Reklama

Mówią, że czas leczy rany. Może i tak. Nie sądziłam, że niektórym kobietom wystarczy zaledwie kilka miesięcy, by po stracie męża… wskoczyć w cekinową sukienkę i ruszyć na potańcówkę. A już na pewno nie spodziewałam się, że tą kobietą okaże się moja teściowa.

Reklama

Zawsze myślałam, że żałoba to czas zadumy, refleksji, bliskości z rodziną. Teściowa uznała, że to świetna okazja, żeby odżyć. I żeby całkowicie zignorować wszystko inne. Łącznie z wnukami, których – przynajmniej teoretycznie – kochała najbardziej na świecie. A teraz? Ledwo pamiętała ich imiona, ale za to znała dokładny harmonogram wszystkich dancingów w promieniu pięćdziesięciu kilometrów. Nie chcę wyjść na zrzędę. Serio. Jednak kiedy znowu siedziałam sama z gorączkującą Zuzią, a teściowa wysłała mi zdjęcie z jakimś obcym panem, to coś we mnie pękło.

Nie rozumiałam jej

– Czy twoja mama nie mogłaby dzisiaj odebrać Jasia z przedszkola? – zapytałam męża, licząc, że choć raz teściowa okaże się przydatna.

– Wątpię. Mówiła, że ma „coś ważnego” – odpowiedział Marek, nawet nie podnosząc wzroku znad komórki.

– Coś ważnego? Ciekawa jestem co. Kolejna randka w ciemno? – burknęłam, zerkając na zegarek.

Była 15:30. Za pół godziny musiałam być pod przedszkolem, a Zuzia miała właśnie atak kaszlu, który nie wróżył nic dobrego. Praca? Już dawno olałam szefa, który przewracał oczami za każdym razem, kiedy „znowu miałam coś z dzieckiem”. Może teściowa łaskawie zrobi wyjątek? Zadzwoniłam.

– Przepraszam, że tak z marszu, ale czy mogłabyś dziś odebrać Jasia? Zuzia jest chora, a ja…

– Oj kochana, dzisiaj nie dam rady! – przerwała mi z entuzjazmem. – Mam dancing w domu kultury! Przyjeżdża zespół, który grał kiedyś dla Maryli Rodowicz. No rozumiesz, nie mogę tego przegapić!

– Czyli potańcówka ważniejsza niż wnuki?

– Oj, nie dramatyzuj. To tylko jeden wieczór. Ty też się kiedyś postarzejesz i będziesz chciała się wyszaleć! – roześmiała się beztrosko.

– Chciałabym, ale teraz muszę jasia odebrać i zająć się chorą Zuzią

– No ale przecież jesteś ich matką – rzuciła słodko i się rozłączyła.

Wpatrywałam się w telefon z rozdziawioną buzią. Nawet nie miałam czasu się wkurzyć – musiałam zdążyć po dzieci.

Tylko mama mnie rozumiała

– Teściowa znowu nie może odebrać dzieci – rzuciłam ze złością mamy. – Mówi, że ma dancing z jakimś zespołem z lat 80. Pewnie znowu jakiś pan Zdzisio z gitarą.

– Dancing? W czwartek?! – mama aż oderwała się od lepienia klusek. – To chyba znowu jakiś wieczorek singli na emeryturze.

– Nie wiem, nie pytałam o szczegóły. Już nie mam do niej siły. Ostatnio, jak poprosiłam ją o pomoc, to mi powiedziała, że „nie będzie zmieniać planów dla cudzych dzieci”.

Cudzych?! – parsknęła mama. – To ja jestem babcią, a ona...?

– Wczoraj wrzuciła zdjęcie. W mini i z jakimś panem w kapeluszu. Zgarnęła 130 lajków i cztery komentarze od koleżanek, że „promienieje”.

A wnuki? Promienieją, jak mają 38 stopni gorączki?

Zuzia właśnie weszła do kuchni, kaszląc. Mama od razu podeszła i przytuliła ją z czułością.

– Widzisz? Mam teraz dla kogo gotować rosołek, robić inhalacje i pilnować lekarstw. A nie jak babcia Wiesia, która w zeszłym tygodniu kupiła nowe sztuczne rzęsy?

Bo ty jesteś prawdziwą babcią – odpowiedziałam i ucałowałam mamę w policzek.

– I jeszcze jedno – powiedziała mama, unosząc palec. – Jak Wiesia kiedyś poprosi, żebyś ją odwiozła na potańcówkę, to zawieź ją na cmentarz. Do męża. Niech sobie przypomni, że kiedyś miała rodzinę.

Byłam zła na męża

Wróciliśmy do domu późno. Zuzia zasnęła w samochodzie, Jaś marudził, że nie chce się kąpać, a ja wyglądałam, jakbym pracowała dwie zmiany w kopalni. Marek siedział w salonie i przeglądał coś w telefonie. Na mój widok nawet nie drgnął.

Może byś się ruszył, co? – rzuciłam, próbując jedną ręką rozpiąć kurtkę, drugą podtrzymując śpiącą Zuzię.

– Co się stało? – zapytał niewinnie. – Przecież ci mówiłem, że mam dzisiaj spotkanie online.

– A twoja mama miała dancing na żywo. Ciekawe, kto miał więcej zabawy.

– Oj, daj spokój. Mama ma swoje życie. Po tacie została sama, to chce się rozerwać.

– Świetnie.

Marek odłożył telefon i podszedł do mnie z udawaną troską.

– Coś cię ugryzło?

– Nic mnie nie ugryzło, ale zaraz kogoś ugryzę! Codziennie latam z gorączkującą Zuzią, odbieram Jasia z przedszkola, gotuję, ogarniam, a twoja mama jest nieosiągalna, bo może Zbyszek właśnie zamówił dla niej pizzę pepperoni!

Przecież nie możemy jej zabronić żyć.

– Mówiłaś jej coś?

– Mówiłam. A wiesz, co usłyszałam? „Ja już wychowałam jedno dziecko. Nie będę teraz robić powtórki z rozrywki”.

– Aha. A my jesteśmy rozrywką? Dla niej? Dla ciebie?

Przesadzasz – westchnął.

– Przesadzam? Dzisiaj zamiast romantycznej kolacji jadłam resztki po kaszce Zuzi, bo nawet nie zdążyłam sobie nic ugotować. Masz rację. Lepiej nie przeszkadzać mamusi, bo może właśnie tańczy lambadę.

Spiorunowała mnie wzrokiem

Dwa dni później natknęłam się na teściową w osiedlowym warzywniaku.

Jak tam moje kochane wnuki? – zawołała, machając do mnie z końca alejki.

– Kaszlą, marudzą i nie śpią po nocach – odpowiedziałam chłodno, wkładając pomidory do siatki. – Pewnie cię to już nie interesuje.

– Też mam prawo do życia. A dzieci... dzieci szybko wyrastają z przeziębień! – odparła radośnie.

– A ty szybko wyrosłaś z roli babci.

Zrobiła minę, jakby właśnie ugryzła coś gorzkiego.

Nie bądź uszczypliwa. Wiesz, że ostatnio mam sporo na głowie. Zbyszek zaprosił mnie na weekend do Międzyzdrojów. Willa nad samym morzem. Jacuzzi w pokoju! Wyobrażasz sobie?

– Nie, nie wyobrażam. Bo ostatnie jacuzzi, w jakim siedziałam, to była miska z wrzątkiem i solą, do inhalacji dla Zuzi.

– Nie rozumiem, dlaczego jesteś taka złośliwa – teściowa spojrzała na mnie z wyrzutem.

– A ja nie rozumiem, dlaczego muszę codziennie kombinować, z kim zostawić dzieci, kiedy ich babcia biega na randki jak licealistka.

– A co, mam siedzieć w domu i szydełkować? Dzieci są wasze. Wy je wychowujecie. Ja już swoje zrobiłam.

– Jasne. Tylko jak Zbyszek się rozmyśli, to nie zapraszaj nas na niedzielne schabowe, dobra?

Wiesia spiorunowała mnie wzrokiem, po czym wyjęła selera z koszyka i teatralnym ruchem odłożyła go z powrotem.

– Żegnam.

I wyszła, stukając obcasami.

Zrobiło mi się przykro

W przedszkolu zaproszenia na uroczystości w przedszkolu były gotowe tydzień wcześniej. Jaś przyniósł dwa – jedno dla mojej mamy, drugie dla teściowej.

– A babcia Wiesia na pewno przyjdzie? – dopytywał, rysując jej złotą sukienkę na laurce. – Bo ona lubi błyskotki.

– Babcia Wiesia… postaram się, żeby przyszła, kochanie – odpowiedziałam wymijająco.

Wiedziałam już, że to oznacza kilka nieodebranych połączeń i jednego SMS-a z pytaniem:

„Możesz wpaść na 16 do przedszkola? Jaś występuje”.

Odpowiedź przyszła po godzinie.

„Wybacz, nie dam rady. Zbyszek zabiera mnie do SPA. Masaże, kąpiele błotne… Wiesz, coś dla ciała i ducha”.

Zacisnęłam zęby tak mocno, że aż mnie rozbolała szczęka.

Dzień uroczystości. Moja mama przyszła w granatowej sukience z kwiatkiem z bibuły, który Julek zrobił specjalnie dla niej. Występ był piękny – dzieci śpiewały, recytowały, tuliły się do babć. Mój syn co chwilę spoglądał na drzwi. Po wszystkim podszedł do mnie z miną smutniejszą niż po wizycie u dentysty.

Babcia Wiesia nie mogła?

– Miała... ważne sprawy – wydukałam. – Ale obiecała, że obejrzy filmik. Nagrałam, zobaczysz.

Wieczorem, przy kolacji, Jaś zapytał cicho:

Czy babcia Wiesia mnie nie lubi?

Zrobiło mi się tak przykro, że nie potrafiłam odpowiedzieć. Przytuliłam go tylko i powiedziałam:

– Lubi, kochanie. Tylko... czasem niektóre babcie mają w głowie dużo brokatu i mało rozumu.

Nie wierzyłam w jej zapewnienia

Minęło kilka dni od występu w przedszkolu, a ja wciąż nie mogłam wyrzucić z głowy pytania Jasia. „Czy babcia Wiesia mnie nie lubi?” – odbijało mi się echem w głowie przy każdej okazji. Kiedy podawałam mu śniadanie. Kiedy odprowadzałam go do sali. Nawet kiedy wieczorem oglądaliśmy bajki, to nie śmiałam spojrzeć mu w oczy, bo czułam, jakby to ja była winna jego rozczarowaniu. Aż któregoś dnia Wiesia postanowiła złożyć nam wizytę.

– Hej, kochani! – zawołała, wbijając się w przedpokój w cekinowym kardiganie. – Mam dla dzieciaków niespodzianki! Zbyszek przywiózł mi z sanatorium torby pełne pierników!

Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Jasiek wybiegł z pokoju. Zatrzymał się przy niej, patrząc z dołu z kamienną miną.

– Babciu Wiesiu… a dlaczego nie przyszłaś na mój występ?

Teściowa spoważniała.

– No bo… miałam wcześniej zaplanowany wyjazd. Słyszałam, że byłeś cudowny!

– Nieprawda. Nie widziałaś – odburknął i wrócił do swojego pokoju.

Teściowa spojrzała na mnie bezradnie.

– Nie wiem, co mam zrobić.

– Może wystarczyło raz po prostu być.

Westchnęła.

– Może masz rację. Tylko że ja już nie umiem być tą babcią, co piecze ciasto i siedzi z dziećmi.

– Nikt nie mówi, że masz siedzieć. Wystarczyłoby, żebyś czasem przyszła.

– Postaram się.

Widziałam, że nie do końca wierzyła w to, co mówi. I że pewnie jutro znów wrzuci zdjęcie z wieczorku tanecznego. Jednak dziś – przynajmniej na chwilę – spuściła z tonu.

Sylwia, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama