„Obca kobieta pojawiła się w moim domu i opowiadała niestworzone historie. Podejrzewałam, że to szwindel i oszustwo”
„– Przecież to jakaś bzdura – roześmiałam się nerwowo i odsunęłam od siebie rysunki. – Nikt o zdrowych zmysłach w to nie uwierzy. Myślałam, że po tych słowach kobieta poczuje się urażona i da sobie spokój z wciskaniem kitu, ale nie”.

- Małgorzata, 57 lat
Czego oni tu szukali?
Nie weszli na podwórko, tylko stali po przeciwnej stronie ulicy i gapili się na nasz budynek. Kobieta zagadnęła chłopca, a on skinął głową i coś odpowiedział, nie spuszczając wzroku z okna, z którego, ukryta za firanką, bacznie ich obserwowałam. Może to jakaś lala, z którą chłop mnie kiedyś zdradził, a ośmiolatek to owoc ich romansu? – kombinowałam. Gorączkowo usiłowałam sobie przypomnieć, kiedy mąż wyjeżdżał na dłużej do pracy, bo tylko wtedy miałby możliwość nawiązania intymnej relacji z obcą babą. Nie, Adam by mi tego nie zrobił… Zresztą smarkacz nie jest do niego ani trochę podobny, już prędzej do mnie, bo rudy jak wiewiórka.
W pewnym momencie chłopak uniósł rękę i pozdrowił kogoś, kto musiał być na podwórzu. Nie mogłam dojrzeć kogo, nie wychylając się z okna, a tego chciałam uniknąć. Chłopak uśmiechnął się szeroko, jeszcze raz pomachał dłonią, a potem odwrócił się do matki i coś jej powiedział. Roześmiała się, zagarnęła go ramieniem i w końcu sobie poszli. Wtedy dopiero wyjrzałam na zewnątrz. Na ławce, pod ścianą, siedział ojciec, odprowadzając wzrokiem dziwną parę.
– Skąd znasz tego dzieciaka, tato? – spytałam, wychylając się z okna.
Spojrzał do góry.
– To przecież Zyga – powiedział, po czym znów zajął się obserwacją ulicy.
Ostatnio coraz częściej tracił kontakt z rzeczywistością, ale osiemdziesiąt sześć lat to nie w kij dmuchał; stan jego zdrowia mógłby być dużo gorszy, więc nie mieliśmy prawa narzekać. Niemniej, serce bolało, gdy człowiek widział, jak z dnia na dzień tata zapadał się w sobie. Nie sprawiał kłopotu, bo nigdy nie miał porywczego charakteru. Jeśli postawiło się przed nim jedzenie, to je zjadał, jeśli prowadziło się go do sypialni, grzecznie rozbierał się i układał do łóżka. Odpowiadał na proste pytania typu: „czy nie jest ci zimno, tato?”, coraz częściej jednak sprawiał wrażenie, że nie bardzo wie, komu odpowiada. Dla mnie było to bolesne doświadczenie, mąż i dzieciaki łatwiej godzili się z tym stanem rzeczy.
– Najważniejsze – powtarzał Adam – że teściu ogarnia swoje potrzeby i nie wymaga specjalnej opieki.
No tak, tata nigdy nie żądał dla siebie specjalnych przywilejów. Brał od życia to, co mu oferowało, i nie grymasił, nawet kiedy starość pozbawiła go woli działania. Latem, gdy miasto wypełniało się turystami, siadał na ławce przed domem i wodził wzrokiem za przechodzącymi ludźmi. Po prostu się gapił, jak niektórzy w telewizor. Tym bardziej jego reakcja na zupełnie obcego dzieciaka była zastanawiająca…
Do tego to dziwne uczucie niepokoju, które mnie ogarnęło. W sezonie przewijały się przecież setki turystów w drodze na plażę albo na deptak i dotąd ich widok był mi zupełnie obojętny. Dlaczego więc zwróciłam uwagę na kobietę z chłopcem stojących po drugiej stronie drogi? Kim byli i dlaczego interesowali się domem? Chyba byłam zmęczona i zestresowana kiepskim sezonem. Ludzie nie byli już tacy skorzy do wydawania pieniędzy i kilka pokojów ciągle mieliśmy wolnych. Czy zdołamy zarobić tyle, by przetrwać do następnego sezonu?
– Nie zamartwiaj się – uspokajał mnie Adam przy kolacji. – Najwyżej zimę spędzę na budowie we Francji. Leszek mnie cały czas namawia, bym przyjechał pomóc. Damy radę.
Jej prośba była co najmniej dziwna
Następnego dnia kobieta z dzieckiem znowu nas odwiedziła. Tym razem zdecydowali się wejść na teren posesji. Rozwieszałam akurat pranie.
– Nie mamy wolnych pokoi – skłamałam, podchodząc do nich.
– Nie szukamy noclegu. Chcielibyśmy porozmawiać – odparła kobieta.
„Wydaje jej się, że ja też jestem na wczasach i mam czas na czcze pogaduszki?!” – wkurzyłam się.
– Proszę, niech pani poświęci nam parę minut – spojrzała błagalnie. – Nie było mi łatwo tutaj przyjść i zrobiłam to tylko dla syna, choć mam świadomość, że narażam się na śmieszność. Tylko kilka minut.
– Proszę się streszczać – zgodziłam się z wahaniem.
Uśmiechnęła się z wdzięcznością.
– Czy ten starszy pan to pani ojciec? Mój syn chciałby przy nim usiąść…
– Tata nie jest zwierzątkiem cyrkowym – zaczęłam podniesionym tonem, ale spojrzałam na ojca siedzącego pod ścianą domu i zamilkłam.
Jego obojętna zazwyczaj twarz była rozpromieniona, jakby zobaczył dawno niewidzianego przyjaciela. Pamiętałam ten uśmiech; kiedyś dałabym sobie rękę uciąć, że był zarezerwowany tylko dla mnie i dla mamy. Ale to było dawno temu – teraz tata roziskrzonym wzrokiem wpatrywał się w chłopca, a ten podobnie patrzył na niego. Wreszcie staruszek przesunął się na ławce i klepnął dłonią w deski, zapraszając gościa do zajęcia miejsca. Chłopak spojrzał na swoją matkę, a potem na mnie.
– Tata cię zaprasza, idź – wzruszyłam ramionami.
O co w tym chodzi?
Z powagą skinął głową, podszedł do ławki i jak dorosły mężczyzna wyciągnął dłoń do powitania. Ojciec bez zastanowienia podał mu swoją.
– Wszystko jest w porządku – powiedział chłopak. – Tylko to chciałem ci przekazać. Tylko tyle pamiętam.
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, a potem uśmiechnęli się do siebie.
– Siadaj – zachęcił go tata. – Jak widzisz, nikt nie zajął twojego miejsca.
Chłopak spełnił jego prośbę i usiadł. Milczeli obaj, ale nie wydawało się, by jakieś słowa były im jeszcze potrzebne.
– Kim jesteście? – spytałam kobietę, która z zainteresowaniem obserwowała rozwój wypadków. – Co tu się w ogóle dzieje?
Uśmiechnęła się uspokajająco i wskazała na ogrodowe krzesła ustawione w pewnej odległości od ławki, na której siedzieli ojciec z chłopakiem.
– Wiem niewiele więcej niż pani – powiedziała półgłosem. – Ale jeśli mamy rozmawiać, usiądźmy troszkę dalej. Myślę, że oni potrzebują odrobinę intymności.
Gestem zaprosiłam kobietę, by zajęła miejsce pod ogrodowym parasolem, a sama przycupnęłam naprzeciwko. Sprawiała wrażenie uczciwej osoby, więc trochę wyluzowałam. Poza tym chciałam cokolwiek zrozumieć z tego wszystkiego.
– Mój syn ma na imię Bartek – zaczęła kobieta. – W listopadzie skończy dziewięć lat i, może mi pani wierzyć lub nie, od jego szóstych urodzin co roku wyjeżdżaliśmy do innego miasteczka nad Bałtykiem w poszukiwaniu tego domu.
W mojej głowie zapaliła się czerwona lampka: przekręt dotyczący praw własności? Cholera jasna, powinnam była zaufać przeczuciom i wyrzucić tę dziwną parkę na zbity pysk, zanim zaczęli swoje gierki.
– Teraz, kiedy patrzę na nich dwóch – kobieta ruchem głowy wskazała na ławkę pod ścianą domu – wydaje mi się, że poszukiwaliśmy pani ojca, a nie domu, i coś mi mówi, że to nasze ostatnie lato nad Bałtykiem. Chwała Bogu, mam już serdecznie dość polskiego wybrzeża, drożyzny i kapryśnej pogody.
Chce zabrać mi dom?
„No, paniusiu, pod zły adres trafiłaś z tymi żalami” – pomyślałam i przypomniałam, że czekam na konkrety.
– No tak – uśmiechnęła się przepraszająco. – Tylko to nie jest takie proste. Obawiam się, że weźmie mnie pani za wariatkę… Najlepiej pokażę pani rysunek sześcioletniego Bartka.
Wyjęła z torby kilka kartek złożonych na pół, jedną z nich położyła przede mną i rozprostowała. Zobaczyłam narysowany dziecięcą ręką dom, ogrodzony płotem i dwójkę ludzików trzymających się za ręce. Z tyłu widać było jakiś komin czy wieżę. Nic szczególnego, moje dzieciaki tworzyły podobnych bazgrołów na kopy.
– Twierdził, że narysował swój dom i rodzinę – objaśniała kobieta.
– Widzę – stwierdziłam, bo, doprawdy, też mi zagadka! – Całkiem ładny rysunek jak na sześciolatka, ale chyba nie przybliża nas do meritum, co?
– Przybliża, niech mi pani wierzy – przekonywała. – My nie mieszkamy w domku z ogrodem, tylko w zwykłych, betonowych blokach. Do tego ta latarnia morska w tle… Mimo to Bartek upierał się, że to jego domek, a postacie stojące w ogródku to on z bratem. Tylko że syn jest jedynakiem.
Przymknęłam oczy ze znużeniem. Cholera, ale mi się trafiło… Jak mam się ich teraz pozbyć?
– A tutaj… – kobieta rozłożyła następny rysunek – Bartek narysował siebie i brata na łódce. Łowią ryby i to jest ich praca. Tak zarabiają na życie. On i Piotrek…
Otwarłam oczy i zaniepokojona spojrzałam na rysunek.
– Mój tata ma na imię Piotrek – powiedziałam ostrożnie. – I w młodości łowił ryby. Zresztą cała rodzina parała się tym zajęciem.
– Jego brat także?– spytała kobieta.
– Jego brat nie żyje – powiedziałam wolno. – Utonął w młodości.
Próbowałam sobie przypomnieć wczorajszą reakcję taty, kiedy zauważył chłopaka. Gdy spytałam, czy go zna, stwierdził, że to Zyga. Brat, który utonął podczas połowu, miał na imię Zygmunt. Zyga…
– Przepraszam – otrząsnęłam się. – Próbuje mi pani powiedzieć, że pani syn jest bratem mojego ojca?
– Był – uściśliła. – W poprzednim życiu. Tak się domyślam.
– Przecież to jakaś bzdura – roześmiałam się nerwowo i odsunęłam od siebie rysunki. – Nikt o zdrowych zmysłach w to nie uwierzy.
Dla mnie to był stek bzdur
Myślałam, że po tych słowach kobieta poczuje się urażona i da sobie spokój z wciskaniem kitu, ale nie. Uśmiechnęła się smutno, złożyła rysunki syna i schowała je do torby.
– Nie spodziewałam się, że mi pani uwierzy – powiedziała. – Oboje z mężem bardzo długo nie chcieliśmy przyjąć do wiadomości tego, że nasze dziecko zachowało pamięć poprzedniego wcielenia. Z czasem jego wspomnienia się zacierały i blakły, ale ciągle pamiętał, że musi się zobaczyć z bratem. To stało się jego autentyczną obsesją i zaczęliśmy się martwić o jego zdrowie psychiczne.
– I w końcu uwierzyliście dzieciakowi? – spytałam z niedowierzaniem. – Przecież każde dziecko tworzy baśniowe światy.
– Jakoś musieliśmy się odnaleźć w tej sytuacji, więc postanowiliśmy pomóc synowi w poszukiwaniach – wzruszyła ramionami. – Według psychologa brak rezultatów miał łagodnie sprowadzić Bartka do teraźniejszości. Wyjazdy nad Bałtyk stanowiły swego rodzaju kurację… No i odnaleźliśmy w końcu poszukiwanego. Nie wiem, jak Bartek, ale ja czuję ogromną ulgę.
– Chyba nie sądzi pani – powiedziałam, patrząc jej w oczy – że jakikolwiek sąd w to uwierzy?
Potrząsnęła głową.
– Sąd? – spytała. – Jaki sąd?
– A nie po to poświęciliście tyle czasu, żeby ubiegać się o połowę spadku należną bratu ojca? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
– Aha – uśmiechnęła się, pojmując, że została przejrzana. – Jasne. Nie wiem, na co liczyłam, opowiadając pani tę historię, ale na pewno nie na spadek, proszę mi wierzyć. W każdym razie dziękuję, że Bartek mógł posiedzieć z pani ojcem. Myślę, że powinniśmy się już zbierać.
Nie oponowałam. Miałam dość wrażeń na dziś i sporo pracy do wykonania.
– Bartek! – kobieta zwróciła się do syna. – Pożegnaj się z panem.
– Dobra! – odkrzyknął i ściszywszy głos, zwrócił się do taty: – Teraz już znikam na zawsze. Dasz sobie radę?
– Jasne – zapewnił stary człowiek, ściskając dłoń małemu chłopcu.
– Uważaj na siebie, Zyga.
Chłopczyk z powagą skinął głową, odwrócił się i podszedł do matki.
– Wracajmy, mamo – poprosił.
Kobieta skinęła mi głową, objęła małego i wyszli na ulicę. Wmieszali się w gęsty tłum wczasowiczów i po chwili zniknęli nam z oczu. Podeszłam do ławeczki, na której siedział, uśmiechnięty od ucha do ucha, ojciec.
Ojciec odszedł we śnie
– Dobrze się czujesz, tato? – spytałam głupio, bo na kilometr było widać, że jest szczęśliwy jak nigdy.
– O, tak – potwierdził. – Teraz wszystko jest tak, jak powinno. Mogę spokojnie umrzeć.
Stałam nad nim i w głowie miałam mętlik. Coś się wydarzyło, to pewne, ale nie byłam w stanie zaakceptować historii tej kobiety.
– Jak miał na imię chłopak, z którym rozmawiałeś, tato?– spytałam.
– Jaki chłopak? – zrobił wielkie oczy.
– Ten, który przed chwilą siedział obok ciebie – westchnęłam.
– Nie mam pojęcia – mruknął. – Myślałem, że to twoi znajomi.
– Tato! – spojrzałam na niego błagalnie. – Nazwałeś tego chłopaka Zyga, przecież słyszałam.
– Naprawdę? – uśmiechnął się w zamyśleniu. – Tak samo dawno temu wołałem na twojego wujka… Zabawne, prawda?
Pokiwałam głową. Nie było szansy, bym coś więcej z niego wyciągnęła. Tata niby nic nie pamiętał, ale od tego zdarzenia stał się pogodniejszy i lepiej ogarniał sytuację wokół. Chyba przez miesiąc sprawiał wrażenie, że młodnieje z każdym dniem, a potem nagle umarł cichutko we śnie.
Jakoś powoli zaczynam wierzyć, że dziwny chłopiec, który nas odwiedził, w swoim wcześniejszym życiu był wujem Zygmuntem. Fakt, potrzebowałam na to trochę czasu, ale kto by tak po prostu zaakceptował reinkarnację? Mąż patrzy na mnie jak na wariatkę, kiedy próbuję z nim o tym gadać. Cóż, też mu pewnie zajmie chwilę, zanim doda dwa do dwóch.