Reklama

Od lat jestem idealną córką. Tak przynajmniej mówią inni. Nigdy nie sprawiałam problemów – przynajmniej nie takich, które widać gołym okiem. Nie piłam, nie imprezowałam, uczyłam się dobrze, studiowałam. Pracuję w korporacji i mam porządnego chłopaka, który całuje mnie w czoło i pyta, czy piłam dziś wodę. W socialach moje życie wygląda jak z reklamy – kawa na wynos, stylowe biuro z widokiem na miasto, zdjęcia z weekendowych wyjazdów. W rzeczywistości? Codziennie robię wszystko, by nie krzyczeć. Żeby nie zadzwonić do matki i nie wykrzyczeć jej w twarz, że zniszczyła mi życie.

Reklama

Bo moja mama – Bożena – to mistrzyni kontroli. Kiedy byłam dzieckiem, decydowała, w co się ubieram, z kim się przyjaźnię, jakie mam zainteresowania. A potem? Potem decydowała, gdzie mam iść na studia, gdzie mam pracować, z kim randkować (Tomek był jednym z niewielu, który przeszedł selekcję). Nigdy nie mogłam mieć własnych decyzji. Ojciec – Andrzej – był tłem. Meble odgrywają większą rolę niż on.

Kiedyś myślałam, że tak wygląda miłość – że miłość to dostosowanie się. Rezygnowanie z siebie, żeby nie zawieść. Teraz mam 24 lata i coraz częściej myślę, że to nie była miłość. To była tresura. Z zewnątrz jestem spokojna, ułożona, ambitna. W środku? W środku jestem jak szklanka, która trzyma w sobie coraz więcej i więcej, aż w końcu pęka i wszystko się z niej wylewa. I właśnie czuję, że jestem na tej granicy. Że jeśli jeszcze raz usłyszę od mamy: „No nie wiem, Kasia, jak ty chcesz być szczęśliwa, skoro nie robisz tak, jak trzeba…”, to coś we mnie eksploduje.

Co jest w tym wszystkim najgorsze? Że jak nawet zacznę myśleć o tym, żeby się odciąć, żeby zerwać kontakt, to od razu pojawia się głos w głowie: „Nie możesz. Przecież to twoja matka. Co ludzie powiedzą?” Ludzie. Zawsze ci cholerni ludzie. Ale jestem zmęczona. Zmęczona byciem „grzeczną Kasią”, która wszystko znosi, zawsze się uśmiecha i dziękuje, choć w środku wszystko w niej krzyczy. Zmęczona udawaniem, że ta rodzina to normalność. Czasem, kiedy patrzę na swoje odbicie w lustrze, nie poznaję tej dziewczyny. Zastanawiam się, kim byłabym, gdybym od początku miała prawo być sobą. Kim mogłabym się stać, gdybym nie musiała przez tyle lat grać tylko roli? Może właśnie nadszedł czas, żeby tę rolę rzucić. I zobaczyć, co się stanie.

Czułam strach i ulgę

– No pięknie, czyli znowu cię nie będzie – usłyszałam w słuchawce głos matki. Suchy, chłodny. Jakby mówiła o pogodzie, a nie o mojej decyzji.

– Mamo, mówiłam już. Mamy kluczowy etap projektu, zostaję na weekend w Warszawie. Szefowa…

– A ojciec? Ojciec ma urodziny. Czy to cię już kompletnie nie obchodzi?

– Obchodzi, ale…

– Ale co? Ty zawsze masz jakieś „ale”. Zawsze coś ważniejszego. A potem się dziwisz, że ojciec jest rozczarowany. Ja już nie wiem, Kasia, co z tobą jest nie tak? Naprawdę.

Zacisnęłam zęby. Wzięłam głęboki wdech.

– Czy ty w ogóle słuchasz, co mówię?

– A ty słyszysz siebie? – syknęłam. – Zawsze jestem winna. Zawsze nie dość dobra. Chcesz, żebym rzuciła wszystko i jechała, żeby usłyszeć, że wyglądam na zmęczoną i że Tomek mógłby być bardziej ambitny?

– Nie przesadzaj. Po prostu chcemy twojego dobra. Ale widocznie nie da się do ciebie dotrzeć.

– Mamo, ja mam dwadzieścia cztery lata. Może czas zrozumieć, że moje życie nie musi wyglądać tak, jak ty sobie to zaplanowałaś?

Nie bądź bezczelna – warknęła. – Nie wiem, skąd ci się to bierze. Zawsze byłaś grzeczną dziewczynką.

– Może właśnie w tym problem. Zawsze byłam „grzeczna”, a w środku miałam ochotę krzyczeć. I wiesz co? Może lepiej by było, gdybym w ogóle z wami nie utrzymywała kontaktu.

Zapadła cisza. Gęsta, lepka cisza. Przestraszyłam się własnych słów. Ale nie wycofałam się.

– Kasia… co ty wygadujesz… – szepnęła matka.

Rozłączyłam się. Przez chwilę gapiłam się w ekran, który pokazywał „Połączenie zakończone”. Ręce mi drżały. W środku czułam strach. Ale było też coś jeszcze. Ulga.

Miałam już tego dość

– Co się stało? – zapytał Tomek, gdy tylko weszłam do mieszkania. Miał minę jak wierny pies, który czuje, że coś się wali, ale nie wie jeszcze co.

Pokłóciłam się z mamą – rzuciłam, zdejmując buty z impetem. – Tak naprawdę. Nie tak jak zwykle.

– Przez co?

– Bo nie pojadę na urodziny ojca. Bo jestem egoistką. Bo zawsze ich zawodzę. – Machnęłam ręką, ale nagle głos mi się załamał. – Powiedziałam jej, że może lepiej, żebym w ogóle nie utrzymywała z nimi kontaktu.

Tomek podszedł, objął mnie ramieniem. Chciałam się wyrwać, ale zostałam. Potrzebowałam tego bardziej, niż się przyznawałam.

– Kasia… – zaczął. – Nigdy tak nie mówiłaś o swojej rodzinie. Zawsze było: „nie jest idealnie, ale daję radę”.

Bo całe życie udaję. Mama nie pozwalała mi płakać. Mówiła, że to słabość. Jak byłam zła, robiła ze mnie wariatkę. „Przesadzasz, Kasiu. Masz za dobrze”. Nawet jak miałam 10 lat i dostałam tróję z matmy, to przez tydzień nie odzywała się do mnie normalnie. Cisza. Kara. Ojciec tylko siedział w fotelu i mruczał „Nie drażnij matki”.

Tomek patrzył na mnie, jakbym mówiła w obcym języku.

– Dlaczego nigdy mi tego nie powiedziałaś?

Wzruszyłam ramionami.

– Bo w sumie... sama przed sobą to ukrywałam. To się stało normalne. Takie było moje dzieciństwo. Dopiero teraz... zaczynam się budzić.

Usiadł naprzeciwko mnie.

– Kasia, to, że nie waliły u was drzwi i nie krzyczeli, nie znaczy, że cię nie ranili.

Milczałam. A potem po raz pierwszy to powiedziałam na głos:

– Może to była przemoc. Tylko taka ładna. W stylu Bożeny.

Nie mogłam już udawać

– Zostaniesz na noc? – zapytała matka z kuchni, kiedy kładłam torbę w swoim starym pokoju.

– Nie wiem jeszcze – odpowiedziałam oschle.

Bożena oczywiście nie skomentowała tonu. Nigdy nie komentowała wprost. Ona operowała ciszą i spojrzeniem. Wieczorem udawałam, że śpię. Znałam ten dom, znałam ich rytuały. O 22:00 herbata z cytryną, potem „Teleexpress nocą”, potem rozmowy w kuchni. Czasem ciche, czasem podszyte napięciem. Ale dziś... dziś usłyszałam coś, co zatrzymało mi oddech.

– Kasia się zmieniła – powiedziała matka. – Od dziecka była trudna, ale teraz... Teraz to już przesada. Zero wdzięczności. Robi z siebie ofiarę.

– Może trzeba jej dać trochę przestrzeni – odezwał się ojciec, cicho, jak zwykle.

– Przestrzeni? A kto jej dawał wszystko? Kto po nocach szył kostiumy na występy, jeździł na konkursy? A ona teraz co? Zachowuje się, jakby wszystko jej się należało.

Wstałam. Serce waliło mi jak młotem. Nogi drżały. Weszłam do kuchni bez słowa. Zobaczyli mnie i zamarli. Ojciec od razu spuścił wzrok. Matka... matka nawet nie drgnęła.

– Słyszałam wszystko – powiedziałam lodowato. – I teraz już wiem. Nigdy mnie nie kochaliście. Tylko chcieliście mnie kontrolować. Stworzyć sobie produkt. Ładną córkę do pokazywania znajomym.

– Kasia, nie dramatyzuj – zaczęła matka.

– Nie dramatyzuję. Po prostu przestaję grać.

Ojciec podniósł wzrok, jakby chciał coś powiedzieć. Ale nie powiedział. Nigdy nic nie mówił. A ja już nie miałam siły czekać. Wyszłam. Z torbą w dłoni. W piżamie pod płaszczem. Nie wiedząc, dokąd idę. W środku nie było już żalu. Była tylko pustka. I coś nowego. Wolność?

Chciałam się odciąć

Szłam szybko, prawie biegiem, ale nigdzie konkretnie. W uszach szumiały mi słowa matki: „Kasia od dziecka była trudna. Teraz zachowuje się, jakby wszystko jej się należało”. Ojciec jak zwykle milczał. Jakby go nie było. Jakby całe moje życie rozgrywało się między mną a nią, a on siedział z boku i tylko kiwał głową. Znalazłam się za szkołą. Za boiskiem, gdzie nikt nie chodził. Zarośnięty trawnik, stara ławka przy brzozie. Usiadłam jak kiedyś – skulona, z kolanami pod brodą.

Tu się chowałam po każdej „rozmowie wychowawczej”. Po każdej cichej wojnie z matką. Tu płakałam, gdy w trzeciej klasie nie dostałam wyróżnienia na zakończeniu roku. Bożena uznała, że to wstyd. Spojrzałam na krzaki, w których kiedyś się zakopywałam jak ranne zwierzę. Ile ja lat tak żyłam? Grając dziecko, którego się nie ma w środku? Wyciągnęłam telefon. Zadzwoniłam do Tomka.

– Hej… – odebrał od razu. – Gdzie jesteś?

– Na starym boisku. Za szkołą. Pamiętasz, opowiadałam ci, że się tu chowałam.

– Kasiu, wróć. Proszę. Przecież tam jest zimno.

– Nie mam już gdzie wracać, Tomek – wyszeptałam. – Chyba nie mam już rodziny.

Po drugiej stronie zapadła cisza. A potem:

– Masz mnie. I masz swoje życie. Możesz je teraz naprawdę zacząć.

– Wiesz, że pierwszy raz w życiu wypowiedziałam to na głos? Że chciałabym się odciąć? I... nie czuję się winna.

– I dobrze. To znaczy, że zaczynasz wybierać siebie.

Siedziałam na tej ławce długo. A potem wstałam. I ruszyłam z powrotem. Do siebie.

Wszystko się zmieniło

Wróciłam do Warszawy następnego dnia rano. Pociąg był prawie pusty. Całą drogę patrzyłam przez okno. Nie rozmawiałam z nikim, nie słuchałam muzyki. Po prostu siedziałam i myślałam, co dalej. Tomek odebrał mnie z dworca. Przytulił mnie mocno, ale nie wypytywał o nic. W samochodzie zapadła cisza, ale nie była niezręczna. Po prostu oboje wiedzieliśmy, że wszystko się zmieniło. W mieszkaniu zrzuciłam torbę, zdjęłam buty i poszłam do łazienki. Spojrzałam w lustro. Wyglądałam jak po chorobie. Blada, zmęczona, z podkrążonymi oczami.

– Chcesz coś zjeść? – zapytał Tomek.

– Nie. Jestem tylko zmęczona.

Położyłam się na łóżku i spałam prawie do wieczora. Kiedy się obudziłam, miałam w telefonie dwie nieodebrane rozmowy od mamy i jedną wiadomość: „Ojciec nie może uwierzyć, że tak nas potraktowałaś. Przykro nam”. Nie odpisałam. Zrobiłam sobie herbatę, usiadłam przy stole i zaczęłam spisywać na kartce rzeczy, które chciałabym zrobić, ale nigdy nie zrobiłam, bo „to nie wypadało”, „to nie miało sensu”, „to by się matce nie spodobało”. Punkt pierwszy: zmienić numer telefonu. Punkt drugi: pojechać gdzieś samej na weekend. Punkt trzeci: nie jechać do rodziców na święta. Pierwszy raz od dawna coś było tylko moje. Nie musiałam tego z nikim uzgadniać. Nie miałam na plecach czyjegoś spojrzenia. Nie musiałam tłumaczyć się z decyzji. I nie zamierzałam.

Katarzyna, 24 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama