„Od lat śniłam ten sam zły sen. Gdy nie pomógł mi ksiądz, poszłam do wróżki. Żyłam w strachu, aż koszmar się spełnił”
„Doskonale wiedziałam, gdzie jestem. Odwiedzałam to miejsce we śnie setki razy, przez całe moje życie, choć nie miałam pojęcia, jak nazywa się wioska w dole. Ruszyłam szybciej, wyprzedzając moich kolegów. Wołali za mną, bo szłam tak szybko, że za mną nie nadążali. A ja wiedziałam, że muszę się spieszyć”.
- Daniela, 31 lat
Zawsze śniłam o tym samym. Od dziecka. Moja rodzina, koleżanki, znajomi, wszyscy wokół, mieli różne sny. Gdy wyjątkowo jakiś zapamiętali – bo był taki straszny, dziwny albo śmieszny – opowiadali go potem, zastanawiając się, czy mógł coś znaczyć. Mnie śniło się jedno i to samo. Nie pamiętam żadnego innego snu, a na pewno zwróciłabym uwagę na taki ewenement. Leżąc nocą w łóżku, próbowałam zaklinać Morfeusza, by zesłał mi tym razem jakieś inne widzenie, wyobrażałam sobie miłe sceny i obrazy, przyjemne scenariusze… Bezskutecznie.
– Znowu? – mama głaskała mnie po głowie, póki ponownie nie zasnęłam. Wiedziała, że męczy mnie ta powtarzająca się wizja.
Nie była koszmarem, ale spokojnym snem też nie. Idę przez las, wspinając się na jakieś wzgórze. Jest wieczór. Nie czuję strachu, nie uciekam, po prostu idę, jakbym była na wycieczce. Rozglądam się ciekawie, podziwiając widoki albo szukając wzrokiem znajomych, którzy wędrują razem ze mną. Zwykły spacer na wiosennej wyprawie, miło spędzony czas. W oddali dostrzegam jakiś zrujnowany budynek, postanawiam sprawdzić, co to jest. Chatka czarownicy? Zapomniany domek eremity? Zaciekawiona, idę dość szybko w jego kierunku. Krążę wokół, zaglądam w okna… Naraz dostrzegam jakąś postać, związaną i zakneblowaną. Szybko otwieram drzwi. Uwięziona kobieta szarpie się i próbuje krzyczeć, pokazując mi coś oczami. Jakiś cień za mną. Odwracam się…
Szukałam pomocy
W tym momencie zawsze się budziłam, zlana potem, wystraszona i zmęczona, choć przecież tak naprawdę nic złego się nie działo. Przecież cień za mną mógł być cieniem jakiegoś mojego kolegi… Owszem, mógł. Ale to nie zmieniało faktu, że nieustannie śniłam o związanej, zakneblowanej i próbującej mnie ostrzec kobiecie. Stresujące. Niepokojące. Wpędzające w bezsenność.
Próbowałam wszystkiego. Wizyt u psychologa, terapii grupowych, hipnozy, leków nasennych i uspokajających. Jako dorosła kobieta szukałam pomocy wszędzie, nawet u księdza. I nic. Nic nie działało albo działało tylko na chwilę. A ja miałam dość nocy pełnych niepokoju, niewiadomego. Od lat nie mogłam się porządnie wyspać, bo powracający jak zły szeląg sen mi na to nie pozwalał. Co z tego, że potem z reguły następowało kilka, a nawet kilkanaście spokojnych nocy, czyli bez żadnych snów. Niepewność, wyczekiwanie powtórki wyczerpywały mnie.
Zobacz także
– A może to jakiś proroczy sen? – zastanawiała się moja przyjaciółka. – Skoro nie poznajesz okolicy, to znaczy, że dopiero tam będziesz, i na przykład odnajdziesz jakąś nieszczęsną ofiarę… I jeśli nie uciekniesz, będziesz następna…
Skrzywiłam się.
– Dzięki, Sylwia, bardzo podniosłaś mnie na duchu.
Wcale nie chciałam, żeby prześladujący mnie sen był proroczy, ale… Tej teorii jeszcze nie badałam. Tylko jak rozpoznać, czy to proroctwo, czy obsesja? Skoro jednak odwiedziłam już specjalistów od spraw zwykłych i ziemskich, stwierdziłam, że spróbuję teraz ze specjalistami od spraw niezwykłych i nieziemskich. Nie miałam nic do stracenia. Zaczęłam szukać pomocy u wróżki.
Poszłam do wróżki
Okazało się, że to dość prężnie działające środowisko i wbrew pozorom całkiem nieźle skomputeryzowane. Szybko skontaktowałam się z bardziej wziętą i polecaną osobą i opowiedziałam jej o problemie. Dość oględnie, niech się trochę wysili… Ale wystarczyło, że spojrzała w moją dłoń, by zacmokała i pokręciła głową.
– Ten wariat z siekierą za tobą na pewno nie ma dobrych zamiarów.
– Słucham?! – wytrzeszczyłam oczy, patrząc w swoją dłoń, jakby wyrósł na niej kaktus. – Jaki wariat z siekierą?
– No ten za twoimi plecami. Musisz się często oglądać za siebie, bo nie widzę, w jakim momencie życia się pojawi. I to nie jest metafora. Ja go tu naprawdę widzę – dokończyła.
Nie powiem, wystraszyła mnie. Pewnie taki miał być efekt. Żebym przyszła jeszcze raz i kolejny, oczywiście słono płacąc, by dowiedzieć się, jak bydlaka uniknąć, unieszkodliwić. Poszłam do innej wróżki, ale ta z grubsza powiedziała to samo. Facet z ciężkim narzędziem chce mi zrobić krzywdę. To nie mógł być zbieg okoliczności. Trzecia gadała bzdury o brunecie i gromadce dzieci. Ale tamte dwie…
Byłam przerażona
Bałam się. Że się nie mylą, że się nie zmówiły przeciwko mnie i naprawdę w jakiejś bliżej nieokreślonej przyszłości grozi mi niebezpieczeństwo. A ja śniłam od zawsze o okolicznościach tego zagrożenia. O tym, co się zdarzy na chwilę „przed”. Żyłam dalej, bo co miałam zrobić, ale z duszą na ramieniu, przez które oglądałam się Bóg wie ile razy dziennie. Mijały jednak miesiące i nic złego się nie działo. Strach trochę przybladł, co nie znaczy, że zapomniałam o tych wróżbach. Ciągle miałam się na baczności.
Skończyłam studia, znalazłam pracę i czekał mnie pierwszy wyjazd integracyjny. Mieliśmy spędzić długi weekend w Górach Świętokrzyskich. W sumie nie najgorszy sposób na integrację. Lepszy niż jakaś przypominająca weselę impreza z mnóstwem wódki.
Rzeczywiście, zabawa zapowiadała się super. W ciągu dnia zaplanowano nam spacery po górach, niewymagające kondycji wyczynowca, a wieczorem ognisko pod gwiazdami i śpiewy przy gitarze. Jak za starych, dobrych czasów.
Szliśmy szlakiem przez las, rozmawiając i śmiejąc się. Kilkanaścioro ludzi, którzy znali się właściwie tylko z widzenia. Zamiast garsonek i garniturów mieliśmy bluzy i trapery. Humory dopisywały. Mnie też, na początku. Potem zrobiło się dziwnie, bo zaczęłam rozpoznawać krajobraz. Uśmiech prysł, a skórę pokryły ciarki. To było jak przydługie déjà vu. Znałam to miejsce, choć nigdy wcześniej tu nie byłam. Nagle – pstryk – wszystkie klocki wskoczyły na swoje miejsce.
To było miejsce z mojego snu
Zaczerpnęłam głęboko powietrza, jakbym wypłynęła po długim nurkowaniu. Doskonale wiedziałam, gdzie jestem. Odwiedzałam to miejsce we śnie setki razy, przez całe moje życie, choć nie miałam pojęcia, jak nazywa się wioska w dole. Ruszyłam szybciej, wyprzedzając moich kolegów. Wołali za mną, bo szłam tak szybko, że za mną nie nadążali. A ja wiedziałam, że muszę się spieszyć. To nasza szansa. Dla mnie i dla tamtej kobiety. We śnie spacerowałam, rozglądając się. Teraz niemal biegłam, nie patrząc na boki. Szybciej, prędzej, może dotrę na czas! Może uda mi się dotrzeć przed świrem z siekierą!
Kiedy zobaczyłam kamienny, rozwalający się budynek, prawie się rozpłakałam. Wszystko się zgadzało. Domek po lewej, rzeka po prawej. Każdy kolejny element pasował do poprzedniego. Modliłam się w duchu, żeby w środku nikogo nie było, żebym mogła spokojnie wrócić do grupy i pójść z lekkim sercem na ognisko… Gdy dobiegłam do okna i zajrzałam, serce skoczyło mi do gardła. Ostatnie promienie słońca nie dawały wystarczająco dużo światła, bym rozpoznała szczegóły, ale ludzka sylwetka była dokładnie widoczna. Szarpałam się z drzwiami. Wreszcie puściły, a ja stanęłam na progu. Kobieta. Blondynka. Związana i zakneblowana. Jak w moim śnie. Poczułam gęsią skórkę na całym ciele. Wiedziałam, co teraz nastąpi.
– Pomogę ci, ale szybko, musimy uciekać – powiedziałam cicho.
Zapobiegłam nieszczęściu
Ona zaczęła kręcić głową i próbowała krzyczeć, mimo knebla. Za sobą usłyszałam ciężkie kroki. Cień zasłonił wejście. Czułam obecność intruza za sobą. Słyszałam jego oddech. Sięgnęłam do kieszeni, jednocześnie się odwracając, i psiknęłam gazem pieprzowym – z którym nie rozstawałam się od czasu wróżby – prosto w twarz napastnika. Typ wrzasnął i wypuścił z rąk siekierę. Zaczęłam krzyczeć z całych sił, wzywając pomocy. Darłam się jak opętana i niebawem dołączyli do mnie koledzy z pracy, potem nadbiegły dziewczyny. Psychol jęczał z bólu, trąc oczy, klnąc i użalając się nad sobą. Mężczyźni go pilnowali. Ktoś dzwonił na policję i po pogotowie. Dziewczyny rozwiązywały porwaną kobietę, którą znalazłam. Czy raczej szukałam całe życie…
Policja zabrała jego, karetka ją. Zdążyła napisać mi na kartce numer swojego telefonu i powiedzieć, że świr z siekierą to jej były mąż. Po rozwodzie uznał, że albo będzie jego, albo… martwa. Trzęsła się i płakała. Nam nastrój na wesołą integrację też całkiem przeszedł. Siedzieliśmy więc przy ognisku i wspólnie milczeliśmy.
Czułam się jak prorok
Mimo szoku czułam ulgę. Wreszcie przestałam się bać przyszłości. Od tego dnia zaczęłam też normalnie śnić. Wypełniłam swoją, powiedzmy, misję, a w nagrodę dostałam całą filmotekę sennych wizji. Sen, który sprowadził mnie do tamtej chaty, uratował komuś życie, i zniknął. Cieszę się, że pomogłam, ale naprawdę mi ulżyło.
Bycie prorokiem było strasznie męczące. Nawet jeśli proroctwo tyczyło tylko jednego zdarzenia. Swoją drogą, czemu akurat ta kobieta? Co w niej takiego niezwykłego, że właśnie ja musiałam ją uratować? Może będzie dla mnie kimś ważnym, ale jeszcze o tym nie wiem? Może powinnam do niej zadzwonić? Nie wiem. A sny milczą.