„Od dawna święta spędzam w samotności. W tym roku to sąsiadka znalazła dla mnie dodatkowe miejsce przy wigilijnym stole
„Przez moją samotność przestałem lubić świąteczny czas. Kojarzył mi się tylko z pustym stołem i dobijającą ciszą w mieszkaniu. Pewnego dnia przydarzył mi się jednak pewien miły sąsiedzki gest, który zmienił to wszystko. Dobrzy ludzie wyciągnęli do mnie rękę, kiedy myślałem, że już nikogo nie obchodzę.”

- Redakcja
Nie jestem z tych, co lubią narzekać. Odkąd przeszedłem na emeryturę, nauczyłem się żyć skromnie, bez oczekiwań i bez żalu. Dzieci wyjechały za granicę, a żona odeszła kilka zim temu. Samotność nie bolała mnie już tak bardzo jak kiedyś – po prostu stała się częścią codzienności. Nie obchodziłem świąt, nie wieszałem lampek, nie piekłem pierników. Było mi z tym dobrze, a przynajmniej tak sobie wmawiałem. Aż któregoś grudniowego poranka ktoś zapukał do moich drzwi z torbą prezentów. I z pozoru błaha chwila zamieszała w moim świecie bardziej, niż mógłbym przypuszczać.
Tego się nie spodziewałem
Siedziałem w starym fotelu, zawinięty w koc, popijając herbatę z maliną i miodem. Telewizor grał coś w tle, ale nawet nie patrzyłem, co leci. Był dwudziesty trzeci grudnia, więc pewnie jakieś świąteczne programy. Dla mnie to był dzień jak każdy inny – może tylko trochę bardziej cichy, bo sąsiedzi już powyjeżdżali, a dzieciaki z bloku naprzeciwko przestały wrzeszczeć na podwórku.
I wtedy usłyszałem pukanie. Najpierw ciche, a potem trochę bardziej zdecydowane. Nie spodziewałem się nikogo, bo prawdę mówiąc, od miesięcy nikt mnie nie odwiedzał. Podniosłem się powoli i otworzyłem drzwi, a przede mną stała sąsiadka z drugiego piętra – młoda kobieta, może po trzydziestce, z czapką z pomponem i rumieńcami na policzkach.
– Dzień dobry, panie Stefanie – powiedziała z uśmiechem. – Pomyślałam, że... że może ucieszy się pan z drobnego prezentu.
Zmarszczyłem brwi: – Nie trzeba było, naprawdę. Ja nie potrzebuję niczego – mruknąłem, zakładając ręce na piersi.
– Wiem, ale to zupełnie nie z litości – odparła szybko. – To z życzliwości, od sąsiadów. Bardzo proszę, niech pan to przyjmie. Będzie nam miło.
Patrzyłem na nią przez chwilę. Miała szczere spojrzenie. Podała mi torbę, a ja, nie wiedząc czemu, ją wziąłem. Może przez to, jak patrzyła, a może przez to, że wiedziałem, że nikt inny nie zapukałby do moich drzwi.
Byłem wzruszony jak nigdy
Po zamknięciu drzwi przez chwilę stałem z tą torbą w rękach, jakby ważyła więcej niż cała moja przeszłość. Miałem w sobie jakąś dziwną mieszaninę oporu i ciekawości. W końcu usiadłem z powrotem w fotelu i rozchyliłem papierowe ścianki torby. Na wierzchu leżały pierniki, starannie zapakowane w celofan i przewiązane złotą wstążką. Obok pudełko herbaty – takiej porządnej, z suszonymi owocami i cynamonem. Dalej ciepłe skarpety, grube, wełniane, pewnie robione ręcznie. I książka – zbiór opowiadań, których autorów nie znałem, ale sam fakt, że ktoś pomyślał, że mogę lubić czytać, był… poruszający.
Na samym dnie znajdowało się coś jeszcze – słoik domowego dżemu z opisem: „Śliwki z ogrodu babci Eli – grudzień 2025”. Siedziałem chwilę, trzymając ten słoik w dłoni, i nagle poczułem coś dziwnego. Coś ścisnęło mnie w gardle i wcale nie chodziło o wartość tych rzeczy. Wszystko w tej torbie było proste i zwyczajne, ale jednocześnie tak bardzo od serca. Każda z tych rzeczy mówiła: „pomyśleliśmy o tobie”.
Po raz pierwszy od dawna ktoś naprawdę pomyślał i zrobił to nie po to, żeby się pochwalić czy poczuć lepiej. Po prostu dlatego, że chciał. Poczułem jak oczy robią mi się wilgotne, a już od dawna kompletnie nic mnie nie wzruszało. Wtedy zrozumiałem, że nie chodziło o prezenty. Chodziło o to, że nie jestem aż tak niewidzialny, jak mi się wydawało. Ten mały gest sprawił, że po raz pierwszy od momentu gdy odeszła moja żona zrobiło mi się ciepło na sercu.
Potem stało się coś jeszcze piękniejszego
Następnego dnia, czyli w Wigilię, wyszedłem rano po świeże bułki do pobliskiego sklepu. Robiłem to z przyzwyczajenia, chociaż potem często ich nawet nie jadłem. Po prostu potrzebowałem wyjść z mieszkania, przewietrzyć się i zobaczyć, że świat poza moim mieszkaniem jeszcze istnieje. Na schodach natknąłem się na nią. Szła z siatką, pewnie wracała z zakupów. Zatrzymałem się na półpiętrze, niezgrabnie poprawiając szalik.
– Dzień dobry. Dziękuję… za wczoraj. To było… no, bardzo miłe z pani strony.
– Dzień dobry. To wspólna inicjatywa – wyjaśniła. – Mieszkańcy złożyli się na paczki dla kilku osób z naszej klatki. Nie wszyscy mają rodzinę albo wsparcie, a Święta to przecież czas dla ludzi, nie?Wie pan, wielu z nas nie ma już dziadków. Może to głupio zabrzmi, ale fajnie byłoby czasem po prostu porozmawiać z kimś starszym. Posłuchać historii, których nie znajdziemy w książkach.
Uśmiechnąłem się lekko: – To pani powinna pisać książki, jeśli tak ładnie mówi.
Zarumieniła się: – Zapraszam na pierogi, mama zrobiła za dużo. Przyjdzie Pan?
Zawahałem się. Od lat odmawiałem podobnych zaproszeń. A jednak tym razem…
– Będziemy czekać – odpowiedziała, i ruszyła w górę schodów.
Stałem jeszcze chwilę, patrząc za nią. Po raz pierwszy od dawna coś w środku się poruszyło.
W końcu miałem do kogo pójść
Wróciłem do mieszkania i przez cały dzień chodziłem po nim jak cień. Sam nie wiedziałem, co mnie bardziej niepokoi – myśl, że pójdę do sąsiadów, czy że jednak się nie odważę. Święta od dawna nie miały dla mnie znaczenia. Kolacja wigilijna kojarzyła mi się z pustym miejscem przy stole i ciszą, która wypełniała cały dom. Około osiemnastej ubrałem się jednak. Zwykła koszula, sweter, starannie wypastowane buty. Jakby to była najważniejsza okazja w roku. Zatrzymałem się jeszcze przy lustrze i spojrzałem na siebie. Siwe włosy, zmarszczki, zmęczone oczy. Ale był w nich też jakiś dziwny błysk, którego nie widziałem od lat.
Drzwi do ich mieszkania były lekko uchylone. Z wnętrza dobiegał gwar rozmów, śmiech, zapach kapusty z grzybami. Zapukałem delikatnie i wszedłem. Zatrzymałem się w progu, trochę onieśmielony.
– O, pan Stefan! – zawołała sąsiadka, podchodząc do mnie z szerokim uśmiechem. – Cudownie, że pan jest. Już bałam się, że się pan rozmyśli!
Wprowadziła mnie do salonu. Było tam może dziesięć osób – jej rodzice, rodzeństwo, dzieciaki biegające między stołem a choinką. Wszyscy mnie przywitali, jakbym był kimś, kogo znają od zawsze. Podano mi talerz z pierogami, ktoś nalał kompotu. Rozmowy były proste, ale ciepłe. Ktoś zapytał, gdzie kiedyś pracowałem. Opowiedziałem o kolei, o nocnych dyżurach, o zapachu pary wodnej na mrozie. I wtedy zrozumiałem, że nie chodzi o to, żeby zapomnieć samotność. Chodzi o to, żeby czasem ją czymś wypełnić.
Wszystko stało się lepsze
Obudziłem się wcześnie, choć spałem jak dziecko. W mieszkaniu panowała cisza, ale nie była już ta sama, przytłaczająca jak dotąd. Teraz wydawała się łagodniejsza, mniej osamotniona. Przeciągnąłem się i spojrzałem na zegarek – była siódma. Za oknem dopiero zaczynało świtać, świat był biały i miękki od świeżego śniegu. Poszedłem do kuchni, nastawiłem wodę na kawę. Zamiast zwykłej, wyciągnąłem tę nową herbatę z torby. Pachniała jak święta, których już nie planowałem obchodzić. I nagle przypomniałem sobie, że w lodówce mam jeszcze kawałek sernika, który wręczyła mi sąsiadka na odchodne.
Zaparzyłem herbatę, ukroiłem sernik i usiadłem przy stole. Popatrzyłem na pusty fotel naprzeciwko, ale nie czułem już żalu. Raczej wdzięczność za to, że ktoś nie przeszedł obojętnie obok starszego faceta z czwartego piętra. Że ktoś przypomniał mi, jak to jest być częścią czegoś, nawet jeśli tylko na chwilę. W południe zadzwonił domofon. To znowu była ona.
– Panie Stefanie? Mamy sporo jedzenia po wczoraj. Zjemy razem obiad?
– Już schodzę – odpowiedziałem.
Zamiast świąt spędzonych samotnie, był śmiech dzieci, zapach bigosu i rozmowy o dawnych czasach. Nikt nie udawał, że jesteśmy rodziną. Ale przez chwilę – przez kilka godzin – poczułem, jakby tak właśnie było. Wtedy doszło do mnie, że ta torba, zostawiona w przeddzień Wigilii, niosła coś więcej niż tylko herbatę i pierniki. Niosła intencję. Autentyczną, prostą, ludzką.
Nie czułem się już jak starzec czekający na koniec w samotnym mieszkaniu. Poczułem się potrzebny, może nie w wielkim sensie, ale wystarczająco, żeby wstać rano z lekkim sercem. Nie chodziło o prezenty, nie chodziło o święta. Chodziło o to, że ktoś dostrzegł mnie tam, gdzie już dawno przestałem się sam dostrzegać. Odtąd zacząłem częściej wychodzić z mieszkania. Sam zagadywałem sąsiadów na klatce i nawet zapisałem się nawet do lokalnego klubu seniora, choć wcześniej tylko wzdychałem, mijając ich ogłoszenia. Nie chciałem już chować się za zasłoną codzienności. Czasem wystarczy jeden gest, żeby zburzyć mur milczenia, który budowałem wokół siebie latami.
Stefan, 71 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż zabrał mnie na sylwestra do Paryża. Miało być romantycznie, a wszystko się posypało przez 1 kłamstwo”
- „Siostrunia rozpuściła po rodzinie paskudną plotkę na mój temat. Przez nią ukochani dziadkowie mnie wydziedziczyli”
- „Od lat spędzałam Wigilię sama, ale nagle wydarzył się świąteczny cud. Zupełnie obcy ludzie podali mi pomocną dłoń”