„O ślubie mojej córki dowiedziałam się z internetu. Nie wiem, czym sobie zasłużyłam na taką obojętność własnego dziecka”
„Leżałam wtedy na kanapie, przewijałam zdjęcia bez większego sensu, aż się zatrzymałam na jej profilu. Suknia ślubna, bukiet, oboje uśmiechnięci. Opis: «Najszczęśliwszy dzień naszego życia». Wpatrywałam się w ekran”.

- Redakcja
Zaczęło się od tego, że zamilkła. Nie nagle, nie dramatycznie. Po prostu coraz rzadziej odbierała telefon.
– Jestem zawalona – tłumaczyła. – Później zadzwonię.
Ale to „później” nie przychodziło.
Na początku się nie niepokoiłam. Dzieci przecież dorastają, mają swoje życie. Wiem, że nie będę już dla niej całym światem, jak kiedyś. Nie będzie pytać, czy może iść na noc do Klaudii, nie poprosi o naleśniki z serem, nie przytuli się bez słowa, kiedy wróci z uczelni. Ale nie spodziewałam się, że będę musiała prosić o kontakt, że stanę się tylko numerem w telefonie.
Czasem sobie wmawiam, że może to ja ją dusiłam tą miłością, może za bardzo się wtrącałam. A może byłam niewystarczająca? Może, kiedy ojciec odszedł, czegoś nie dopilnowałam? Nie wiem. Nie mam już komu zadać tych pytań.
O ślubie mojej córki dowiedziałam się z Instagrama. Leżałam wtedy na kanapie, przewijałam zdjęcia bez większego sensu, aż się zatrzymałam na jej profilu. Suknia ślubna, bukiet, oboje uśmiechnięci. Opis: „Najszczęśliwszy dzień naszego życia”. Wpatrywałam się w ekran, jakby ktoś właśnie wyrwał mi serce i wrzucił do internetu.
Dosłownie oniemiałam
Ostatni raz rozmawiałyśmy chyba przed Wielkanocą. Zadzwoniłam, żeby zapytać, czy przyjedzie na święta. Wcześniej zawsze przyjeżdżała, nawet gdy miała sesję i była zmęczona. Tym razem w jej głosie coś brzmiało inaczej, jakby już podjęła decyzję, tylko jeszcze nie miała siły mi tego powiedzieć.
– Nie wiem, mamo. Zobaczę, co z pracą. Może się nie wyrwę.
– Ale zawsze przyjeżdżałaś, pamiętasz? Mazurek, jajka, no i babcia się pyta.
– No właśnie, mamo. Zawsze. A ja już nie chcę wszystkiego robić, bo tak trzeba.
Zamilkłam na chwilę. Nie wiedziałam, o co jej chodzi. Zawsze lubiła nasze święta, zawsze mówiła, że nigdzie nie pachnie tak, jak w naszym domu. Ale ten głos, którym się teraz do mnie odzywała… to nie była moja córka. Jakby ktoś inny mówił jej słowami.
– Kochanie, czemu tak trudno się z tobą skontaktować? – zapytałam cicho, bo już nawet nie chciałam się kłócić. Chciałam zrozumieć.
– Mamo, ja po prostu nie mam teraz siły na rozmowy. Nie wszystko kręci się wokół ciebie.
Te słowa uderzyły mnie bardziej, niż chciałam to po sobie pokazać. Zrobiło mi się wstyd, że w ogóle zadzwoniłam. Pożegnałyśmy się szybko. Później jeszcze raz próbowałam napisać, ale tylko zobaczyłam, że wiadomość została odczytana. Bez odpowiedzi.
Oddaliłyśmy się
Przez kilka dni analizowałam tę rozmowę w kółko. Próbowałam przypomnieć sobie, czy coś przegapiłam. Może za bardzo się wtrącałam? Może pytałam o rzeczy, o które pytać nie powinnam? A może to przez to, że nie polubiłam jej chłopaka? Nie powiedziałam nic złego, ale przecież mogła to wyczuć.
Od tamtej rozmowy minęły tygodnie. Potem były zdjęcia. Uśmiech, suknia, goście, wesele. A ja zostałam sama, bez zaproszenia, bez słowa, tylko z tą rozmową, która teraz brzmiała jak zamknięcie drzwi.
Pojechałam do mojej siostry Zosi w niedzielę. Nie dzwoniłam wcześniej. Wiedziałam, że jeśli powiem jej przez telefon, co się stało, to zacznie wypytywać, dopytywać, a ja nie miałam siły jeszcze raz przez to przechodzić. Chciałam tylko, żeby ktoś był obok. Żeby przez chwilę ktoś inny też nie rozumiał.
Zosia zrobiła kawę, podała mi ciasto i czekała, aż powiem. W końcu wyjęłam telefon i pokazałam jej zdjęcie. To samo, które tak dobrze już znałam. Z białą suknią, wiankiem i podpisem o szczęściu.
– Nie powiedziała mi – wyszeptałam. – Wyszła za mąż i nawet mnie nie zaprosiła. Zosia, ja się dowiedziałam z internetu.
Byłam zdruzgotana
Patrzyła chwilę w ekran, potem na mnie. Nie było w niej zdziwienia, tylko coś w rodzaju bezradności.
– I co, nie zadzwoniła potem? Nie powiedziała nic?
– Napisała jedno zdanie: „Chciałam spokoju, bez dramatu”. Czy ja jestem dramatem, Zosiu?
Siedziałyśmy chwilę w milczeniu. Kawa wystygła. Zosia poklepała mnie po ręce, ale nic nie powiedziała. Chyba wiedziała, że nic teraz nie pomoże.
– Przecież ja jej nie trzymałam na siłę – powiedziałam. – Nigdy nie zabraniałam jej życia po swojemu. Nie wtrącałam się. Tylko chciałam wiedzieć, że wszystko u niej dobrze. Czy to naprawdę aż tak wiele?
Zosia westchnęła, jakby chciała coś powiedzieć, ale zaraz się rozmyśliła. Przesunęła w moją stronę talerzyk z kawałkiem ciasta, ale ja tylko pokręciłam głową.
– Może jeszcze się odezwie – powiedziała w końcu. – Może musiała to przejść po swojemu.
Pokiwałam głową, choć wiedziałam, że to nieprawda. To nie był wybryk ani chwilowa kłótnia. To był koniec. A ja nie wiedziałam, jak się żyje dalej, kiedy nie ma się już komu podać mazurka na święta, komu upiec bułeczek na drogę.
Chciałam znać prawdę
Napisałam do niej. Nie chciałam się narzucać, tylko zapytałam, czy możemy się spotkać. Dodałam, że mam coś dla małego, bo widziałam na zdjęciu, że urodziła syna. Nie odpisała. Nagrałam jej wiadomość głosową. Nie płakałam, mówiłam spokojnie:
– Nie wiem, co zrobiłam, ale kocham cię, zawsze cię kochałam. Nie jestem idealna. Ale nie zasłużyłam, żeby być tylko wspomnieniem.
Nie odpisała, nie zadzwoniła. Nic. Odpuściłam.
Nie śledziłam już jej profilu. Przestałam kupować ubranka, odkąd zorientowałam się, że tylko zalegają w szafie. Zamknęłam się w rytuałach: herbata o ósmej, wiadomości o dziewiętnastej. Czasem podchodziłam do okna, jakbym na coś czekała, ale sama już nie wiedziałam na co.
Raz, kiedy wracałam z zakupów, prawie skręciłam w jej ulicę. Szłam kawałek, myśląc, że może tylko popatrzę, może zapukam. Ale stanęłam przed blokiem i nie zrobiłam ani kroku dalej. Bałam się, że nikt nie otworzy. Albo że otworzy, ale nie ona. I co wtedy powiem?
Usiadłam wtedy na ławce i patrzyłam na swoje dłonie. Pomarszczone, szorstkie. Pomyślałam, że może jakby mnie zobaczyła taką – zwyczajną, zmęczoną – to by zrozumiała. A potem, że może właśnie dlatego nie chce mnie widzieć.
Ewa, 57 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mama zawsze powtarzała, że na randce liczy się klasa, a nie wygląd. Teraz pluję sobie w brodę, że jej nie posłuchałam”
- „Jeszcze nie wyszłam za mąż, a przyszła teściowa omal nie wpędziła mnie do grobu. To 1 zdanie uratowało nasz ślub”
- „Ojciec przez lata żył jak sknera. Dopiero w testamencie odkryliśmy, że siedział na worku pieniędzy”