Reklama

Na początku byliśmy naprawdę szczęśliwi. Pamiętam, jak czułam się wtedy spokojna, pewna, że nasza przyszłość będzie pełna dobrych chwil. Miałam wszystko – pracę, o której zawsze marzyłam, i Pawła, mojego męża, który wydawał się wspierać mnie na każdym kroku. W tamtych czasach był nie tylko partnerem, ale też moim najlepszym przyjacielem. Nasza codzienność może nie była idealna, ale zawsze wydawało mi się, że przynajmniej jesteśmy razem.

Reklama

Gdy zaczęłam coraz więcej pracować, jeszcze bardziej oddając się karierze, coś między nami zaczęło się zmieniać. Najpierw były to drobnostki – ciche wieczory, krótsze rozmowy, które wcześniej toczyły się godzinami. Czasem łapałam go na przelotnych spojrzeniach, jakby był już myślami gdzieś indziej. Mimo to Paweł zawsze powtarzał, że rozumie, że w pełni wspiera moje ambicje. Przekonywał, że na pewno damy sobie radę, że to dla niego nie problem, że tyle pracuję.

A ja mu wierzyłam. Może zbyt długo wierzyłam w to, co mówił, zbyt ślepo ufałam jego słowom. Sama siebie przekonywałam, że te drobne oznaki dystansu to nic wielkiego. Że nie mam prawa o nic go obwiniać, skoro to ja ciągle wyjeżdżałam, to ja wracałam późno, zmęczona, marząc tylko o odpoczynku. To była moja wina – tak mi się wydawało.

Nie zauważyłam, kiedy wszystko zaczęło się naprawdę sypać.

Długo nie chciałam tego widzieć

Tego dnia, kiedy miało się odbyć kolejne spotkanie rozwodowe, obudziłam się z myślą, że to przecież ja do tego doprowadziłam. Leżałam chwilę w ciszy, gapiąc się w sufit, słuchając tykania zegara. Minuty płynęły, a ja wciąż czułam to samo – że zawiodłam. W końcu podniosłam telefon i zadzwoniłam do mojej przyjaciółki, Alicji. Wiedziałam, że będzie wiedziała, co powiedzieć, nawet jeśli nie wszystko chciałam usłyszeć.

– Hej, jak się trzymasz? – zapytała od razu. Ciepło jej głosu odrobinę mnie uspokoiło.

– Sama nie wiem… Znów się zastanawiam, czy nie mogłam zrobić więcej, żeby nam się udało. Gdybym tylko... – zaczęłam, ale koleżanka przerwała mi natychmiast.

– Anka, ile razy będziesz się obwiniać? Związek to odpowiedzialność dwóch osób, nie jednej. Paweł wcale nie był święty – jej ton był stanowczy, jakby próbowała przemówić mi do rozsądku.

– Może masz rację… Ale gdyby nie moje ciągłe wyjazdy, gdybym spędzała z nim więcej czasu… – westchnęłam, zagubiona we własnych myślach.

– Przestań – odparła z determinacją. – Ty przynajmniej zawsze byłaś szczera. On nigdy nie powiedział ci, że jest z tym źle. To też jego wybór.

Zamilkłam, wpatrując się w ścianę. W teorii rozumiałam, że Ala mogła mieć rację, ale wciąż nie potrafiłam wyzbyć się tego wrażenia, że zbyt pochłonęła mnie praca. Obwinianie się stało się dla mnie codziennością – próbą uzasadnienia wszystkiego, co działo się między mną a Pawłem.

Czułam się winna

Spotkanie rozwodowe rozpoczęło się punktualnie, ale dla mnie czas jakby stanął w miejscu. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy dużym, zimnym stole, z dokumentami rozłożonymi między nami jak pole bitwy, z którego każde z nas chciało się wycofać bez większych strat. Paweł wyglądał jak zawsze – spokojny, opanowany, jakby całkowicie pogodzony z sytuacją. Mimo to czułam w nim jakiś dystans, jakby był teraz kimś zupełnie obcym.

– W porządku, możemy zaczynać – odezwał się prawnik, ale nagle Paweł podniósł rękę. Spuścił wzrok, jakby coś go dręczyło. Przez moment wydawało mi się, że może chce zrezygnować z tego wszystkiego, że może istnieje jeszcze szansa na wyjaśnienia, na... cokolwiek, co mogłoby wytłumaczyć, dlaczego między nami powstała taka przepaść.

Ale to, co powiedział, zmroziło mnie na wskroś.

– Chciałem ci coś powiedzieć – zaczął, a ja poczułam, jak moje serce przyspiesza. – Przez ostatnie dwa lata… miałem kogoś innego.

Słowa dotarły do mnie z opóźnieniem, jakby umysł starał się je odeprzeć. Spojrzałam na niego w absolutnym szoku, nie potrafiąc wydusić z siebie słowa.

– Co ty… – zaczęłam, ale głos ugrzązł mi w gardle. – Jak mogłeś…

Myślałem, że wiesz – odparł spokojnie, wzruszając ramionami, jakby to, co mówił, było najoczywistszą rzeczą na świecie. – Byłaś tak skupiona na pracy, że… no, nie chciałem ci przeszkadzać. Wydawało mi się, że to ci obojętne.

– Obojętne?! – wykrztusiłam, czując, jak ręce zaczynają mi drżeć. – Paweł, ja przecież… Myślałam, że to ja zawiodłam! Że to wszystko przez moje wyjazdy, przez moją pracę… A ty… – głos mi się załamał, kiedy próbowałam pojąć jego obojętność.

Siedział z kamienną twarzą, a ja miałam wrażenie, jakby ziemia osunęła mi się spod stóp.

Wciąż byłam w szoku

Po spotkaniu z Pawłem nie mogłam zebrać myśli. Wciąż w głowie słyszałam jego słowa: „Myślałem, że wiesz. Wydawało mi się, że to ci obojętne”. Jak mógł to powiedzieć? Jak mógł pozwolić, bym obwiniała się przez cały ten czas, podczas gdy on... Właśnie – co robił przez te dwa lata, kiedy ja starałam się jakoś pogodzić nasze życie z moimi wyjazdami?

Z ciężkim sercem spotkałam się z Alicją. Siedziała naprzeciwko mnie, słuchając w milczeniu, gdy starałam się, czasem przerywanym głosem, opowiedzieć jej, co się wydarzyło.

– Wiedział. Przez te wszystkie lata wiedział, że jestem rozbita, że czuję się winna... a on po prostu siedział i patrzył – wyznałam, czując, jak łzy cisną mi się do oczu.

Alicja ścisnęła moją dłoń.

– To, że ukrywał przed tobą zdradę, to jego decyzja. Tyle czasu pozwalał ci żyć w kłamstwie, a jednocześnie wmawiał ci, że wszystko jest w porządku.

– Ale może... może gdybym ja więcej z nim rozmawiała... – zaczęłam, ale ona spojrzała na mnie surowo.

– Nie, nie pozwól mu wmówić sobie, że to wszystko twoja wina. On dokonał wyboru. Ty też masz prawo czuć złość, żal... cokolwiek tylko chcesz, ale nie możesz ciągle siebie oskarżać.

Słowa Alicji były jak kubeł zimnej wody. Zrozumiałam, że czas najwyższy przestać patrzeć tylko na siebie i zobaczyć prawdę o naszym małżeństwie – nie tylko ja byłam winna jego rozpadowi.

Po powrocie do domu długo siedziałam w ciszy, z zamkniętymi oczami, próbując poskładać wszystko w logiczną całość. W głowie odtwarzałam nasze ostatnie lata, szukając sygnałów, których wcześniej nie dostrzegłam. Każda drobnostka nabrała teraz innego znaczenia – wieczory, kiedy wracałam z pracy, a Paweł zdawał się zamykać w sobie, jego nagłe, wycofane spojrzenia, dziwna nieobecność w rozmowach. Czy naprawdę byłam aż tak ślepa?

Mogłam sobie wyobrazić, jak siedział ze mną, milcząc, pozwalając, bym sama nakładała sobie poczucie winy. Każde moje przepraszające spojrzenie, każda próba zbliżenia się do niego – widzę teraz, jak zimno je ignorował, pozwalając, by rosło we mnie przekonanie, że to ja jestem odpowiedzialna za wszystko. Byłam gotowa na kompromisy, wyrzeczenia, ale Paweł… on po prostu odszedł, zanim jeszcze ktokolwiek mógł zauważyć, że nasz związek się rozpada.

Poczucie winy zaczęło ustępować gniewowi. Jak mógł trzymać to w tajemnicy przez dwa lata, manipulując mną w ten sposób? W tej chwili zrozumiałam jedno – mój mąż pozwolił mi wierzyć w coś, co od dawna było fikcją. Pozwolił, bym zadręczała się myślami o swojej winie, podczas gdy on żył równoległym życiem.

Gniew wzbierał we mnie coraz bardziej. To nie ja zawiodłam – to on nigdy nie miał odwagi, by stawić czoła temu, co się naprawdę działo.

Postanowiłam się zemścić

Kiedy następnego dnia weszłam do kancelarii, Paweł już tam był. Siedział spokojnie przy stole, sprawiając wrażenie, jakby to spotkanie niewiele go obchodziło. Widząc jego obojętność, poczułam, jak gniew ponownie we mnie narasta. Był bezczelnie spokojny, jakby to wszystko – nasze małżeństwo, zdrada, rozwód – było dla niego jedynie formalnością. Cóż, skoro on mógł być beznamiętny, to i ja zamierzałam taką być.

Zmieniam żądanie – powiedziałam zimno, siadając naprzeciwko niego. Mąż uniósł brwi, zaskoczony.

– Słucham? – zapytał, z nutą lekkiego zdziwienia.

Rozwód z orzeczeniem o winie – powiedziałam powoli, z naciskiem na każde słowo.

Przez jego twarz przemknęło coś, co mogło być gniewem lub irytacją. W końcu po raz pierwszy coś zaburzyło jego maskę opanowania.

– Anka, co ty wyprawiasz? Przecież umówiliśmy się na rozwód bez orzekania o winie. Po co chcesz to wszystko przeciągać? – Jego ton stał się chłodny, a jego oczy błysnęły złością.

– Wiesz dobrze, dlaczego. Dwa lata mnie okłamywałeś, pozwalając, żebym myślała, że to ja zawiodłam – odpowiedziałam spokojnie, choć w środku drżałam z emocji. – Ponoszę konsekwencje twojej zdrady już od dawna. Myślisz, że to takie łatwe, odsunąć winę na kogoś innego i wyjść z czystym sumieniem?

Zamilkł, jakby nie wiedział, co odpowiedzieć. Zobaczyłam w jego oczach coś na kształt paniki, ale to tylko dodało mi siły.

Wina leży po twojej stronie i zamierzam tego dowieść – dodałam, podnosząc głowę. – Nie będziesz już dłużej zrzucał tego na mnie.

Westchnął i odwrócił wzrok, jakby nagle przestało go to interesować. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, a ja poczułam, jak wraca do mnie spokój. To był pierwszy raz, kiedy poczułam, że odzyskuję kontrolę – nad sobą i nad tym, co naprawdę się wydarzyło.

Reklama

Anna, 39 lat

Reklama
Reklama
Reklama