„Od lat czekałam aż mój kochanek się rozwiedzie. Żyłam jak w klatce, aż pewnego dnia, znalazłam kluczyk do zamka”
„Byłam kobietą po 30. Z własnym mieszkaniem, pracą, którą lubiłam, i gronem przyjaciół, z którymi mogłam rozmawiać o wszystkim z wyjątkiem mojego związku. Bo jak wyjaśnić komuś, że jesteś z kimś tylko między wtorkiem a czwartkiem? Że jego dzieci mają pierwszeństwo nawet wtedy, gdy leżę chora”.

- Redakcja
Sierpień. Dla większości ludzi oznaczał słońce, śmiech dzieci nad jeziorem, pachnące grillem wieczory. Dla mnie to był kolejny miesiąc samotności. Co roku obiecywał, że to „ostatnie lato osobno”. I co roku kłamał. Właściwie nie wiem, dlaczego wciąż używam czasu teraźniejszego. To nie jest kłamstwo, to był cały cykl. Powtarzalny jak pory roku. Tomek i jego „nie teraz”, jego dzieci, jego „muszę pomyśleć”, jego wieczne wyrzuty sumienia.
Byłam kobietą po trzydziestce. Dobrze sytuowaną, z własnym mieszkaniem, pracą, którą lubiłam, i gronem lojalnych przyjaciół, z którymi mogłam pić wino i rozmawiać o wszystkim – z wyjątkiem mojego związku. Bo jak wyjaśnić komuś, że jesteś z kimś tylko między wtorkiem a czwartkiem? Że jego dzieci mają pierwszeństwo nawet wtedy, gdy leżysz z gorączką i pragniesz tylko jego obecności? „Jeszcze tylko ten sierpień, Karolina. Obiecuję” – pisał w wiadomości. A ja wyobrażałam sobie ten jego głos pełen miękkości, której nienawidziłam równie mocno, jak jej pragnęłam. „Mówiłeś tak rok temu” – pomyślałam trzeźwo.
Nie wiem, czy bardziej bolała mnie jego nieobecność, czy mój własny wstyd. Że znowu dałam się złapać na te same słowa. Że pozwoliłam, by moje życie toczyło się wokół czyichś decyzji. Że byłam kobietą, która po raz kolejny siedzi sama w sierpniu, patrząc na rodziny na plaży i udając, że samotność to jej wybór. Ale po raz pierwszy nie wiedziałam, czy jeszcze chcę wierzyć. Może problem nie był w nim. Może to ja sama sobie zbudowałam sobie tę klatkę – z nadziei, z wyparcia, z głupiej miłości. I może nadszedł czas, by z niej wyjść.
Czułam, jak coś narasta
Wiedziałam, że powinnam odczekać, aż emocje opadną, ale nie potrafiłam. Zanim zdążyłam pomyśleć, już wybierałam jego numer. Słyszałam w słuchawce krótkie sygnały i z każdą sekundą coraz bardziej czułam, jak coś we mnie narasta. Odebrał dopiero po czwartym.
– Hej, skarbie – powiedział tak, jakby nic się nie stało.
– Skarbie? Mieliśmy być dzisiaj razem, Tomek – zaczęłam spokojnie, choć w środku gotowałam się cała. – Mieliśmy wyjechać. Tydzień tylko dla nas. I co?
– Karolina, przecież ci tłumaczyłem… – westchnął, jakbym to ja robiła mu problem.
– Że co? Że dzieci? Że żona? Że sytuacja w pracy? – wymieniałam jednym tchem. – Naprawdę chcesz, żebym znowu to zrozumiała? Po tylu razach?
– Ja nie robię tego złośliwie… Po prostu wszystko się na siebie nałożyło. Nie dało się inaczej.
Zacisnęłam zęby.
– Nie wiem, co gorsze – powiedziałam, nie kryjąc już rozżalenia – to, że kłamiesz mi od lat, czy to, że ja ciągle w to wierzę.
– Nie kłamię! Po prostu… to trudne!
– Nie. Trudne to jest czekać. Co roku. Sama – podniosłam głos.
Po drugiej stronie zapanowała cisza. Słyszałam jedynie jego oddech. Wiedział, że nie znajdzie teraz żadnych słów, które by mnie uspokoiły. Wiedziałam to i ja.
– Karolina, proszę… – zaczął, ale rozłączyłam się.
Usiadłam na łóżku i długo wpatrywałam się w pustą przestrzeń przed sobą. Jeszcze godzinę temu byłam spakowana, gotowa do wyjazdu. W szafce leżały dwa bilety na pociąg, które kupiłam z nadzieją, że tym razem dotrzyma słowa. Przesunęłam dłonią po torbie. Nie rozpakowałam jej. Nie chciałam przyznać przed samą sobą, że to naprawdę koniec naszej wspólnej wersji lata. Może nie on mnie więził. Może to ja sama sobie odmawiałam wyjścia. Z każdą kolejną obietnicą traciłam trochę siebie, jakby miłość do niego była ważniejsza niż miłość do mnie samej.
Byłam zła i zawiedziona
Zamówiłam pokój w pensjonacie, który znalazłam na chybił trafił. Nie chciałam wracać do pustego mieszkania. Spakowana torba i brak planu na resztę tygodnia drażniły mnie jak krzywo zawieszony obraz. Byłam zła, zawiedziona i zmęczona tym wszystkim. W recepcji kobieta w średnim wieku podała mi klucz i powiedziała, że śniadania są od ósmej. Podziękowałam i od razu zamknęłam się w pokoju.
Drugiego wieczoru poszłam na kolację do wspólnej jadalni. Nie chciało mi się nigdzie wychodzić. Miałam książkę, zamówiłam kieliszek wina i usiadłam przy oknie. Sala była niemal pusta, poza mną siedziała jeszcze jedna kobieta. Spojrzała na mnie, uśmiechnęła się i skinęła głową. Wydawała się otwarta, choć miała w sobie coś cichego, jakby nosiła w sobie dawne przemilczane sprawy.
– Sama pani tu wypoczywa? – zapytała, jakbyśmy już się kiedyś widziały.
– Tak – odpowiedziałam i od razu dodałam – trochę na przekór wszystkiemu.
Zaśmiała się cicho.
– To jak ja kiedyś.
Zdziwiło mnie to, ale w jej głosie nie było ciekawości ani wścibstwa. Raczej współczucie podszyte doświadczeniem. Po chwili przesiadła się do mojego stolika z kieliszkiem białego wina.
– Ania – przedstawiła się.
– Karolina.
Rozmawiałyśmy o drobiazgach – o jedzeniu, o książkach, o tym, jak ten pensjonat jest dziwnie przytulny. Dopiero później, kiedy wypiłyśmy po jeszcze jednym kieliszku, rozmowa zeszła na bardziej osobiste tory.
– Nie wiem, czy to pytanie nie będzie zbyt wprost – zaczęła – ale pozwolę sobie, bo coś w tobie mnie zatrzymało. On ma rodzinę?
Zamarłam. Chwilę milczałam. Potem tylko skinęłam głową.
– Znam to niestety – powiedziała cicho, a ja poczułam, jakby to ona opowiadała moją historię, tylko z innego końca czasu.
– Obudziłam się po dziesięciu latach. Sama. A on nawet nie zauważył – powiedziała spokojnie. – Zajęło mi to tyle czasu. Wiesz dlaczego?
– Dlaczego pani mi to mówi?
– Bo widzę w tobie siebie sprzed lat. Te same oczy, w których więcej pytań niż wiary. Ten sam ton głosu, jakbyś przepraszała za to, że kochasz.
Siedziałam w ciszy, patrząc na dno kieliszka. W jej słowach było coś bolesnego i prawdziwego. Nagle poczułam, że nie jestem wyjątkiem. Byłam jednym z wielu takich cieni kobiet, które czekały, aż ktoś inny zdecyduje, kiedy zaczną żyć naprawdę.
– Jak pani z tym żyje?
– Lepiej. Bo w końcu przestałam czekać. To, co mi się wtedy wydawało stratą, było odzyskaniem siebie. Czasem trzeba coś skończyć, zanim się człowiek sam rozpadnie.
Wróciłam do pokoju bez słowa. Długo leżałam w łóżku, słuchając deszczu za oknem. Historia tej obcej kobiety brzmiała jak echo mojego życia. Może naprawdę tylko ode mnie zależy, jak się to wszystko skończy.
Nie było nadziei, tylko ulga
Zadzwoniłam do niego w niedzielę wieczorem. Powiedziałam, że chcę się spotkać. Nie przez telefon, nie za tydzień. Dziś. W moim mieszkaniu. Zgodził się, choć słyszałam w jego głosie napięcie. Przyszedł punktualnie. Miał na sobie kurtkę, którą kiedyś mu podarowałam. Usiadł przy stole, jakbyśmy mieli omówić coś zwyczajnego. Ja nie siadałam. Oparłam się o framugę i mówiłam, spokojnie, ale bez owijania w bawełnę.
– Nie chcę już czekać, Tomek.
Uniósł wzrok. Widać było, że nie był gotowy na takie słowa.
– Ale… Karolina, ja cię kocham. Musisz zrozumieć.
– To ty musisz zrozumieć. Miłość bez wyboru to nie miłość.
Zamilkł. Przez chwilę tylko oddychał ciężko. Jakby chciał coś powiedzieć, ale wiedział, że tym razem nic nie pomoże. Patrzyłam na niego i nie czułam już ani lęku, ani nadziei. Tylko ulgę. Podszedł do drzwi i odwrócił się jeszcze raz. Nic nie powiedział. Wyszedł. Zamknęłam drzwi. Płakałam przez kilka minut, potem wytarłam twarz i poszłam zaparzyć herbatę. Wiedziałam, że to była właściwa decyzja.
Było mi smutno
W poniedziałek obudziłam się w ciszy. Bez wiadomości od niego. Bez planu na wieczór, który zawsze był uzależniony od jego kalendarza. Usiadłam na kanapie z kubkiem kawy i po raz pierwszy od dawna nie czułam się, jakbym była w jakimś oczekiwaniu. Było mi smutno. Nie będę udawać, że nie. Pustka po nim nie zniknęła, tylko zmieniła kształt. Przestała być brakiem, a stała się przestrzenią. Miejscem, które można zapełnić czymś własnym. Zaczęłam powoli wracać do rytmu, który kiedyś był mój. Przypomniałam sobie, jak dobrze mi się biegało po pracy. Wróciłam na siłownię. Zadzwoniłam do Magdy, przyjaciółki, z którą od lat kontakt ograniczał się do okazjonalnych wiadomości.
– No proszę, żyjesz – powiedziała, kiedy odebrała.
– I chyba znowu mam coś do opowiedzenia – odpowiedziałam z uśmiechem.
Spotkałyśmy się tego samego dnia. Siedziałyśmy w tej samej knajpie, co zawsze, jakby nic się nie zmieniło, a jednak wszystko było inne.
– Zawsze wiedziałam, że jesteś silniejsza, niż ci się wydaje – powiedziała nagle.
– Teraz chyba naprawdę to poczułam – odpowiedziałam cicho.
Nie planowałam jeszcze wielkich rzeczy. Ale wieczorem wpisałam się na listę chętnych na warsztaty fotograficzne, o których od dawna myślałam. Nie dlatego, że ktoś inny by się z tego cieszył. Tylko dlatego, że ja sama chciałam.
Wróciłam późno do domu. Byłam po pierwszych zajęciach z fotografii i wciąż miałam w głowie ten moment, kiedy instruktor pochwalił moje zdjęcie. Schowałam aparat do szafy i usiadłam na łóżku, żeby chwilę odetchnąć. Telefon zawibrował. Zobaczyłam jego imię. Wiadomość była długa. Kilka ekranów tekstu. Pisał, że tęskni, że nie potrafi przestać o mnie myśleć. Że może popełnił błąd. Że nie wie, co zrobić, ale wie, że mnie kocha. Że żałuje. Nie odpisałam.
Siedziałam z telefonem w dłoni i nie czułam złości. Ani rozczarowania. Przyszło coś innego – spokój. Tak wygląda koniec. Bez scen, bez dramatów. Zwykłe zrozumienie, że coś się naprawdę skończyło. I nie boli już tak, jak kiedyś. Spojrzałam przez okno na ciemne niebo nad miastem i pomyślałam, że może on naprawdę coś stracił. Ale ja... ja odzyskałam wszystko.
W końcu wybrałam siebie
Minęło kilka miesięcy. Życie nie zamieniło się nagle w bajkę. Czasem nadal było mi smutno. Zdarzały się wieczory, kiedy cisza w mieszkaniu była zbyt głośna. Ale nauczyłam się jej nie bać. Zamiast uciekać od samotności, zaczęłam się jej przyglądać. Nie szukałam już odpowiedzi w cudzych decyzjach. Nie czekałam na wiadomość, która wszystko zmieni. W końcu zrozumiałam, że nikt nie przyjdzie i nie powie mi, jak mam żyć. To była moja historia. I moja odpowiedzialność.
Zaczęłam robić rzeczy tylko dla siebie. Pojechałam w podróż, o której od dawna marzyłam. Siedziałam sama w kawiarni z widokiem na ocean i nie czułam się dziwnie. Nie potrzebowałam nikogo, żeby poczuć, że jestem we właściwym miejscu. To było moje. Czasem różni ludzie pytają, czy nie żałuję. Żałuję, że tak długo czekałam. Ale nie żałuję, że w końcu wybrałam siebie. Wiem, jak trudno podjąć taką decyzję. Jak bardzo boli wyjście z relacji, która przez lata była wszystkim. Ale wiem też, że są kobiety, które to zrobiły. Które nie wybrały egoizmu, tylko odwagę. I jeśli ktoś teraz czyta te słowa, siedząc zbyt długo w czyimś cieniu, chcę, żeby wiedział jedno, że można zacząć od nowa. Bez obietnic. Bez czekania. Z samą sobą. To wystarczy. Naprawdę.
Karolina, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Chciałam odpocząć w ciszy, ale sąsiedzi z namiotu obok mieli inne plany. Cały urlop spędziliśmy w rytmie disco polo”
- „Byłam wdzięczna teściowej, że zajęła się moim synkiem. Gdy odkryłam, co wyprawia, wolałam oddać go do żłobka”
- „Matka traktowała moje dzieci jak powietrze, a syna brata jak królewicza. Gdy poznałam powód, nie chciałam jej znać”