„O zdradzie męża dowiedziałam się od jego kochanki. Palant ją zbrzuchacił i rozbił naszą rodzinę”
„Od dwudziestu lat mieszkam w Berlinie. Trzy lata temu, w pracy, poznałam sympatycznego pana. Mieszkał w Niemczech, ale często odwiedzał matkę w Polsce. Nasze relacje szybko nabrały tempa, z wzajemnej sympatii wyewoluowało uczucie, a po niespełna dwóch latach na świat przyszła nasza córka”.
- Julia, 44 lata
Mój mąż powiedział: "Spokojnie kochanie, nic złego się nie stanie przecież, jeśli tym razem pojedziecie same z dziewczynami". Nie skomentowałam tego słowem, ale on ze spokojem mówił dalej: "Zobacz, jest sierpień, jest ciepło, Zosia i Zuzia wróciły już z wakacji, a do rozpoczęcia roku szkolnego jest jeszcze trochę czasu. Trochę to chyba bez sensu, żebyście cały czas siedziały w domu?"
– Myślę, że powinniśmy pojechać razem – odezwałam się w końcu. – Nigdy nie lubiłam jeździć sama. Nie sprawiało mi to radości. Wcześniej, gdy nie było nas stać na wspólne podróże, to co innego. Ale teraz?
– Rozumiem – Maciej zachowywał delikatny ton i widać naprawdę bardzo mu zależało, żebyśmy pojechały bez niego... – Ale naprawdę nie mogę teraz brać urlopu. Prezes ze Stanów przyjeżdża, mam nadzieję, że znowu zrobię wrażenie, wiesz, mogę dostać podwyżkę, awans...
Słyszałam, jak się śmieje do słuchawki. Jego śmiech był zdecydowanie fałszywy.
– Nie potrzebujemy przecież więcej pieniędzy – odpowiedziałam cicho.
– Rozumiem, skarbie, rozumiem, ale ja naprawdę nie dam rady teraz nigdzie pojechać.
Zapanowało milczenie. On powiedział swoje, a ja tak naprawdę nie miałam nic do dodania. Nie chodziło o tę jedną wycieczkę, na którą przecież mogłam jechać tylko z dzieciakami. Po prostu czułam, że nie mówi mi prawdy. Żaden dyrektor nie przyjeżdża teraz do jego firmy, nie dzieje się tam nic istotnego, nie ma żadnych ważnych spraw, projektów czy umów do zamknięcia. Są wakacje, połowa ludzi siedzi na urlopach. Nigdzie nic się nie dzieje.
Nie powiedziałam więc nic więcej. Skończyły mi się argumenty.
– Więc jak, kochanie? – zapytał, nie dając mi spokoju. – Pojedźcie beze mnie, a na jesieni sobie to odbijemy, co?
– Dobra. Zrób przelew, to ogarnę wszystko.
– Świetnie, teraz muszę kończyć, ale w weekend pogadamy o tym dokładniej. Buziaczki!
Połączenie zakończone. Tak jak i nasze małżeństwo
Nie miałam pojęcia, co robić. Przez ostatnie trzy dni właściwie tylko spałam, jadłam, zajmowałam się dziećmi i domem, piłam, spałam, jadłam...
Trzy dni temu dostałam list. Nie zapowiadał żadnej tragedii. Rozpoczynał się od słów "Droga Pani". A potem... była już tylko czarna otchłań.
Miał podwójne życie – dwie żony, dwie rodziny...
Mój mąż od sześciu lat pracował w Niemczech, w Berlinie. Awans, rozwój kariery, lepsze zarobki, pensje w euro. W Berlinie był od poniedziałku do piątku, a do nas przyjeżdżał na weekendy. Ja dbałam o dzieci, dom i niecierpliwie czekałam na jego powrót co piątek. Tęskniłam. I on też, kiedy wracał, wydawał się potrzebować bliskości, rodzinnego ciepła. Wszystko szło zgodnie z planem. Nie miałam żadnych powodów do obaw... Kobiecy instynkt, przeczucie? Nie u mnie. Bezgranicznie mu ufałam.
List był wyważony i spokojny. Bez obraźliwych słów, śladu histerii czy nienawiści. Autorką listu była Klaudia – równie zrozpaczona jak ja.
"Od dwudziestu lat mieszkam w Berlinie. Trzy lata temu, w pracy, poznałam fajnego mężczyznę. Mieszkał sam w Niemczech, ale regularnie wracał do Polski i odwiedzał swoją matkę, która chorowała na zaawansowaną demencję. Szybko się do siebie zbliżyliśmy, a nasza wzajemna sympatia przerodziła się w miłość. Po upływie półtora roku na świat przyszła nasza córka.
Nie naciskałam na ślub, daleko mi było od desperacji. Miałam wcześniej nieprzyjemne doświadczenia, a Maciek był tak odpowiedzialny, troskliwy i dobry, że nie potrzebowałem żadnego dokumentu. Byłam szczęśliwa. Nie zabierał mnie do Polski na weekendy, tłumacząc, że demencja to okropna choroba. Nie chciał, żebym widziała nieprzyjemne momenty, a jego matka i tak nie zauważyłaby mojej obecności. Nie naciskałam, rozumiałam jego argumenty, a w głębi duszy nawet go podziwiałam za odwagę i poświęcenie.
Pewnego razu spotkałam Olę, moją dawną przyjaciółkę z czasów, kiedy jeszcze mieszkałyśmy w Poznaniu. Zaprosiłam ją na wspólną kawę. Rozmawialiśmy w miłej atmosferze, czas pędził jak szalony. Chociaż zauważyłam, że moja kumpela zbyt długo i intensywnie obserwuje Macieja. Przyszło mi do głowy, że może on jej się podoba.
Po paru dniach od naszego spotkania Ola zadzwoniła do mnie, żeby podzielić się swoim nowym odkryciem.
– Klaudia, sory, ale muszę ci to powiedzieć. Może przesadzam, i dużo myślałam, czy w ogóle ci o tym mówić, ale coś mi tu nie gra... – na te słowa aż mnie ciarki przeszły.
– No to mów.
– Ten twój Maciek... Ja go chyba znam. Albo ma brata bliźniaka czy sobowtóra, albo to on co tydzień robi zakupy w tym centrum handlowym, w którym ja bywam. W Poznaniu – usłyszałam nerwowy chichot w słuchawce. – Tylko nie rozumiem, skoro mieszka z tobą w Berlinie, to po co? To bez sensu.
– Jasne, że to nie ma sensu. I jest niemożliwe – odpowiedziałam.
Od naszej ostatniej rozmowy minął już miesiąc. Ta kwestia nie dawała mi jednak spokoju, dręczyła mnie. Postanowiłam więc sprawdzić, co i jak i przeprowadziłam małe śledztwo. Trafiłam na stare papiery, dokumenty z pracy, znalazłam inny numer telefonu i... tak natknęłam się na panią, pani Julio. A także na wasze córeczki: Zuzię i Zosię. Nasza córka nazywa się Żaneta. Maciek nie ma pojęcia, że o tym wiem. Nie ma też pojęcia, co planuję, ale uznałam, że pani powinna się dowiedzieć. I sama zdecydować, co zrobić z tą informacją. Z szacunkiem, Klaudia.
PS. Przykro mi, naprawdę nie miałam pojęcia...".
Tutaj kończy się list. Tutaj kończy się moje życie.
Wiem już teraz, jak jest naprawdę, ale co mam z tą wiedzą zrobić?
To już czwarty dzień, kiedy non stop przeglądam ten list. Już wiem, dlaczego Maciej wysłał mnie i nasze dziewczynki na wakacje same. Prawdopodobnie Klaudia zażądała, żeby spędził z nimi cały weekend, tak w ramach testu, więc musiał wymyślić jakiś plan. Biedny...
Obok telefonu leżała kartka z numerem do prawnika. Mówili, że to ekspert od spraw rozwodowych. Pomimo ogromnego stresu, bólu i strachu, zdaję sobie sprawę, że nie mam innego wyjścia. Mój świat nagle legł w gruzach. To, co wydawało się prawdą, czymś pewnym, tak naprawdę nie istniało.
Zawsze byłam przekonana, że za zakończenie związku odpowiedzialność ponoszą obie strony. Może życie na odległość nie było dla nas najlepszą opcją. Ale zdrada to jedno, a założenie drugiej rodziny to już coś zupełnie innego. Tego nie można ani wybaczyć, ani zrozumieć. Osoba, którą kochałam przez te wszystkie lata, była dla mnie kompletną tajemnicą. Czułam ogromną pustkę. I to był jego błąd!
No to co dalej? Rozwiązanie wydaje się oczywiste. W mojej głowie pojawiały się obrazy dziewczynek, ale... one też muszą być silne.
Wybrałam numer z kartki.
– Kancelaria adwokacka J. i Partnerzy, w czym mogę pomóc? – usłyszałam w słuchawce miły, damski głos. Wzięłam głęboki oddech. To, co za chwilę powiem, zmieni całe moje życie.
– Chciałabym złożyć wniosek o rozwód. Jak najszybciej.