Reklama

Chcieli nas zeswatać

Mój wyjazd z synem w góry od początku zapowiadał się pechowo. Najpierw okazało się, że moje rossignole do niczego już się nie nadają i będę musiała wypożyczyć narty na miejscu. W pociągu wylałam na swoje kremowe spodnie kawę i wyglądało, jakbym popuściła. A pierwszą osobą, którą zobaczyłam w hotelu, był… Grzegorz.

Reklama

Co to za facet? Moi przyjaciele chcieli mnie z nim spiknąć. Gość długo nie rozumiał, gdy mówiłam, że nie jestem zainteresowana, a jednocześnie jego głos sprawiał, że miałam ochotę rozebrać i siebie, i jego. U kobiety obarczonej niezbyt przyjemnymi doświadczeniami z dwoma byłymi mężami jest to reakcja ze wszech miar niepokojąca.

Grzegorz naturalnie zobaczył mnie od razu, jak tylko wtarabaniliśmy się do lobby z walizami, nartami i zmęczonym pięciolatkiem, który głośno domagał się łazienki. Gdy moje oczy na nim spoczęły, uśmiechnął się szeroko i skłonił. Dżentelmen, kurna. Nie miałam czasu więcej się nad nim zastanawiać, bo trzeba było ogarnąć sytuację z Jacusiem. Zostawiłam bagaże pod opieką syna i synowej, wzięłam wnuczka za rękę i poszłam z nim w kierunku toalety.

Pomógł mi z małym facetem

To nie była moja pierwsza wyprawa z wnukiem. Wcześniej Jacuś nie miał problemu, by korzystać z babskiej toalety. A tu nagle stanął okoniem. Nie jest dziewczynką i koniec. Miał jednak dopiero pięć lat i nie do końca radził sobie z zimowym ubraniem.

– To duży chłopiec – usłyszałam za sobą seksowny głos Grzegorza. – Czuje, że powinien już iść tam, gdzie jego miejsce.

Ech, ten jego głos… Znacie Sama Elliota, tego aktora? To był właśnie taki głos, niski, chropawy, flegmatyczny. Facet był bardzo spokojny, a mimo to nie sprawiał wrażenia ciamajdy. Nie ufałam mu za grosz.

– Nie do końca – mruknęłam. – Nie poradzi sobie z szelkami.

– Mogę mu pomóc – zaoferował.

Spojrzałam w stronę syna, ale był zajęty załatwianiem pokojów przy kontuarze.

– Babciu, już nie mogę – wyjęczał Jacuś.

Kiwnęłam głową.

– No dobrze.

– Za kawę na patio – Grzegorz szybko wycenił swoją pomoc.

No i zmusił mnie, bym na niego spojrzała. W jego szarych oczach ujrzałam szelmowskie iskierki. Wcale się nie postarzał od ostatniego razu. Nie wyłysiał. Nie utył. Cholera.
Jacuś miał dość. Wyrwał mi rękę i zaczął mocować się z drzwiami do męskiej toalety.

– To szantaż – powiedziałam.

– Facet musi sobie jakoś radzić.

Zniknęli w toalecie. I wtedy dopiero zorientowałam się, że mam rozpiętą kurtkę i moje oblane kawą spodnie są na widoku…

Chciałam, by wyjazd był wyjątkowy

Lubię zimowiska w górach. A najbardziej chwile, gdy piję gorącą czekoladę w kawiarni z widokiem na ośnieżone szczyty. Tam, na zewnątrz, ludzie męczą się na nartach, chuchają w dłonie, a mnie jest ciepło i wygodnie. Przyjechałam z planem, by nadrobić lektury, ale trudno czytać, gdy przysiada się do ciebie facet i próbuje uwieść. Jak wtedy, trzy lata wcześniej, nie przyjmował do wiadomości, że nie zamierzam się wiązać.

Dlaczego? Po prostu uczyłam się na błędach. Moi dwaj byli mężowie z początku wydawali się superfacetami. Ale w końcu przestało im zależeć, by ukrywać przede mną swoją mroczną stronę. Może myśleli, że to przełknę. Ale ja nie z tych, co to zniosą każdą zniewagę i każdy ból w imię, bo ja wiem, miłości, Boga czy wstydu przed bliskimi.

Po Waldku, tym drugim, wyleczyłam się z mężczyzn na dobre. Tak, czasami tęskniłam za miłością, bliskością, intymnością. Ale cena, jaką mogłabym za to znów zapłacić była za wysoka. Nie chciałam ryzykować.

To stało się piątego dnia pobytu w hotelu. Było już po ósmej wieczorem. Grałam w kanastę z poznanym tu starszym małżeństwem i oczywiście z Grzegorzem, od którego rzep mógłby się uczyć przyczepności. Właśnie panie dawały łupnia panom, składając czwartą kanastę, kiedy zadzwoniła moja komórka. Odebrałam.

– Czy Jacek zszedł do mamy? – głos synowej był lekko zdenerwowany.

Rozejrzałam się.

– Nie, nie widziałam go. A co?

Chwila ciszy.

– Nie możemy go znaleźć – jęknęła. – Nigdzie go nie ma. Zniknął!

– Już pomagam szukać.

Nigdzie go nie było!

Szybko wyjaśniłam, co się stało. I wtedy Grzegorz z flegmatyka przeobraził się w dowódcę. Kipiał energią. I wiedział, co robi. Jego niski stanowczy głos zmuszał do posłuchu. I wkrótce pół hotelu szukało Jacusia. Kelnerzy, pokojówki, recepcjoniści i ochroniarze.
Byłam półprzytomna ze strachu. O stanie umysłu syna i synowej nie wspomnę.

– A jak ktoś go porwał? – płakała Asia.

– I wy… wykorzystał? – wyjąkała.

– Aśka, nie histeryzuj, proszę! – fuknęłam zdenerwowana, ponieważ moja wyobraźnia już przerobiła ten scenariusz.

Po świecie chodzą prawdziwe potwory, tak schowane pod maską dobroci i życzliwości, że człowiek zaczyna bać się uśmiechów i unika pomocnych ludzi. Nagle zobaczyliśmy, że zrobił się jakiś ruch. Pracownicy hotelu biegli w jednym kierunku, a z nimi ktoś ubrany jak elektryk czy mechanik – no wiecie, z pasem pełnym różnych narzędzi. Asia i ja pobiegłyśmy za nimi. Grupa mężczyzn stała w korytarzu na pierwszym piętrze, elektryk na drabinie elektryczną wkrętarką wyjmował śruby z kraty wentylacyjnej w suficie. Przy drabinie stali Grzegorz i Maciek. Podeszłam bliżej.

– Co robicie? – zapytałam.

Grzegorz popatrzył na mnie.

– Mały wlazł do szybu wentylacyjnego. Zsunął się piętro niżej i próbował wyjść. No i zgubił się w plątaninie korytarzy. Ale już jest okej – uśmiechnął się i palcem otarł łzy na moim policzku.

I rzeczywiście, gdy elektryk usunął kratkę w suficie, wyciągnął ręce i zobaczyliśmy wychylającą się przerażoną buźkę Jacusia. Potem dowiedziałam się, że to Grzegorz dostrzegł otwarte wejście do szybu wentylacyjnego na poziomie podłogi i domyślił się, co się mogło stać. Zawołał Maćka i razem chodzili po piętrach, przykładali twarz do kratek wentylacyjnych, wołali Jacka i nasłuchiwali. I tak go zlokalizowali.

– Mamo, to naprawdę fajny facet – powiedziała Asia, gdy Jacuś już spał, a my w trójkę siedzieliśmy zmęczeni i jeszcze napięci w saloniku naszego apartamentu. – Pomysłowy, energiczny. Ma na twoim punkcie fioła, to widać. A ty lubisz go. Dlaczego więc nie…

– Próbowałam już dwa razy. W jednym i drugim przypadku facet był na początku cudowny. Co było potem, wiecie. Jestem jedną z tych osób, która przyciąga nieodpowiednich partnerów. Przyznaję, lubię go, dlatego nie chcę się przekonać, w jaki sposób mógłby mnie skrzywdzić.

To musiał być jakiś znak

Kilka dni po powrocie do domu siedzieliśmy przy obiedzie w mieszkaniu Maćka i Asi, która opowiadała właśnie o koleżance, która zrobiła sobie tatuaż.

– Nie wyobrażam sobie tego bólu – wzdrygnęła się. – Chociaż też chciałabym takiego ładnego motylka na kostce.

– Żebyście widziały tatuaż Grzegorza – powiedział Maciek. – Byliśmy w saunie i widziałem jego plecy. Wielki Indianin w pióropuszu. To dopiero musiało boleć.

– Indianin? – zapytałam, czując, że włosy stają mi na głowie dęba. – Jak wyglądał?

Syn zastanawiał się chwilę, najwyraźniej usiłując sobie przypomnieć szczegóły.

– Na twarzy miał czarne krechy, takie barwy wojenne, na głowie imponujący pióropusz… Na piersi naszyjnik z kości, a z uszu zwisały mu kolczyki z jakichś zębów.

– Niedźwiedzia grizzly – powiedziałam.

Serce zabiło mi szybciej, nagląco.

– Być może. A dlaczego cię to interesuje? Mamo? Jesteś czerwona na twarzy.

– Pewnie ciśnienie mi skoczyło. Przepraszam. Już późno. Wrócę do domu.

Wsiadłam do auta, ale nie przekręciłam kluczyka w stacyjce. Siedziałam i gapiłam się w ciemną przestrzeń przed sobą. Nie mogłam uwierzyć w to, co się dzieje i zastanawiałam się, co mam z tym zrobić. Czy ten tatuaż to znak, że znalazłam swojego Indianina?

Widzicie, chodziło o to, że przez całe moje życie przewijał się Indianin. Wielki, z barwami wojennymi na twarzy i z kolczykiem robionym z niedźwiedziego pazura. Gdy czułam się nieszczęśliwa, bo chłopak złamał mi serce, nie przyjęli mnie na wymarzone studia, zmarła mi mama, wyszło na jaw, że pierwszy mąż mnie zdradzał, wyrzucono mnie z pracy z powodu fałszywych oskarżeń czy kiedy drugi mąż pobił mnie do nieprzytomności – on zjawiał się w moim śnie i zabierał mnie na wyprawę po prerii na grzbiecie szybkiego konia.

Śpiewał mi dziwne hipnotyczne pieśni i tańczył wokół trzaskającego ogniska. Przy nim czułam się bezpieczna. A kiedy się budziłam, świat nie wydawał mi się już tak wrogim miejscem. Czułam w sobie siłę, która pomagała mi wejść w nowy dzień i w ogóle w życie. Podnieść się i walczyć o swoje. Czy ten tatuaż to znak, że znalazłam tego Indianina w prawdziwym życiu? Tylko w jeden sposób mogę się o tym przekonać.

Wydobyłam z torebki komórkę i wybrałam numer Grzegorza.

– Chciałabym obejrzeć twojego Indianina – powiedziałam, gdy odebrał.

Chwila milczenia.

– Ale zjesz ze mną śniadanie?

– I znowu mnie szantażujesz – czułam wzbierający we mnie śmiech.

Wiesz, facet musi sobie jakoś radzić z oporną kobietą – odparł.

Reklama

Zakończyłam połączenie i uruchomiłam silnik. „No to zobaczymy, czy opłaca się wierzyć w sny”– pomyślałam.

Reklama
Reklama
Reklama