„Od 15 lat mam męża, który buja w obłokach. Inna kobieta pewnie by go pogoniła, ale ja nie potrafię”
„– Słyszałam różne rzeczy o waszym tacie. Ludzie śmiali się, że chodzi taki jeden kawaler, który ciągle gapi się w niebo zamiast szukać sobie żony tu, na ziemi. A ty wtedy dobijałeś do trzydziestki!”.
- Alina, 39 lat
Zbliżamy się do czterdziestki, a w Polsce taki wiek nie jest zbyt atrakcyjny dla pracodawcy. Kiedy dwa lata temu straciłam pracę, trudno było mi znaleźć nową.. Nasze życie nie jest więc usłane płatkami róż i wolne od zmartwień. Ale mamy siebie i to jest nasz największy skarb. Gdyby jednak nie zbieg okoliczności, gdyby nie ta nasza śnieżna zima, kto wie, czy byśmy w ogóle byli razem? Dlatego za każdym razem, kiedy tylko spadnie śnieg, ja i mój Romek celebrujemy ten moment.
To był nasz rytuał
Wraz z pierwszymi oznakami zimy, kiedy za oknem zaczął prószyć puszysty śnieg, wiedziałam, co robić. Moje ręce same zaczęły ugniatać kruchy placek z owocami. Dokładnie taki sam, jaki piekłam 15 lat temu. Tylko przy tej wyjątkowej okazji przygotowuję ten specjał! Więc kiedy w całym domu czuć korzenne aromaty, domownicy od razu domyślają się, co będzie na podwieczorek.
– Szykuje się niezła impreza, będziemy się bawić! – moja starsza córka wbiegła do kuchni i wirowała dookoła jak bączek, łapiąc mnie w pasie.
– A ty co tu, zmykaj stąd! – dla żartów pomachałam ściereczką. – Przecież to nie twój dzień!
– Ależ mój, jak najbardziej mój! – chichotała Hania.
Zobacz także
– Bo inaczej by mnie tu nie było.
– Tak myślałem – krzyknął Romek od drzwi wejściowych. – Gdy tylko zobaczyłem pierwsze śnieżynki, od razu ruszyłem na zakupy. Kupiłem nam pyszne wino. Mam również bezalkoholowego szampana – dodał, patrząc na nasze córki.
– Hurra! – pisnęły moje dziewczynki i pognały na piętro, żeby się przebrać.
Romek postawił butelki na szafce w kuchni i z całych sił mnie objął.
– Rany, ale masz lodowate dłonie! – stwierdziłam, gdy musnęłam jego twarz.
– Zupełnie jak wtedy – odpowiedział, posyłając mi promienny uśmiech.
Córka była ciekawa
Zrobiłam coś na wieczór – nic nadzwyczajnego, bo mimo, że to wyjątkowy dzień, to dawno temu na stole nie pojawiały się żadne frykasy. Tylko to ciasto z jabłkami i cynamonem oraz wino. I jeszcze stara nalewka. Tamta już się skończyła, ale co roku przygotowuję nową. Z czarnego bzu, z dodatkiem wanilii, cytrusów i cynamonów. Żeby mieć zapasy, bo w końcu świętowanie mam w planach jeszcze przez długi czas.
– Mamuś, a jak to wyglądało? – spytała przy jedzeniu Zuzia, młodsza córka.
Mówiła niewyraźnie, ponieważ pałaszowała ogromny kawałek wypieku. Dzieci kochają to ciasto z jabłkami, ale ja jestem konsekwentna i przygotowuję je wyłącznie w ten jeden szczególny dzień. Zupełnie jak wielkanocny mazurek albo bożonarodzeniowy piernik.
– No wiesz, skarbie – odpowiedziałam z uśmiechem na twarzy.
– Nie wiem! – wykrzyknęła. – Rok temu wcale nie opowiadałaś tej historii, a jak byłam mała, to mało z tego rozumiałam.
Ok, no to opowiem. Dla nas to najcudowniejsza opowieść pod słońcem. Nigdy nam się nie znudzi. Poza tym, gdy przywołuję te wspomnienia, mam wrażenie jakby wszystko działo się na nowo. Zupełnie jakby nasza miłość karmiła się tymi opowieściami.
– Dobra, niech wam będzie – odparłam, udając niechęć. – Dzisiaj z nieba spadły pierwsze śnieżynki. Świętujemy to, bo dokładnie podczas takiej pogody, 15 lat temu, poznałam waszego tatę. A że miłość jest najcudowniejszą rzeczą, jaka może nas w życiu spotkać, to mamy powód do świętowania. I to tyle w temacie.
– Nie, mamuś, od początku do końca! – moje córki zaczęły nawoływać jedna przez drugą. – Tato, powiedz mamie! Niech nam opowie całą historię.
Cóż, całej historii to one nie usłyszały, bo obie są jeszcze zbyt młode. No i pewne rzeczy musimy przecież zachować tylko dla siebie. Ale resztę im opowiedziałam.
Ja uwielbiałam książki, a on niebo nocą
– Gdy spotkałam waszego tatę, nie byłam już pierwszej młodości. Szczególnie jak na samotną dziewczynę ze wsi – puściłam im oko. – Skończyłam 24 lata i podczas gdy większość moich przyjaciółek od dawna miały mężów. Jak wiecie, moja mama już nie żyła, a tata ciężko chorował i to ja byłam za niego odpowiedzialna. Nie mogłam sobie pozwolić na rozrywki i potańcówki...
– Tak, tak, wiemy – Hania pokręciła głową. – Dziadek był sparaliżowany i wszystko spadło na ciebie.
– Zupełnie jak teraz! – parsknął śmiechem Romek.
Zerknęłam na niego z oburzeniem, bo przecież to nie jest temat do żartów – w końcu to ja prowadzę dom! Mimo to nie przerwałam opowieści.
– Zgadza się – przytaknęłam. – Harówka, prowadzenie domu, gotowanie, pilnowanie dziadkowych leków i jeszcze głowienie się nad takimi sprawami jak opał czy nawozy. A tamtej jesieni kompletnie wyleciał mi z głowy węgiel. W piwnicy zostało go jeszcze odrobinę, podobnie jak drew w szopie, ale to by starczyło góra na parę dni. Myślałam sobie, że do zimy to jeszcze kawał czasu.
– Bo mamusia wiecznie bujała w obłokach – wtrącił się Romek. – Ja wtedy mieszkałem w sąsiedniej wiosce, niedaleko, więc plotki o Alusi marzycielce szybko do mnie przywędrowały. Gadali, że jest taka jedna we wsi, samotna, w dodatku niczego sobie, ale za to ciągle z nosem w książkach i zapomina o całym bożym świecie.
– Czytanie było moją pasją – tłumaczyłam się. – Prawdopodobnie zostałabym pedagogiem, gdyby nie choroba taty i śmierć mamy.
– I do dzisiaj tak jest – Romek objął mnie ramieniem. – Właśnie to mnie w tobie ujęło...
– A tak na marginesie, córeczki, bo nie macie o tym pojęcia – popatrzyłam surowo na Romka. – Ja również słyszałam różne rzeczy o waszym tacie. Ludzie śmiali się, że chodzi taki jeden kawaler, który ciągle gapi się w niebo zamiast szukać sobie żony tu, na ziemi. A ty wtedy dobijałeś do trzydziestki!
– Cóż, od zawsze interesowałem się astrologią, nic na to nie poradzę… – powiedział, wzruszając ramionami. – Ale ty to doceniłaś, nie ma co!
– Nie było innego wyjścia – parsknęłam śmiechem. – Choć wiesz, gdyby nie tamta zima, to pewnie nawet nie chciałabym cię słuchać.
– No tak, musisz koniecznie opowiedzieć o tej zimie!
Hania sięgnęła po kawałek ciasta.
– Zuzia jeszcze o tym nie słyszała, więc ją wtajemniczymy.
Wróciły wspomnienia
Zaczęłam opowiadać, a wspomnienia odżyły we mnie ze zdwojoną mocą. I jak zawsze w takich chwilach, odpłynęłam myślami daleko…
Wszystko wydarzyło się na początku listopada. Ostatnimi czasy wieczorami temperatura spadała, ale ziąb nie dawał się jeszcze we znaki. Każdego dnia dokładałam do pieca, bo tata potrzebował ciepła. Ciągle też postanawiałam sobie, że zadzwonię, by zamówić opał lub drewno. Ale później jakoś mi to umykało. I wcale nie dlatego, że miałam tyle spraw na głowie. Romek słusznie uważa – zawsze chodziłam z głową w chmurach. Gdy tylko wpadła mi w ręce wciągająca lektura, cały świat przestawał dla mnie istnieć.
Tego dnia, po raz pierwszy tej zimy, z nieba zaczęły spadać białe płatki śniegu. Dopiero ten widok sprawił, że otrząsnęłam się z zamyślenia i wróciłam do realnego świata. Sięgnęłam po telefon, by zamówić opał na zimę. Właściciel składu narzekał, że o tej porze ciężko będzie znaleźć kogoś do pomocy, ale w końcu zapewnił mnie, że wieczorem przyśle jakiegoś swojego pracownika z dostawą. Przez całą dobę niebo zasnute było chmurami, a w powietrzu czuć było wilgoć. Śnieg nie przestawał prószyć ani na chwilę.
Chciał mi pomóc
Obfite płatki sklejały się ze sobą, formując w każdym miejscu przemoknięte zaspy. Z lękiem przyglądałam się aurze, zastanawiając się, czy ten opał w ogóle dotrze. Jednak gdy się ściemniło, w końcu nadjechał samochód. Szofer nie był specjalnie zadowolony, że do pomocy przy zrzucaniu węgla byłam tylko ja.
– Chciałem szybko być w domu, bo mróz był okropny i sypało tym białym puchem na potęgę – tłumaczył Romek. – A tu wychodzi drobna panienka i powiada, że żadnego chłopa nie ma. Cóż miałem zrobić? No to pomogłem.
Tak się złożyło, że jak Romek próbował zawrócić, to kompletnie ugrzązł. Poleciałam do sąsiadów, żeby pomogli, ale niestety nie zastałam nikogo w domu, bo ich syn poszedł na zabawę. Wtedy dotarło do mnie, że mam dwie opcje – albo każę kierowcy iść pieszo przez wioskę i liczyć na stopa, co po ciemku i w taką pogodę graniczyłoby z cudem, albo pozwolę mu u mnie przenocować.
– Nie miałam nic do jedzenia, więc wpadłam na pomysł, że ten placek szybko ukręcę – kontynuowałam, podsuwając talerz dziewczynkom. – A ponieważ przemarzliśmy na kość, to sięgnęłam też po nalewkę.
– Ja akurat w szoferce miałem flaszkę wina – dodał Romek. – Zupełnie przypadkiem, bo wieczorem planowałem wpaść do kumpli na imprezkę.
Przegadaliśmy całą noc
Spędziliśmy ten wieczór tylko we dwoje, w towarzystwie trzaskającego ognia w kominku, zajadając się szarlotką i popijając nalewkę oraz wino. Nic się wtedy między nami nie wydarzyło, po prostu gadaliśmy. Ale o to właśnie chodziło. O tę rozmowę!
– Kolejnego dnia tata wpadł z wizytą, aby wyrazić wdzięczność za przyjemny wieczór i nocleg – dokończyłam opowieść. – A później…
A później wyszło na jaw, że się kochamy. Gdy nasze córki poszły już do swoich łóżek, rozsiedliśmy się wygodnie przed kominkiem, zupełnie jak dawniej. Trzymaliśmy w dłoniach lampki z winem i talerzyki z ciastem.
– Zawsze mam taką obawę, że pewnego dnia, gdy wrócę do domu z pierwszym śniegiem na podeszwach, nie poczuję tego cudownego zapachu cynamonu – wyznał Romek, wpatrując się w tańczące płomienie.
– Nie martw się kochanie, to się nigdy nie stanie – zapewniłam go, mocno przytulając.