Reklama

Mówią, że życie po pięćdziesiątce, ale mnie to odpowiadało. Przynajmniej dopóki nie stanęła w naszych drzwiach Sandra. Była roztrzęsiona. Trzymała na rękach niespełna rocznego Antosia. Pamiętam dokładnie, jak wtedy wyglądała – rozczochrana, bez makijażu, jakby dopiero co wstała z łóżka, choć był środek dnia.

Reklama

– Muszę się ogarnąć. Studia, praca, życie… – tłumaczyła się, a ja już wiedziałam, że nie przyszła z wizytą.

Zostawiła Antosia i zniknęła. Na początku jeszcze dzwoniła, odwiedzała nas raz na miesiąc, przywoziła pieluszki, czasem zabawkę. Ostatnio nie było jej wcale. A Antoś? Dla niego jestem mamą, a mąż tatą. Nigdy nie poprawialiśmy go. Bo kto miał mu wytłumaczyć, że ta kobieta na zdjęciu z ramki w salonie to jego prawdziwa mama? I terazteraz gdy stworzyliśmy dla niego bezpieczny dom, Sandra wróciła. Twierdzi, że jest gotowa być matką. Ale ja widzę w jej oczach coś innego. Coś, co mnie przeraża. I coś, co sprawia, że nie zamierzam się poddać.

Zamurowało mnie

Robiłam właśnie zupę kalafiorową, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Zwykle nikt do nas nie przychodzi bez zapowiedzi, więc od razu coś mnie tknęło. Otarłam ręce w ścierkę i podeszłam do drzwi. Gdy je otworzyłam, serce mi stanęło. Stała tam Sandra. A obok niej wysoki, szczupły mężczyzna z brodą. Nigdy wcześniej go nie widziałam. Miała na sobie modny płaszcz, włosy rozpuszczone i pomalowane usta. Wyglądała inaczej, dojrzalej, ale jej oczy nadal mówiły więcej niż cała reszta. Nie patrzyła mi w twarz, jakby się bała, że zobaczę za dużo.

– To Bartek, mój narzeczony – zaczęła, jakbyśmy rozmawiały wczoraj, a nie po miesiącach milczenia.

Mężczyzna skinął głową, nieco zbyt pewnie jak na kogoś, kto staje w drzwiach obcego domu. Trzymał ręce w kieszeniach i nie spuszczał ze mnie wzroku.

Przyszliśmy po Antosia – dodała Sandra. – Teraz jestem gotowa być matką. Chcemy, żeby był z nami.

– Co ty mówisz...? – zapytałam cicho, próbując zrozumieć, czy dobrze słyszę.

W tym samym momencie Antoś wbiegł do przedpokoju. Gdy zobaczył Sandrę, zatrzymał się niepewnie. Schował się za moją spódnicą, tylko lekko wychylając głowę.

– Antosiu, kochanie... – powiedziała Sandra, kucając. – To ja, twoja mama.

Antoś nie ruszył się ani o krok. W jego oczach było zakłopotanie, strach. Wziął mnie za rękę, mocno. Jakby chciał powiedzieć, że nie rozumie tej sytuacji, ale jedno wie na pewno – nie chce iść nigdzie beze mnie.

– On cię nie zna – powiedziałam, starając się, by głos mi nie zadrżał. – Przez pięć lat byłaś dla niego obcą osobą.

Bartek zrobił krok do przodu. Mówił spokojnie, ale z jakimś tonem, który nie pasował do tej chwili.

Nie chcemy awantur. Po prostu chcemy dziecko.

Zadrżałam. Nie powiedział „Antoś”, nie powiedział „syn”. Powiedział: „dziecko”. Jakby to był przedmiot, coś, co można zabrać z półki. Spojrzałam na Sandrę, potem na Antosia, który jeszcze mocniej ścisnął moją dłoń. Myślała, że może tak po prostu wrócić i odebrać nam go, jak mebel, który zostawiła na przechowanie. Jak coś, co jej się należy, bez względu na wszystko. Czułam, jakby między nami była przepaść nie do przeskoczenia. Wiedziałam, że to dopiero początek.

Bałam się

Gdy drzwi zamknęły się za Sandrą i tym całym Bartkiem, opadłam ciężko na krzesło w kuchni. Zupa wciąż pyrkała na gazie, ale nagle cały dom wydał mi się obcy, jakby coś się w nim przestawiło i już nie wróciło na miejsce. Mąż siedział przy stole. Nie odzywał się od chwili, gdy usłyszał, po co przyszli.

Ona chce go zabrać – powiedziałam, ale on tylko zacisnął szczękę.

Wstał, podszedł do kredensu, nalał sobie herbaty, choć jej nie pił. Zawsze tak robił, gdy był wściekły. Unikał moich oczu.

– To nie jest jej syn – powiedział w końcu. – Ona go zostawiła.

– Ale jeśli pójdziemy na noże, możemy go stracić... – zaczęłam, bo to było to, co najbardziej mnie przerażało.

Józek odwrócił się gwałtownie, uderzył dłonią w blat.

Nie dam się zastraszyć. To nie jest matka. To egoistka!

Patrzyłam na niego, tego mojego spokojnego Józka, który potrafił godzinami plewić w ogrodzie i nie powiedzieć ani słowa. Teraz kipiał ze złości. Czułam, że powrót Sandry nie był wywołany potrzebą serca. To było coś innego.

– A jeśli... ona czegoś chce? Czegoś więcej?

Spojrzał na mnie z powagą, która przyprawiła mnie o dreszcz.

– To nie jest powrót. To plan.

Nie potrafiłam wydobyć z siebie słowa

Telefon zadzwonił późnym wieczorem, kiedy kładłam Antosia spać.

– Ja tylko na chwilę – zaczęła szybko. – Byłam dzisiaj u tej swojej kosmetyczki, tej w kamienicy przy targu. I słyszałam, jak Sandra rozmawia z jakimś facetem. Chyba myślała, że nikt ich nie słyszy.

Serce zaczęło mi bić mocniej.

– Co mówiła?

– Że musi odebrać dziecko, bo inaczej nie dostanie mieszkania z programu. Że sam fakt, że urodziła, to za mało.

Zamarłam. Nie potrafiłam wydobyć z siebie słowa. Patrzyłam tylko na Antosia, który właśnie przysypiał, wtulony w swojego misia. Taki spokojny, taki ufny.

– Ula? – ponagliła Jola.

– Nie... To niemożliwe – wyszeptałam, ale w głębi duszy już wiedziałam, że to prawda.

Odłożyłam słuchawkę i usiadłam na brzegu łóżka. Jak mogłam się tak pomylić? Jak mogłam wierzyć, że Antoś jeszcze coś dla niej znaczy? To nie była moja córka. Nie ta, którą pamiętałam z dzieciństwa, z pierwszych dni po porodzie. To była obca kobieta, zimna i wyrachowana. I właśnie przyszła odebrać nam wszystko.

Musiałam być stanowcza

Kilka dni później spotkałam córkę na parkingu pod sklepem. Sama nie wiem, co mnie podkusiło, żeby podejść. Może gniew, może strach. Może jedno i drugie. Stała przy samochodzie z Bartkiem. Podeszłam bez słowa.

– Powiedz mi w oczy, że chcesz Antosia dla siebie, a nie dla mieszkania – rzuciłam prosto z mostu.

Sandra spojrzała na mnie bez zdziwienia.

– A co, jeśli chcę jedno i drugie? Mam prawo.

– On cię nie zna. To nie jest zabawka.

Bartek coś mruknął, ale nie słuchałam go. Liczyło się tylko to, co powiedziała Sandra.

– To mój syn! I nikt mi go nie odbierze! – warknęła.

Odeszłam, nie oglądając się za siebie. To nie była rozmowa matki z córką. To była wojna.

Zrozumiałam, że to nie koniec

Sala sądowa było zimno. Po jednej stronie siedziałam ja i Józek, a Sandra z Bartkiem po drugiej. Antoś został w przedszkolu, nie chciałam, żeby widział to wszystko. Prawnik, którego zatrudniliśmy, mówił spokojnie, rzeczowo:

– Chłopiec od pięciu lat mieszka z dziadkami. Nie rozpoznaje biologicznej matki. Zmiana opiekuna może go zniszczyć psychicznie.

Sandra skrzywiła się. Wstała.

– To moje dziecko, urodziłam go! Macie zamiar mnie ukarać za to, że chciałam lepszego życia?

To nie była kara – powiedziałam cicho, ale stanowczo. – To była szansa.

Kiedy wyszliśmy z sali, ręce mi drżały. Wiedziałam jedno – nawet jeśli nie dziś, to kiedyś mogę go stracić. Ale dopóki mam siłę, będę walczyć. Dla niego.

Reklama

Urszula, 60 lat

Reklama
Reklama
Reklama