Reklama

– Mamo, wybierzesz się dziś ze mną na zakupy? – spytała Jola. – Chciałabym sobie sprawić jakąś fajną spódnicę na wiosnę, a i tobie przydałoby się w garderobie coś nowego. Idziemy?

Reklama

Wzruszyłam ramionami.

– Może i przydałoby mi się coś nowego, ale dzisiaj to ja nie mam czasu na latanie po mieście. Jest sobota, cały dom do posprzątania! – odparłam.

Ty chyba żartujesz! – córka spojrzała na mnie zdumiona. – Przecież wczoraj sprzątałaś.

– E tam, tak tylko, po łebkach.

Zobacz także

– Po łebkach? Tu jest czysto jak, nie przymierzając, w laboratorium – rozejrzała się dokoła.

Chyba nigdy żadnego laboratorium nie widziała! Ale co się dziwić, przecież sama nigdy nie sprząta. Owszem, szklankę umyć – umyje, po książkach odkurzaczem przeleci, jednak gruntowne porządki? Nie. Nigdy. „Bo też kiedy miałaby je zrobić?” – zreflektowałam się. Jak wraca ze szkoły, to przygotowuje się do lekcji na następny dzień. Ciągle ma jakieś klasówki i zeszyty do sprawdzenia, jakieś papiery do uzupełnienia…

Za moich czasów nauczyciele nie mieli aż tyle papierkowej roboty – wiem, bo sama jestem emerytowanym pedagogiem. Przez 30 lat pracowałam z dziećmi, wychowywałam dwójkę własnych i jeszcze cały dom był na mojej głowie. A w domu – wiadomo – wieczne porządki. Po powrocie z pracy już od progu planowałam, co i w jakiej kolejności zrobię. Kiedy we wrześniu przechodziłam na emeryturę, koleżanki pytały, czym zapełnię taką ilość wolnego czasu.

– Nie martwcie się o to! – zaśmiałam się. – Wreszcie będę miała porządnie posprzątane mieszkanie. A jak już wszystko będzie na błysk, zajmę się sobą.

Coś się stało?

Tak więc jestem na zasłużonym wypoczynku, i co? Jeszcze ani jednego filmu nie obejrzałam, o wyjściu do filharmonii nie wspominając. Teraz to dopiero cały dom jest na mojej głowie! I nikt nie kwapi się do pomocy. Kiedy pytam, czy ktoś mógłby mnie w czymś wyręczyć, słyszę, że to bez sensu, bo ja i tak potem będę po nim poprawiać.

– Nikt tak nie zrobi tego jak ty – mówią i to jest prawda, całe życie to powtarzałam.

Tyle że mnie już zaczyna brakować sił. A tu na dokładkę zadzwoniła moja siostra z informacją, że przyjeżdża do nas w niedzielę i chciałaby zostać kilka dni. Niedziela to jutro!

– Nie mogła wcześniej nas powiadomić? – denerwowałam się, drepcząc ze szmatką od pokoju do pokoju. – Wszędzie brudno, zakupy niezrobione, nic nie ugotowałam, jak my ją przyjmiemy?

– A ja się cieszę! – radośnie obwieścił Wiesiek, mój mąż. – Zośki dawno u nas nie było, stęskniłem się za jej klopsikami w sosie koperkowym. I szarlotką. Na pewno znów ugotuje coś pysznego – rozmarzył się.

– Ty się tu tak nie rozanielaj, tylko śmigaj do sklepu! A ty, Jasiek – zwróciłam się do syna – przynieś mi ze strychu drabinę, i to biegusiem!

– Ojej, czemu tak krzyczysz? – w kuchni pojawiła się Jola z reklamówką znanej sieci odzieżowej; widać znalazła tę swoją spódnicę. – Coś się stało?

– Stało, stało – gderałam. – Rozpakuj swoje siatki i zajmij się porządkami w szafkach. Ciocia Zosia przyjeżdża.

Starałam się jej dogodzić

Zosia… Starsza o kilka lat siostra zawsze była mi wzorem. Kochałam ją całym sercem, lecz o jedno miałam do niej żal: ciągle zmuszała mnie do pracy. A na wsi, w gospodarstwie, zawsze jest co robić… Moje koleżanki cieszyły się z dni wolnych od nauki, ja wiecznie słyszałam:

– Renata! Wyszoruj garnki!

A potem:

– Skończyłaś? To wypastuj podłogi. Raz-dwa! I nie zapomnij wyfroterować!

Bez słowa sprzeciwu brałam szczotkę, ścierkę, wiadro z wodą i robiłam, co kazała, a ona i tak wiecznie była niezadowolona:

– I to niby ma być porządek? – pytała, przeciągając palcem po framudze okna. – Popraw to, bo ja nie mam czasu. Muszę oporządzić krowy, a potem ugotować obiad, żeby rodzice, jak wrócą z pola, mieli co zjeść. Ty masz tylko posprzątać. Chyba nie za dużo od ciebie wymagam?

Starałam się jej dogodzić, lecz to było praktycznie niewykonalne. Zawsze do czegoś się przyczepiła, więc nabrałam przekonania, że jestem beznadziejna i do niczego się nie nadaję. Nawet do sprzątania.

Chyba dlatego jej przyjazd tak mnie rozstroił. Gdyby się zapowiedziała choć dzień wcześniej, miałabym szansę wszystko przygotować, a tak? Głowę dam, że zauważy każde niedociągnięcie.

– Słuchajcie – zwróciłam się do całej rodziny. – Musicie mi pomóc. Dom musi być na błysk!

– Przecież wszystko jest w porządku – mruknął niechętnie syn.

– Naprawdę jest czysto, kochanie – dodał Wiesiek.

Wtedy nie wytrzymałam. Nerwy mi puściły i zaczęłam krzyczeć. Że nic w domu nie robią, że wszystko jest na mojej głowie, że są leniwi i niewdzięczni. A skoro tak, to dziękuję im za współpracę i niech lepiej znikną mi z oczu. Wszystko zrobię sama, jak zawsze!

Reszta dnia upłynęła w ciszy, bo rodzina w milczeniu wykonywała moje polecenia. W końcu późnym wieczorem nawet ja uznałam, że cały dom aż lśni.

Mam po dziurki w nosie

Zosia pojawiła się u nas w niedzielę rano i od razu zabrała do pieczenia ciasta. Pierwsze dni jej pobytu upłynęły całkiem przyjemnie, chociaż cały czas bacznie obserwowałam siostrę, czekając na słowa krytyki pod moim adresem. O dziwo, nie doczekałam się. Co nie umniejszało mojej irytacji, ilekroć Zosia pytała, czy może mi w czymś pomóc. Po co? Przecież świetnie sobie radzę! Natomiast reszta rodzinki była w znakomitych nastrojach. Chwalili ugotowane przez moją siostrę zupy, zajadali się jej wypiekami… Aż byłam zazdrosna, że mnie nigdy tak nie komplementują. Któregoś dnia, wróciwszy do domu z zakupów, zauważyłam, że ktoś poukładał rzeczy w szafie w przedpokoju inaczej niż były.

– Ejże, kto mi grzebał w szafie? – wrzasnęłam.

– Ja – Zośka wychyliła głowę z kuchni. – Obiad już czeka na podgrzanie, chciałam zająć się czymś pożytecznym.

Zagotowałam się.

– Nie życzę sobie, żebyś mi sprzątała! Sama potrafię zadbać o swój dom! – krzyczałam.

A potem poszło: wypomniałam jej po kolei wszystkie żale.

– Mam po dziurki w nosie twojej obsesji na punkcie czystości! – krzyczałam, a Zosia słuchała w milczeniu, przerażona, coraz bardziej kuląc się w sobie.

Kiedy skończyłam, wstała chwiejnie z krzesła i bardzo smutnym głosem powiedziała, że musi wyjść na spacer, ochłonąć.

– Coś ty najlepszego zrobiła?! – naskoczyła na mnie Jola, zwabiona z góry moim krzykiem.

– Jak mogłaś wyrządzić cioci taką przykrość? Przecież chciała ci tylko pomóc! Nawrzeszczałaś na nią, że jej świat kończy się na sprzątaniu, a twój? Jesteś dokładnie taka sama! Albo jeszcze gorsza. Ciągle wyrzucasz nam, że mamy brudno w pokojach, że kapa krzywo leży. Czasami to aż się sobie dziwię, że jeszcze z tobą wytrzymuję! – krzyknęła ze łzami w oczach i pobiegła do siebie.

– Ona ma rację – stwierdził spokojnie Wiesiek. – To twoje ciągłe sprzątnie nie jest normalne.

Jest, jak jest! Czyli w porządku

Byłam zdruzgotana. Nie sądziłam, że tak odbierają moje zamiłowanie do porządku. W końcu jednak musiałam przyznać, że robię im dokładnie to, czego nie znosiłam kiedyś u Zosi. A przecież obiecałam sobie, że nigdy taka nie będę.

Kiedy jakąś godzinę później Zosia wróciła ze spaceru, przeprosiłam ją z całego serca, a ona…

– Miałaś rację – odparła. – Nie powinnam wściubiać nosa w nie swoje sprawy. To znaczy szafy – uśmiechnęła się smutno. – Następnym razem zanim coś zrobię, zapytam cię o zgodę. A za ten koszmar z dzieciństwa mogę jedynie powiedzieć: przepraszam.

Uściskałyśmy się serdecznie.

Od tego zdarzenia minęło już kilka lat. Staram się postępować inaczej, mądrzej, a przede wszystkim być bardziej wyrozumiała. Wizyty Zosi stały się dla mnie czystą przyjemnością, przed jej przyjazdem nigdy nie wpadam w szał sprzątania. Jest, jak jest! Czyli w porządku.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama