Reklama

Nie chciałam, by zniknął z mojego domu, ale Stefan orzekł, że zupełnie nie pasuje do nowoczesnych mebli, jakie chciał wstawić do salonu. Wymogłam na nim jedynie, by zduni delikatnie obchodzili się z kaflami. Nie bardzo rozumiał dlaczego, więc powiedziałam, że są bardzo cenne. Wtedy pogrzebał w internecie, popytał i zapalił się do pomysłu sprzedania ich za niezłą sumkę. Do Stefana zawsze przemawiała idea dodatkowego zarobku.

Reklama

Pewnego dnia byłam już narzeczoną, zaraz potem żoną

Szczerze mówiąc, nie do końca chciałam wychodzić za Stefana, ale jak udowadniała moja kuzynka Basia, nie miałam innego wyjścia.

– Kochana, ile masz lat? Trzydzieści siedem. Z twoim wyglądem i osobowością szarej myszki nie masz co czekać na księcia z bajki. Roztrwoniłaś młodość w bibliotekach, a chyba nie chcesz zostać na starość sama, otoczona kotami?

– Jestem uczulona na sierść – wtrąciłam.

– No właśnie. Łap Stefana, bo czeka cię naprawdę samotna starość.

Zobacz także

Przyznaję, nie jestem specjalnie przebojową osobą. Świat – hałaśliwy, natrętny, będący w nieustannej wojnie z samym sobą – mnie przerażał. Kryłam się przed nim w bibliotekach, w domu z książkami, zagłuszałam go muzyką. Ale najwyraźniej nie da się tak żyć do końca. Pewnego dnia rodzina zaczyna się martwić starą panną i podsyła konkurentów do ręki. A właściwie jednego konkurenta, obrotnego Stefana. Rozwodnik, dwoje dzieci, które wychowuje była żona. Nie byłam pewna, czy stworzymy dobre stadło, ale szczerze mówiąc, huragan, który się wokół mnie rozpętał, nie dał mi możliwości obrony.

Pewnego dnia okazało się po prostu, że jestem narzeczoną, ślub za pół roku, a mąż wprowadzi się do mojego trzypokojowego mieszkania w starym budownictwie. Musimy tylko zrobić generalny remont, bo wszystko się sypie. Trzeba też usunąć to kaflowe monstrum z salonu, bo zabiera miejsce i nie będzie pasowało do nowoczesnego wystroju.

To było prawdziwe życie ludzi, którzy odeszli

Tak więc tego dnia zduni rozbierali piec. Ja w gabinecie pracowałam przy komputerze. Słyszałam, że Stefan wrócił i poszedł do salonu. W pewnej chwili usłyszałam podniesione głosy. Zaciekawiona poszłam zobaczyć, co się stało. Stefan trzymał w ręku jakąś skrzynkę i próbował ją otworzyć.

– Co to jest? – spytałam.

– Znaleźliśmy to w skrytce wmontowanej w ścianę pieca – wyjaśnił zdun.

Stefan otworzył pudełko i wyjął spory pakunek. – To tylko stare listy – powiedział z rozczarowaniem.

Szkoda, że nie złoto – dodał zdun.

– Trzeba wywalić – zdecydował mój narzeczony. – Nie! – krzyknęłam. – Oddaj mi to. – Po co ci? – Stefan zmarszczył brwi. – To jakieś śmieci.

– Dla ciebie śmieci, a dla mnie czyjeś życie. Daj mi je – podeszłam i zabrałam mu z ręki paczkę listów przewiązanych wyblakłą wstążką oraz drewniane pudełko.

To było to!

Uwielbiałam stare dokumenty, listy. To było prawdziwe życie ludzi, którzy odeszli, ale poprzez listy wciąż mówią, wciąż istnieją. Kiedy je przejrzałam, okazało się, że to były listy miłosne, mój ulubiony rodzaj. Ona, Klementyna, on, Wojciech, jej mąż, był marynarzem. Kochali się, ale widywali rzadko. Listy opowiadały historię ich życia. Ona mówiła mu, co dzieje się w ich rodzinie, jak sprawują się dzieci (mieli dwójkę). On opisywał swoją pracę, to, co widział w portach. I wyznania miłosne pełne tęsknoty.

To było to! Poszukiwany od lat pomysł na książkę! Były tu emocje, wydarzenia historyczne, szczegóły, opisy. Potrzebowałam jedynie zakończenia, listy urywały się na roku 1940. Wojna. Co było z nimi dalej? Moi rodzice wprowadzili się do tego mieszkania w latach 50. Stało puste, właściciele nigdy tu nie wrócili. Musiałam teraz zmienić się w detektywa. Trzeba znaleźć potomków, jeśli żyją. Oddać listy i poprosić o zgodę na wykorzystanie ich do książki. Moja praca tuż po studiach w archiwum miejskim teraz przyniosła owoce. Alina, z którą wtedy pracowałam, pozostała moją przyjaciółką, a teraz była zastępcą kierowniczki archiwum.

– No, kochana – powiedziała, sadowiąc się na krześle w kawiarni i łypiąc pożądliwie na torcik Marcello, który jej kupiłam w podziękowaniu. – Wiesz, że nie powinnam… No, ale mówi się trudno, przecież nie wyrzucę.

Roześmiałam się w duchu.

– Znalazłaś? – spytałam, kiedy talerzyk był już pusty. – A jakże – z westchnieniem odsunęła talerzyk i położyła na stoliku notes. – Klaudyna i Wojciech, dwoje dzieci – Marianna i Paweł. Mieszkanie zostało skonfiskowane, bo on był w Armii Krajowej. Ona wyjechała z dziećmi do Kazimierza Dolnego. Tu masz adres. Tam wciąż mieszka ktoś o tym nazwisku, imię… zaraz… Waldemar. Cudne imię, magiczne… – westchnęła.

– No, zwłaszcza w formie Waldek, Waldzio – dodałam.

– Ty to zawsze psujesz zabawę. To co, może jeszcze po jednym torciku?

– Nie powinnaś…

– Nie skąp. Dałam ci adres czy nie?

Będzie cudownie pasował do starych mebli

Następnego dnia wybrałam się do Kazimierza Dolnego. Stefan kręcił nosem, ale tym razem nie zwracałam na to uwagi. To była moja praca, moja pasja. Po czterech godzinach jazdy autobusem znalazłam się na miejscu. Miasteczko urzekło mnie natychmiast. Kiedy dotarłam do domu pana Waldemara, przez długą chwilę stałam przed furtką. W ogrodzie wśród drzew i kwiatów stał nieduży drewniany dom. Malwy przy ścianie, bujana ławka na werandzie.

– W czym mogę pani pomóc?

Ciepły męski głos odezwał się za mną. Odwróciłam się. Mężczyzna był o pół głowy wyższy ode mnie, szczupły, około czterdziestki. Nieco większe zakola dodawały mu tylko uroku… Przypominał mi Jeremiego Przyborę. I uśmiech miał równie uroczy. Okazał się właścicielem domu, poszukiwanym przeze mnie Waldemarem, wnukiem Klementyny i Wojciecha. Wypiliśmy herbatę na tarasie od strony ogrodu. Waldemar z widocznym wzruszeniem przeglądał listy swoich dziadków.

– Babcia przeprowadziła się tu z córką i synem, moim ojcem, jeszcze w czasie wojny. Tu mieszkali jej rodzice, w tym domu. Dziadek walczył w AK. Mam w domu ich listy z czasów wojny.

Chyba pisnęłam podekscytowana, bo spojrzał na mnie z uśmiechem.

– Oczywiście pokażę je pani. Myślę, że nie będzie problemów z uzyskaniem zgody rodziny na napisanie książki.

– To dla mnie wiele znaczy…

– Dla mnie też. Ale w zamian mam prośbę. Powiedziała pani, że rozbiera piec. Czy mógłbym odkupić kafle? Chciałbym postawić go tutaj w salonie. Będzie cudownie pasował do starych mebli.

Takie ma być moje życie?

Przegadaliśmy pół nocy – o książkach, muzyce, filmach. Waldemar zaproponował, bym tutaj przenocowała, w gościnnej sypialni. Po śniadaniu w ogrodzie pojechaliśmy jego samochodem do mojego miasta. Podróż minęła jak sen. Kiedy w południe weszliśmy do mojego mieszkania, Stefan właśnie pokazywał kafle jakiemuś facetowi. Ostro się targowali. Waldemar spojrzał na mnie niepewnie. A mnie trafił szlag. Pierwszy raz w życiu.

– Stefan, nie sprzedaję kafli – powiedziałam. Obaj mężczyźni spojrzeli na mnie. Klient uniósł brwi i spojrzał na mojego narzeczonego zdziwiony.

– Pan się nie przejmuje, to tylko moja narzeczona. Pięć tysięcy i kafle są pana.

Tylko moja narzeczona?

– To moje kafle. A ja ich nie sprzedaję – powiedziałam. Ale chyba za cicho, bo Stefan nie zwrócił na mnie uwagi.

– One są warte trzy razy tyle – odezwał się Waldemar. To przyciągnęło uwagę Stefana. – Secesyjne drzwiczki, rzeźbiony szczyt, ręcznie malowane. To obiekt niemal muzealny, pięć tysięcy to tanio jak barszcz.

– A pan to kto? – zapytał wściekły klient.

– Nowy właściciel – powiedziałam.

– Nie wiedziałem, że masz nosa do interesów – powiedział Stefan z zadowoleniem. Ale ja miałam dla niego przykrą niespodziankę.

– Oddaję za darmo. To wnuk dawnych właścicieli. Waldemar spojrzał na mnie z zaskoczeniem, a Stefan ze złością.

– Po moim trupie będziesz rozdawać moje rzeczy.

Jeśli pozwolisz, bym był przy tobie, nie będziesz samotna

Cała wewnętrznie się skuliłam. I nagle do mnie dotarło – ja się go boję. Takie ma być moje życie? To już wolę umrzeć samotnie. Zebrałam się w sobie.

– Jeszcze nie twoje. I nigdy nie będą twoje – trzęsąc się, ściągnęłam pierścionek zaręczynowy i podałam mu go. – To nigdy nie był dobry pomysł.

Stefan poczerwieniał na twarzy i chciał pewnie wrzasnąć, ale poczułam, jak Waldemar się do mnie przysuwa.

– Pani już wyraziła swoje życzenie.

Jeszcze mnie będziesz błagać – syknął Stefan i wyszedł z domu, trzaskając drzwiami.

– Dlaczego? – spytał Waldemar.

Byłam pewna, że mówił o Stefanie.

– Nie miałam siły przeciwstawić się rodzinie. I ze strachu przed samotnością

Uśmiechnął się i spojrzał mi głęboko w oczy.

– Jeśli pozwolisz, bym był przy tobie, nie będziesz samotna.

Od dwóch lat mieszkam w Kazimierzu, w starym domu z cudownym piecem kaflowym. Właśnie kończę książkę o miłości i życiu dziadków mojego męża. I czasami myślę ze strachem, co by ze mną było, gdyby dawniej ludzie rozmawiali ze sobą tylko przez telefon…

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama