„Prawie zakrztusiłam się serniczkiem, gdy zobaczyłam prezent od ukochanego. To jednak nie był koniec niespodzianek”
„Próbowałam zebrać myśli, ale to wszystko działo się tak niespodziewanie. Po policzkach płynęły łzy. Wróciły wszystkie wspomnienia. I wtedy, choć tyle lat spędziliśmy razem, poczułam dziwną gulę w gardle”.
- Redakcja
– Wiesz, co mi się śniło? – zagadnęłam Antka dziś rano, gdy wyjmował z szafki swoje ulubione ziółka.
– Znowu ten sen o ciastkach? – odparł, nie podnosząc nawet wzroku.
– Gdzie tam o ciastkach! Śnił mi się ślub – przygryzłam usta. – My na ślubnym kobiercu. Ja w białej sukni, ty w eleganckim garniturze. Wyobrażasz to sobie?
Prawda była taka, że kiedyś marzyłam o wielkim weselu i oświadczynach wśród białych róż. Ale życie zweryfikowało priorytety. Zrozumiałam, że to nie suknia ani błysk pierścionka daje szczęście, tylko te drobiazgi. Jego ręka na moim ramieniu, gdy się boję. Herbata z miodem, którą stawia przede mną, gdy nie mogę się podnieść z łóżka. I choć czasem bolało, że nie było „naszego momentu”, nauczyłam się doceniać to, co mamy.
Tym razem będzie inaczej
Antek nie śpieszył się z niczym. Czasem nie mogłam zrozumieć, co dzieje się w jego głowie, ale wiedziałam jedno. Był moim domem.
– Pamiętasz, jak ostatnio przejechałeś ten cały rynek w Wigilię, żeby znaleźć dla mnie pierniczki? – zapytałam.
– Pamiętam. Boś miała ochotę „akurat na te” – odpowiedział, przekładając grzyby do namoczenia. – Co nie znaczy, że były dobre.
– Oj, przestań. Były pyszne – roześmiałam się.
I właśnie w takich momentach wiedziałam, że nic więcej mi nie potrzeba. Antoni nigdy nie był z tych, co rzucają się w szalone pomysły.
Wigilia zawsze wyglądała u nas podobnie. Antek co roku przynosił choinkę i krzywił się, gdy na jej gałęziach zawieszałam za dużo błyszczących bombek. On zapalał lampki choinkowe, ja doprawiałam barszcz. To była nasza niezmienna rutyna.
– Ale kręcisz się jak fryga – Antoni pokręcił głową, odkładając świąteczny obrus, który wyciągnęłam na tę jedną noc w roku.
– Bo kto by to za mnie zrobił, co? – odpowiedziałam i zerknęłam na niego z czułością. Wyglądał jak zawsze – spokojny i zamyślony, jakby coś rozgrywał w głowie.
– Antoś, co ty taki zamyślony? Święta są od tego, żeby się cieszyć, nie martwić.
– Ja? Nie, nie, nic takiego – odburknął, nie patrząc mi w oczy. W rękach trzymał małe, drewniane pudełeczko, w którym trzymaliśmy opłatki.
Poczułam dziwną gulę w gardle
Usiadaliśmy przy stole i wzięliśmy opłatek do rąk. I wtedy, choć tyle lat spędziliśmy razem, poczułam dziwną gulę w gardle. Pomyślałam o tych, których nie ma, o tym, co się nie udało, o słowach, których się nie powiedziało.
– Myślisz, że wszystko nam się udało? Może mogliśmy więcej? – wyrwało mi się.
Antoś podniósł głowę. W jego oczach było coś, czego nie potrafiłam odczytać. Łagodność, ale i coś jeszcze. Uśmiechnął się tym swoim spokojnym, niemal filozoficznym uśmiechem.
– Czego tu więcej chcieć? – powiedział cicho. – Mamy siebie, Basieńko. Nie każdy ma tyle szczęścia, co my.
To były pokrzepiają słowa, ale mimo to otarłam łzę, która zawisła mi na rzęsie.
Pierogi, barszcz, śledzie – wszystko smakowało dokładnie tak, jak powinno. Tylko Antek był jakiś inny. Przez chwilę pomyślałam, że może coś go boli, że może ukrywa przede mną jakieś zdrowotne sprawy. Ale zaraz odgoniłam te myśli.
– Wiesz, co sobie przypomniałam? – powiedziałam, chcąc przerwać ciszę. – To, jak na początku biegałeś za mną z tymi goździkami. A ja cię spławiałam, pamiętasz?
– Bo chciałem wiedzieć, czy jestem uparty. A ty… no cóż, udowodniłaś mi, że jestem – odpowiedział z krzywym uśmiechem.
– Czasem myślę, że gdybyś wtedy odpuścił, wyszłoby mi to na dobre – droczyłam się z nim, choć dobrze wiedziałam, że to nieprawda.
Antek nagle spoważniał. Popatrzył na mnie długo i bardzo uważnie, jakby chciał coś powiedzieć, ale się wahał.
– Wiesz… czasem człowiek musi czekać, aż przyjdzie właściwy moment. Nawet jeśli zajmuje mu to… trochę więcej czasu.
– Co ty znowu knujesz? – zaśmiałam się. – Mówisz jak jakiś konspirator.
– Nic nie knuję. Ale może dziś wieczorem znajdziesz pod choinką coś, co ci się spodoba.
– Niespodzianka? – uniosłam brwi. – Naprawdę jesteś niemożliwy. Pewnie znowu te pierniczki kupiłeś… Wiesz, że są za słodkie.
– Może – odparł tajemniczo, a ja po prostu wzruszyłam ramionami. Kto by się spodziewał, że Antek nagle wyskoczy z jakąś niespodzianką?
Aż parsknęłam śmiechem
Kolacja dobiegła końca, ale na stole został jeszcze serniczek. Antoni po raz kolejny popatrzył na mnie z tym swoim tajemniczym uśmiechem.
Wstałam od stołu, żeby pozbierać naczynia, ale Antek mnie ubiegł.
– Siadaj, ja to zaraz ogarnę – powiedział.
– Kochanie, przecież nie pierwszy dzień mnie znasz. Nie pozwolę ci sprzątać tego samemu! – powiedziałam, ale on, jakby mnie nie słyszał.
Po chwili wrócił. W rękach trzymał coś, co sprawiło, że aż parsknęłam śmiechem.
Stare, poobijane pudełko po pierniczkach, które widywałam co roku, bo Antoni trzymał w nim moje ulubione ciasteczka z cukierni.
– Naprawdę? – zaśmiałam się, kręcąc głową. – Ile razy mam ci powtarzać, że te pierniczki mają za dużo cukru?
– Zobacz, co tam jest – powiedział, stawiając pudełko przede mną. Miał tę minę, którą widziałam może kilka razy w życiu. Jakby coś przed nim ważyło się na ostrzu noża.
– Wigilia to czas niespodzianek – powiedział tajemniczo.
Patrzyłam na niego z rozbawieniem.
– Chcesz mi powiedzieć, że biegałeś przez pół miasta, żeby mi znowu przynieść te pierniki? Oj, Antoni… – rozchyliłam wieczko pudełka, ale w tej samej chwili mój śmiech zamarł.
Moje dłonie drżały
To, co zobaczyłam, nie było pierniczkami.
W środku leżało małe, eleganckie pudełeczko z czerwonego aksamitu. Z początku nie zrozumiałam, co widzę. Wpatrywałam się w nie jak w coś zupełnie obcego, co nie miało prawa się tam znaleźć. Przeniosłam wzrok na ukochanego, który siedział sztywno, ze wzrokiem wbitym we mnie.
– Antoni? – szepnęłam, czując, jak nagle robi mi się gorąco. – Co to jest?
– Otwórz – powiedział cicho, prawie niesłyszalnie.
Wyjęłam pudełeczko, a moje dłonie drżały. Zdjęłam wieczko i wtedy zobaczyłam... pierścionek. Delikatny, ze złotą obrączką i maleńkim brylancikiem pośrodku.
– Antoni… – zaczęłam, ale głos mi się załamał.
On odchrząknął, z trudem podnosząc wzrok. W jego oczach zobaczyłam niepokój.
– Trochę mi to zajęło – powiedział cicho. – Ale myślę, że nadszedł czas. I chciałbym, żebyś została moją żoną. Jeśli tylko zechcesz.
Świat na chwilę zawirował mi przed oczami.
Czekałam na to całe życie
Próbowałam zebrać myśli, ale to wszystko działo się tak niespodziewanie.
– Antek… Czy ty sobie żartujesz? – głos drżał mi tak, że sama siebie nie poznawałam. – Przecież… przecież ja czekałam na to całe życie…
Antoni uśmiechnął się delikatnie, ale w jego oczach wciąż była ta sama niepewność.
– Wiem – odpowiedział. – I głupio mi z tego powodu. Bo czasem człowiekowi wydaje się, że słowa nie są potrzebne. Ale teraz… Teraz wiem, że są.
Po policzkach płynęły łzy. Wróciły wszystkie wspomnienia: młoda ja, dziewczyna, która marzyła o ślubie. Starsza ja, która pogodziła się z tym, że życie nie daje wszystkiego. A teraz? Teraz siedziałam tu, z pierścionkiem w dłoni i mężczyzną, który właśnie otworzył przede mną swoje serce.
– Głupi ty – wyszeptałam. – Nie trzeba było czekać.
– Ale czekałem – powiedział z uśmiechem. – I może to nie było wino z białymi różami, ale… mam nadzieję, że choć trochę cię zaskoczyłem.
Zaśmiałam się przez łzy i pokręciłam głową.
– Zaskoczyłeś. Oj, Antoni, zaskoczyłeś jak nigdy.
On sięgnął po moją dłoń i delikatnie wsunął mi pierścionek na palec. Patrzyłam na niego, na tego starego uparciucha, który przez lata nie powiedział tego, co dzisiaj.
– Pasuje jak ulał – powiedział, a w jego głosie zabrzmiała nuta dumy.
A wtedy pomyślałam sobie: niektóre marzenia się nie starzeją.
Barbara, 60 lat