapy. Wcisnąłem się w najciemniejszy kąt i znieruchomiałem.
Nie musiałem długo czekać. Wzrok przyzwyczaił mi się do ciemności i widziałem, jak mniej więcej w połowie korytarza otwierają się powoli drzwi. Złodziej był ostrożny. Zbliżał się do lodówki krok za kroczkiem, a ja starałem się być cicho jak mysz pod miotłą. Postać w końcu zatrzymała się i otworzyła lodówkę.

– Ha! Mam cię, złodzieju! – zawołałem, gdy tylko zapaliła się żaróweczka w środku. I wyskoczyłem z ciemności.

Złodziej wyprostował się gwałtownie. Wiedział, że został przyłapany, a ucieczka nic mu nie da. Zrobił jednak coś, na co nie byłem przygotowany. Sięgnął w bok, uderzył we włącznik światła i cały korytarz zalał blask jarzeniówek. Aż zmrużyłem oczy.

– Co pan? – zapytał nikczemnik.

– Co, ja?! – zaperzyłem się. – Raczej pan! Czekałem na ciebie, amatorze cudzych serów. I parówek!

– Aaa… już rozumiem – zamknął drzwiczki lodówki i usiadł na jednym z krzeseł. – Od pana też ktoś podbiera, tak?

Przyznam, że tego się nie spodziewałem. Usiadłem naprzeciwko mężczyzny i przyjrzałem mu się uważniej. Szpakowaty, szczupły, na oko po pięćdziesiątce, z brodą i wąsem. I podobnie jak ja był w tej sprawie ofiarą, nie sprawcą. Józef, bo tak miał na imię, też zresztą wpadł na podobny pomysł jak ja: postanowił złapać złodziejaszka na gorącym uczynku.

– Praktycznie od samego początku coś mi tu ginie – żalił się. – Ostatnio upodobał sobie mleko.

– Mleko?

– Przedwczoraj kupiłem kartonik, do kawy, dziś był już prawie pusty.

W nocy znów zaczailiśmy się na korytarzu, tym razem z drugiej strony

W tym momencie gdzieś zamknęły się drzwi. Odwróciliśmy się jak na komendę, ale nie zdołaliśmy dostrzec, które konkretnie. Popatrzyliśmy na siebie. Zdaliśmy sobie sprawę, że złodziej nas obserwował.

– Pogadamy jutro, po porannej gimnastyce – mruknął Józef.

Skinąłem głową na znak, że się zgadzam i rozeszliśmy się do swoich pokoi. Nie wierzyłem, że tej nocy amator cudzego nabiału odważy się wyjrzeć z nory, i miałem rację. Nazajutrz zawartość mojego pudełka w sanatoryjnej lodówce była taka, jaka być powinna. Nikt się do niej nie dobrał.

– Złodziej wczoraj nas nakrył – stwierdził Józef, gdy spotkaliśmy się pod salą gimnastyczną. – Teraz wie, że my wiemy.

– Niewiele wiemy. Tylko tyle, że ktoś kradnie jedzenie z lodówki.

– Będzie teraz ostrożniejszy. Musimy być sprytniejsi, jeśli chcemy go nakryć.

W nocy znów zaczailiśmy się w korytarzu, tym razem z drugiej strony. Zgodnie uznaliśmy, że „loża szyderców” jest spalona, a na drugim końcu korytarza były schodki i drzwi do sali, w której dwa razy w tygodniu organizowano potańcówki. Kiedy pielęgniarka skończyła obchód, zakradliśmy się tam, usiedliśmy na krzesełkach za przeszklonymi drzwiami i czekaliśmy w ciszy. Jakoś po drugiej w nocy stwierdziliśmy zgodnie, że pora spasować – złodziej raczej się dziś nie pokaże – więc wróciliśmy do swoich pokoi.

Sytuacja powtórzyła się kolejnej nocy. Gdy trzeciego dnia ledwo staliśmy na nogach po kolejnej kiepsko przespanej nocce, doszliśmy do wniosku, że to nie ma sensu. Bo się wykończymy. Wtedy właśnie wpadłem na diabelski pomysł. Podzieliłem się nim z Józefem:

– Sprawimy, że sam się ujawni.

Jeszcze tego samego dnia w sklepie pewnej sieci handlowej kupiłem mleko. W drodze powrotnej wstąpiłem jeszcze do apteki. Wieczorem, gdy „loża szyderców” zasiadła wokół lodówki, wyniosłem mleko z pokoju, niemal ostentacyjnie, tak żeby każdy widział.

– Na jutro do kawy jak znalazł – rzuciłem, umieszczając karton na półce. Mrugnąłem do Józefa i wróciłem do pokoju. Jakiś czas później pielęgniarka przeszła się po pokojach, sprawdzając, czy wszyscy pacjenci są obecni, po czym zgasiła światło w korytarzu i wróciła do dyżurki. Ja siedziałem na swoim łóżku i czytając książkę, czekałem.

Minęło może półtorej godziny, kiedy usłyszałem ciche trzaśnięcie drzwiami i szybkie kroki na korytarzu. Dał się skusić, smakosz mleka. Uśmiechnąłem się pod nosem, odłożyłem książkę i wyszedłem z pokoju. Spotkałem się z Józefem, który zdążył już zapalić światło.

– Nie potrafił się oprzeć – zauważyłem.

Stanęliśmy przed toaletą i czekaliśmy. Czekaliśmy tak długo, że zacząłem się zastanawiać, czy nie wlałem do mleka zbyt dużo środka na przeczyszczenie. Na szczęście nie. W końcu, zmęczony i cierpiący, z łazienki wyszedł nasz złodziej. Mniej więcej w moim wieku, z dużą nadwagą. Kojarzyłem go z codziennych zajęć. Wzięliśmy go na spytki. Trochę to trwało, gdyż co rusz musiał wracać do toalety, ale w końcu dowiedzieliśmy się, o co chodziło, co go skłoniło do podkradania jedzenia.

Dołożyliśmy też mleko, na które był szczególnie łasy…

Cały problem w tym, że kuracjusz zapomniał zabrać z domu portfel, w związku z czym nie miał pieniędzy. Rodzina mieszkała daleko, ale obiecali mu dowieźć nieco gotówki. Niestety, spóźniali się. No i gościowi chyba zwizualizowały czasy partyzantki pod okupacją niemiecką – oczywiście oglądane w filmach albo wysłuchiwane od dziadka w dzieciństwie – i zaczął przeprowadzać nocne akcje w stylu cichociemnych. Pewnie było to dla niego łatwiejsze, mniej raniło jego dumę, niż poproszenie kogoś o pożyczkę.

Reklama

My również nie pożyczyliśmy mu pieniędzy. Zamiast tego kupiliśmy chleb tostowy, trochę sera i parówek, i umieściliśmy wszystko na półce w lodówce, informując, że to specjalnie dla niego. Dołożyliśmy też mleko, na które był szczególnie łasy. Choć przez pewien czas może mieć uraz…

Reklama
Reklama
Reklama