Reklama

Nasz związek, a właściwie płomienne uczucia łączące mnie i moją żonę, zdawały się przygasać. Nie układało się najlepiej. Niewątpliwie darzyliśmy się z Basią sympatią, łączyły nas podobne pasje, a i sprzeczki wybuchały między nami rzadko, dlatego postrzegano nas jako zgraną parę. W naszym przypadku to jednak nie wystarczało. Sfera intymna od zawsze miała dla nas duże znaczenie.

Reklama

Jakiś czas temu, mniej więcej w piętnastą rocznicę naszego małżeństwa, zdecydowaliśmy się na zakup lokalu w niewielkim, przytulnym budynku. Apartamenty znajdujące się na najniższej kondygnacji posiadały własne ogródki, a moja ukochana od dawna śniła o skrawku zieleni, rabatach pełnych kwiatów i hamaku zawieszonym pomiędzy drzewami.

Iskra między nami przeskoczyła niemal natychmiast

Pół roku później firma deweloperska oddała do użytku kolejny segment bloku, a lokal w sąsiedztwie nabyła para w podobnym do nas wieku, ale bez potomstwa. Mąż pracował jako inżynier, a żona zajmowała się tworzeniem ozdób, które oferowała w sieci. Kupującymi byli głównie klienci z Niemiec, więc jej dochody były całkiem przyzwoite.

Artystyczna dusza... Kręcone, opadające na ramiona kosmyki, zwiewne, barwne kiecki, zatopiony w marzeniach wzrok. Zupełne zaprzeczenie mojej praktycznej, noszącej dresy, ostrzyżonej na chłopczycę małżonki. Nawet jej imię było wyjątkowe – Arleta. Momentalnie poczuliśmy chemię. Już po kwartale od dnia, gdy zamieszkali obok, nawiązaliśmy romans.

Trudno powiedzieć, co dokładnie było przyczyną, ale odkąd rozpocząłem swoje sekretne schadzki z sąsiadką, moje pożycie małżeńskie również stało się o wiele bardziej ekscytujące. Zastanawiam się, czy to wyrzuty sumienia tak na mnie działają? A może po prostu ta kusząca aura sekretu, towarzysząca naszym potajemnym spotkaniom, udzielała się również w sypialni z żoną? Ten niepokojący, a jednocześnie podniecający dreszcz zakazanego owocu sprawiał, że moje wizyty u Arlety były zawsze pełne pasji i niezwykle intensywne.

Zobacz także

Nie, nie pokochałem jej. Łączyła nas jedynie fizyczna relacja. Bywało, że czułem się nieswojo, bo ona wysyłała sygnały świadczące o tym, że jest we mnie zakochana. Jako artystyczna dusza była osobą nad wyraz wrażliwą, a wręcz egzaltowaną. Zbyt uczuciową i zaborczo nastawioną.

Ciągle pytała mnie, czy ją kocham (odpowiadałem wtedy: „jasne, że tak”, ale nigdy nie wyznałem jej miłości wprost, więc się nie liczy). Obrażała się, gdy zdarzało mi się nie pojawić na naszym potajemnym spotkaniu... Po trzech latach miałem już tego dosyć, straciłem cierpliwość. Poza tym w sypialni też nie szalała. To grzeszna natura naszego związku tak mnie podniecała.

Niepokoiło mnie to, że z biegiem czasu coraz bardziej potrzebowała zapewnień o moich uczuciach. Parę razy rzuciła nawet pytanie: „A jak byś postąpił, gdybym owdowiała?”. Muszę przyznać, że poświęciłem temu chwilę refleksji. I w końcu stwierdziłem, że raczej nie porzuciłbym małżonki, by związać się z Arletą.

Pewnie dotarło to do niej, bo przestała drążyć temat

Z Barbarą łączyło mnie o wiele więcej niż tylko wspólne finanse i syn. Poza tym kochałem moją żonę, więc kwestia była zamknięta. Rzecz jasna nie mówiłem tego wprost mojej kochance, nie przepadałem za jej dąsami. Oznajmiłem jej jedynie, że póki nasz syn się nie usamodzielni, a ma ledwie naście lat, nie ma szans, żebym porzucił rodzinę. Chyba wreszcie dotarło to do niej, bo przestała drążyć temat.

Zacząłem myśleć o zakończeniu tej relacji. Problem w tym, że moja kochanka mieszkała tuż obok, a razem z małżonkiem wpadali do nas co tydzień na lampkę wina i seans filmowy. Zdawałem sobie sprawę, że jeśli to ja zainicjuję rozstanie, Arleta na pewno nie pozostawi tego bez echa. Zależało mi, aby Basia nie dowiedziała się o moim romansie. Bardzo mnie kochała i byłem pewien, że ta informacja byłaby dla niej wielkim ciosem.

Któregoś dnia, pod wieczór, nasza przyjaciółka Arleta przyszła zapłakana.

– Piotr nie żyje! Muszę pojechać do szpitala, ale sama nie dam rady prowadzić… – pokazała drżące dłonie, patrząc mi prosto w oczy.

Przez chwilę byłem w szoku, ale gdy się otrząsnąłem, stwierdziłem, że oczywiście, zawiezienie jej do miejskiego szpitala nie będzie dla mnie problemem. W tym momencie wtrąciła się moja małżonka:

Nie, to ja ją podwiozę.

– Ale…

Wówczas małżonka obdarzyła mnie niecodziennym spojrzeniem i odezwała się przytłumionym głosem:

– W tej chwili ona wymaga obecności innej kobiety, która przyniesie jej ukojenie.

Niby słusznie. Gdy odjechały autem należącym do Arlety, opadłem na sofę, odczuwając osobliwy ciężar w klatce piersiowej. Co kryło się za wzrokiem Basi? Czyżby… domyśliła się czegoś? Nie, to niemożliwe… A do tego jeszcze Arleta.

Znów będzie wobec mnie natarczywa...

Muszę przyznać, że znalazłem się w trudnym położeniu. To tak, jakbym był między młotem a kowadłem. Z jednej strony ukochana małżonka, a z drugiej – kochanka. Serce podpowiada jedno, ale rozum wie swoje. Wpadłem po uszy i nawet nie wiem, kiedy. Czuję się jak zwierzę złapane w sidła. Za chwilę Arleta pewnie znowu zacznie mnie dręczyć wyrzutami sumienia... Dotarło do mnie, że ten skok w bok był totalną pomyłką. I że przyjdzie mi słono za niego zapłacić.

W tamtym momencie przyszło mi do głowy, że gdyby Basia się o wszystkim dowiedziała, to bym jej wyjaśnił, że to Arleta zrobiła pierwszy ruch. To ona mnie poderwała. Taka była prawda. Początkowo nie chciałem… Ale później, no cóż, ostatecznie jestem namiętnym, sprawnym facetem, co nie? No i, skarbie, przekonywałem Basię w swoich myślach, przecież dzięki tej przygodzie i nasze życie seksualne stało się lepsze, zgadza się? Pamiętaj też, że chodziło tylko o seks, nigdy nic do niej nie czułem.

No dobra, moja rozsądna, ogarnięta i opanowana małżonka na bank kupi tę wymówkę, pomyślałem. Czemu? Bo mnie kocha. Da wiarę, bo będzie chciała dać wiarę. Do szpitala w Poznaniu były dwie godzinki drogi. Wypatrywałem telefonu od Basi, ale komórka ani pisnęła.

Napisałem SMS z pytaniem, czy wszystko gra, ale odpowiedź nie nadeszła. Ze stresu prawie nie zmrużyłem oka. Nad ranem telefon nadal nie dawał znaku życia. Ani Basia, ani Arleta nie odpisywały na moje SMS-y, nie odbierały też telefonów.

Późnym popołudniem, koło godziny szesnastej, zadzwonił do mnie prawnik z Poznania. Oznajmił, że moja małżonka trafiła w ręce policji za to, że pobiła Arletę M. Poszkodowana jest podobno w kiepskiej kondycji i przebywa w szpitalu.

– Zaraz, zaraz… ale o co chodzi? – zapytałem kompletnie zszokowany.

Po drugiej stronie słuchawki nastąpiła chwila milczenia.

Utrzymuje, że tylko się broniła, bo Arleta M. ją zaatakowała. Zdołałem to załatwić tak, że nie zatrzymają jej w areszcie na czas śledztwa.

Wsiadłem do auta i ruszyłem w stronę Poznania. Głowę miałem pełną galopujących myśli i wizji. Ta nieszczęsna, zrozpaczona dziewczyna chciała pozbyć się rywalki. I naturalnie wszystko wypaplała Basi o naszym romansie, a moja małżonka może i próbowała temu zaprzeczyć, ale skoro tak mocno sprała Arletę, to chyba pragnęła ją ukarać za to, że mnie zbajerowała.

Miłość potrafi nieźle namieszać

Podjechałem pod komisariat w Poznaniu. Basię już tam zastałem. Weszła do samochodu i udaliśmy się do pierwszej z brzegu knajpki, bo była strasznie głodna. Gdy zaspokoiła apetyt, zwróciłem się do niej cichutko:

– Przykro mi, że cię skrzywdziłem, ale to ona zaczęła… Przysięgam, to był wyłącznie seks, a poza tym dzięki temu także u nas…

– Serio sądzisz, że ją poturbowałam przez to, że z tobą kręciła? – Basia nagle przerwała moją wypowiedź, spoglądając na mnie jak na dziwacznego, niezidentyfikowanego robaka. Pokręciła przecząco głową. – Zawsze miałeś mocno wyolbrzymione zdanie na swój temat – westchnęła z rezygnacją. – Od dłuższego czasu byłam świadoma twojego romansu. Wiedziałam też, że to Arleta cię uwiodła, żeby pokazać Piotrowi, że ona też da radę. Liczyła na to, że obudzi się w nim zazdrość i znowu zwróci na nią uwagę. Ale Piotr od dawna już jej nie kochał. Kiedy się do nas wprowadzili, między mną a Piotrem momentalnie przeskoczyła iskra. Poczułam coś, czego od dawna brakowało w naszym małżeństwie.

Poczułem się, jakbym wylądował w jakimś innym wymiarze.

– Zaraz, zaraz... Chodzi o ciebie i Piotrka? – wykrztusiłem z siebie.

– Zaskakuje cię to? On był facetem z krwi i kości, bystrym, pełnym wigoru. Dominującym. Kręciło mnie to. Sądzę również... – w oczach Basi pojawiły się łzy. Przełknęła z trudem. – Straciłam dla niego głowę. On też się we mnie zadurzył. Mieliśmy wrażenie, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Tyle że ja byłam z tobą, a on miał Arletę, która za nic nie zgodziłaby się na rozwód. Choć on już do niej nic nie czuł, ona szalała za nim jak opętana.

Zacząłem odczuwać niezrozumiałe osłabienie. Basia odezwała się do mnie delikatnie:

– Sądziłeś, że coś do ciebie czuje?

Czyli nigdy nie byłem dla niej ważny?

Basia spoglądała na mnie ze współczuciem.

– Wybacz, ale obawiam się, że nie.

– A co z tobą? Czy ty mnie nie kochasz? Przecież ja cię kocham! – odparłem z wyrzutem.

– Wiesz co? Dawno temu, gdy nie miałam jeszcze doświadczenia i byłam pełna ideałów, prawdopodobnie cię kochałam. Wtedy liczyło się tylko łóżko. Jednak z biegiem lat dojrzałam, a ty pozostałeś w tym samym miejscu. Ciągle jesteś egoistycznym, pozbawionym autorefleksji palantem, przekonanym, że wszechświat obraca się wokół ciebie. Nawet nasz własny syn prezentuje bardziej dojrzałą postawę życiową od ciebie. A to wcale nie podnieca ani nie przyciąga. Prędzej czy później, gdy tylko Jacek rozpocząłby studia, i tak wystąpiłabym o rozwód.

Ja i Basia nie jesteśmy już małżeństwem. Choć od tego momentu zdążyło upłynąć dużo czasu, nadal nie potrafię zaakceptować tego, co mi powiedziała. Dla mnie to po prostu niewyobrażalne, że ani ona, ani Arleta nie darzyły mnie choćby odrobiną uczucia. Nawet tym najmniejszego…

Reklama

Mariusz, 42 lata

Reklama
Reklama
Reklama