Reklama

Tamtego wieczoru spotkałam się z kumpelkami w kafejce przy rynku, jak w każdą sobotę. Było nas trzy, razem chodziłyśmy do handlówki. Wszystkie miałyśmy już kawałek życia za sobą, parę doświadczeń, przynajmniej jedno nieudane małżeństwo i byłyśmy same. Spotkałyśmy się, żeby świętować okrągłe urodziny Magdy, więc i weselej było, niż zazwyczaj, i alkoholu trochę się polało. Imprezkę zdecydowanie mogłam uznać za udaną.

Reklama

Wypite drinki zrobiły swoje, byłam tak wesoła i rozluźniona, że prawie zapomniałam o czekającym mnie pustym domu. Ale na tak dobrej zabawie czas szybko leciał. Trzeba było wracać. Magda wzięła taksówkę, ja odprowadziłam Kaśkę na przystanek i postanowiłam dwa kilometry, które dzieliły mnie od domu, pokonać pieszo. Miałam nadzieję, że mroźne powietrze dobrze mi zrobi.

W myślach nazywałam go panem Ogrodnikiem

Jednak przeliczyłam się. Na przystanek ledwie doszłam, w głowie mi się kręciło, a gdy tylko wsadziłam kumpelę do autobusu, zrobiło mi się niedobrze. Jednak stanowczo przesadziłam z tym winem… Zebrałam się jakoś i ruszyłam w stronę domu prawie pustą już o tej porze ulicą. Torebka jednak ciążyła mi coraz bardziej, płyty chodnika niebezpiecznie usuwały się spod nóg, a kamienice zdawały się pochylać nade mną. Czułam się coraz gorzej, do tego wciąż było mi niedobrze. Po prostu cudownie! Tego by jeszcze brakowało, żebym zaczęła wymiotować na ulicy, jak jakaś menelka! Niestety, obawiałam się, że tego nie uniknę… Musiałam się zatrzymać. Chwiejąc się, chwyciłam oburącz uliczną barierkę, bo chodnik całkiem uciekł mi spod nóg, i całym ciałem oparłam się o nią.

– Cholera, trzeba było nie pić… – mruknęłam, a raczej wybełkotałam do siebie.

– Nie tylko pani się to zdarza, każdy czasem musi sobie golnąć. To pomaga na stres – usłyszałam gdzieś obok męski głos.

Zobacz także

Z wielkim wysiłkiem odwróciłam głowę. Tuż obok mnie stał jakiś facet i patrzył na mnie z takim dziwnym, jakby trochę ironicznym uśmieszkiem. Wydawał mi się znajomy, ale w nocy wszystkie koty są czarne. Wkurzyłam się, bo niby dlaczego jest taki uradowany! Nabija się ze mnie, czy jak? A w ogóle, jakim prawem się do mnie odzywał, ja nie rozmawiałam nigdy z nieznajomymi na ulicy.

Pomimo istnej karuzeli w głowie, zrobiłam odpowiednią minę i już miałam dać wyraz swojemu oburzeniu, gdy nieznajomy facet nagle roześmiał się głośno.

– No, widzę, że jednak mnie pani nie poznaje – powiedział, szczerząc zęby.

– A powinnam? – popatrzyłam na niego z naburmuszoną miną.

– Nasze dzieci chodziły razem do ogólniaka – odparł nieco zmieszany. – Pani Monika, prawda? Rozmawialiśmy nieraz na wywiadówkach, musi mnie pani pamiętać, jestem Jacek Jasiński, ojciec Tomka.

– Ach tak, rzeczywiście. Nie poznałam pana, przepraszam – wybąkałam.

Jasne, że go pamiętałam! Pan Ogrodnik – tak go zawsze nazywałam w myślach. Ten przystojniak wyróżniał się wśród innych ojców nie tylko świetnym wyglądem, elegancją, nienagannymi manierami, ale i społecznym zaangażowaniem.

Gdy tylko wychowawczyni naszych dzieci rzucała jakieś hasło, był pierwszy w kolejce do każdej roboty. A że to właśnie ja stałam wtedy na czele klasowego komitetu rodziców, więc nasze kontakty, chociaż tylko oficjalne, były dość częste.

Najchętniej bym się zapadła pod ziemię

Dobrze pamiętałam, jak kiedyś dyrekcja liceum zorganizowała konkurs na najpiękniejszą szkolną salę. Ojciec Tomka przywiózł wtedy kilkanaście doniczek z pięknymi kwiatami, bluszczami, paprociami, palmami, sam wywiercił dziury w ścianach, umocował kołki, na nich powiesił doniczki z roślinami. Szczególną uwagę zwróciłam na pięknie kwitnącą chińską różę. Zachwycałam się nią tak głośno, że nawet obiecał załatwić mi podobną. Ale jakoś nigdy nie było ku temu okazji.

Klasa naszych dzieci, jako jedyna w szkole, przypominała oranżerię, a nie pracownię języka polskiego. Oczywiście to ona zdobyła wtedy pierwsze miejsce, a pan Ogrodnik, jak go od tamtej pory nazywałam, zyskał wielką sympatię nie tylko uczniów, ale i ich rodziców. Moją zresztą także. Właściwie… Jacek zawsze mi się podobał jako mężczyzna. Ale był ojcem kolegi mojej córki, miał żonę, a ja męża...

Nagle poczułam się strasznie głupio, że widzi mnie w takiej niezręcznej sytuacji. Mnie – przykładną matkę i społecznicę! Co on sobie o mnie pomyśli? Sama na ulicy w środku nocy, ledwie poruszająca nogami, w dodatku z żołądkiem podchodzącym co chwilę do gardła.

– Nie przejmuj się tak, każdy ma słabsze chwile – widać musiał zauważyć moją zmieszaną minę, bo sięgnął do kieszeni i podał mi jednorazowe chusteczki.

– To my jesteśmy na ty? – warknęłam, żeby jakoś zachować twarz, patrząc na niego z wyższością, chusteczki jednak przyjęłam. – Jakoś nie pamiętam...

W tej samej chwili strasznie zakręciło mi się w głowie. Czułam, że dłużej nie zdołam się powstrzymać. Nie panując już nad sobą, przechyliłam się przez tę nieszczęsną barierkę i po prostu zwymiotowałam.

No, takiego obciachu i to przy obcym facecie, to w życiu mi się jeszcze nie zdarzyło sobie narobić. W tamtej chwili najchętniej bym się zapadła pod ziemię.

– Niech pan już sobie idzie i nie patrzy na mnie, proszę – jęknęłam zrozpaczona.

– Pomogę ci – pan Ogrodnik podszedł bliżej, chwycił mnie mocno pod rękę i odciągnął od barierki. – Zawołam taksówkę.

– Nie trzeba, mieszkam tutaj niedaleko – wybąkałam, nie wiedząc, gdzie oczy mam podziać ze wstydu.

– To przejdziemy się, a ty oddychaj głęboko, zaraz będzie ci lepiej – poradził tonem znawcy, nie puszczając mojej ręki.

Sama nie wiem, czemu zaprosiłam go do domu

I rzeczywiście, prawie natychmiast poczułam się lepiej. Wsparta na jego ramieniu, szłam powoli, wciągając głęboko w płuca zimne, rześkie powietrze. Mężczyzna o nic mnie nie pytał i byłam mu straszliwie wdzięczna, że okazał tyle taktu.

Zarwiesz przeze mnie noc – powiedziałam w pewnej chwili, tylko po to, żeby się odezwać. – Nie spieszysz się do domu?

– Nie – odparł. – Nikt na mnie nie czeka.

– A twoja rodzina? – nie chciałam być wścibska, ale jednak zapytałam.

– Z żoną rozeszliśmy się zaraz po maturze Tomka, a potem oboje wyjechali do Anglii – odparł spokojnym tonem. – Chłopak skończył tam studia, pracuje i chyba nieprędko wróci, jeżeli w ogóle.

– To tak, jak Ewelina. Jest w Niemczech – uśmiechnęłam się do niego.

Czułam, że teraz powinnam powiedzieć coś o mężu… Ogrodnik był chyba zbyt dobrze wychowany, żeby o niego zapytać.

– Ja też jestem sama – mruknęłam w końcu. – Mirek był taksówkarzem, dużo jadł i pił, mało się ruszał, chyba tylko wtedy, gdy sięgał po pilota od telewizora, albo jak szedł po piwo. Nie przeżył zawału.

– Przykro mi – odparł.

Zapadło niezręczne milczenie, lecz po chwili dotarliśmy do mojej kamienicy.

– To już tutaj – delikatnie wyswobodziłam się spod jego ramienia. – Bardzo ci dziękuję. Samej mogłoby mi być ciężko…

– Zawsze do usług pięknej pani – odparł szarmancko i stanął naprzeciwko mnie.

Uśmiechał się i rozcierał dłonie.

– Zmarzłeś – zawahałam się, ale tylko przez moment. – Może wejdziesz na gorącą herbatę? Bo na kawę chyba za późno.

– Albo za wcześnie – roześmiał się. – Bardzo chętnie, Moniczko.

Aż mi się gorąco zrobiło

Zielona herbata i godzinny spacer bardzo mi pomogły, mdłości i zawroty głowy ustały, ale zrobiłam się straszliwie senna. Powieki same mi opadały, i chociaż bardzo chciałam, aby rozmowa z Jackiem trwała nawet do rana, bałam się, że po prostu zasnę w połowie słowa.

– Przepraszam cię, ale zrobiło się okropnie późno – powiedziałam w pewnej chwili niezbyt taktownie, ale nie byłam już w stanie dłużej usiedzieć. – Marzę tylko o prysznicu i o ciepłym łóżku...

– Ja też – roześmiał się Jacek, odstawiając filiżankę z herbatą. – Więc może... – zawiesił głos, a ja dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, jak zabrzmiały moje słowa.

I mimo wszystko, aż mi się gorąco zrobiło, kiedy przypomniałam sobie, jak bardzo mi się ten facet kiedyś podobał. Ale Jacek już wstał z kanapy.

– Żartowałem, Monika – powiedział.

– Ale gdybyś chciała, moglibyśmy się jeszcze umówić, powspominać stare czasy.

– Kiedy to zamieniłeś klasę naszych dzieci w oranżerię – roześmiałam się.

– A ty mi w tym dzielnie pomagałaś, pamiętasz? – skinął głową z uśmiechem.

– Wiesz, nigdy nie miałem okazji ci tego powiedzieć, ale... – urwał i popatrzył na mnie w taki dziwny sposób.

Tak dawno nie byłam z żadnym facetem

Ale mnie powieki opadały coraz mocniej, nie mogłam powstrzymać ziewania, chociaż wiedziałam, że nie było to zbyt uprzejme. W dodatku czułam, że muszę pilnie skorzystać z łazienki, w końcu tego wieczoru sporo wypiłam. Jacek nachylił się więc nad moją ręką, ucałował mnie po dżentelmeńsku, a potem zapisał w telefonie numer mojej komórki.

– Zadzwonię, jeżeli tylko pozwolisz – powiedział, patrząc na mnie pytająco.

– Oczywiście, kiedy tylko zechcesz – prawie wypchnęłam go do przedpokoju. – Ja muszę szybko do łazienki, zatrzaśnij za sobą drzwi, bardzo proszę.

Chwilę później zdjęłam ubranie i z ulgą weszłam pod ciepły prysznic. Przez szybkę w drzwiach łazienki zobaczyłam, jak gaśnie światło w przedpokoju. Nie usłyszałam co prawda trzaśnięcia drzwi wejściowych, no, ale szum wody zapewne stłumił ten dźwięk. Długo stałam pod strumieniem wody, nacierając ciało pomarańczowym żelem. Ten orzeźwiający, cytrusowy zapach sprawił, że poczułam się dużo lepiej. Cała senność i zmęczenie po prostu ze mnie spłynęło. Przez moment żałowałam nawet, że Jacek już sobie poszedł. Gdyby tak został, to może byśmy… i zaczęłam fantazjować. Od śmierci męża nie czułam się tak jak teraz, żaden mężczyzna nie zaprzątał moich myśli.

Potem, gdy wycierałam się włochatym, mięciutkim ręcznikiem, dostrzegłam w dużym lustrze swoje odbicie. Spojrzałam na ciało czterdziestokilkuletniej kobiety, o krągłych, wciąż jeszcze całkiem ponętnych kształtach. Ciało, którego nie dotykały niczyje dłonie już od kilku lat…

Jeszcze raz popatrzyłam w lustro, uśmiechnęłam się sama do siebie, a potem głęboko westchnąwszy, otuliłam się ręcznikiem. Otworzyłam drzwi łazienki i zamarłam.

Widocznie los właśnie tego dla nas chciał…

W przedpokoju stał Jacek i patrzył na mnie. Cofnęłam się speszona. Chciałam szczelniej otulić się ręcznikiem, ale był zbyt krótki, aby zasłonić całe ciało. Gdy nasunęłam go na piersi, wiedziałam, że odsłaniam tym samym uda i dół brzucha, gdy pociągnęłam go w dół, odkryłam swoje trochę zbyt obfite piersi... A on tak stał i nic nie mówił, tylko patrzył. Jego wzrok wędrował z góry na dół i z powrotem, wzdłuż mojego nagiego ciała.

– Co ty tu robisz? Miałeś iść do domu! – krzyknęłam, naciągając ręcznik.

Dopiero teraz zauważyłam, że Jacek trzyma w dłoni donicę z rozrośniętą, pięknie kwitnącą na czerwono, chińską różą.

– Co to ma być? – spytałam, coraz bardziej zdumiona, gapiąc się na kwiatek.

– Wyszedłem od ciebie, Monisiu, i już miałem zatrzasnąć drzwi, gdy ujrzałem w korytarzu na parapecie tę różę – Jacek mówił wolno, patrząc mi w oczy. – I przypomniałem sobie, jak kiedyś, wtedy w szkole, obiecałem ci taką przynieść, bo bardzo ci się podobała. Ale jakoś nigdy się nie złożyło, a teraz, gdy ją zobaczyłem... Ja wiem, że to głupie, ale pomyślałem, że ją wezmę, wrócę do ciebie i albo mnie wyrzucisz, albo pozwolisz zostać... – zawiesił głos, parząc na mnie wyczekująco. – Zawsze mi się podobałaś, wtedy w szkole robiłem to wszystko, ten cały cyrk z kwiatami, żeby zwrócić na siebie twoją uwagę, A teraz znowu się spotkaliśmy...

W tym momencie pomyślałam sobie, że los lubi jednak płatać figle. Bo przecież ta róża w doniczce, była dokładnie tą samą, którą on wtedy przyniósł do szkoły. Już po maturze, wychowawczyni poleciła dziewczynkom zabrać kwiaty na wakacje do domu, żeby uchronić je przed zniszczeniem. I moja Ewelina właśnie przyniosła ten kwiat. A tak prawdę mówiąc… ja wcale nie lubiłam chińskich róż. Wręcz ich nie znosiłam. Dlatego właśnie wyniosłam ją z domu na klatkę schodową.

Przed laty, gdy urządzaliśmy pracownię, tylko dlatego tak ją wychwalałam, żeby zwrócić na siebie uwagę tego mężczyzny. A że to on przywiózł kwiaty, więc udawałam ich wielką miłośniczkę. A teraz znów się spotkaliśmy. Staliśmy naprzeciwko siebie. Ja, on i ten kwiat. Chińska róża połączyła nas, widać los tak chciał, i ja nie miałam tu nic do gadania.

– Zostań – szepnęłam, po czym podeszłam i objęłam go za szyję. Nawet nie zwróciłam uwagi na to, że ręcznik całkiem opadł na podłogę...

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama